Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [34]  PRZYJAC. [52]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
ZBYSZEK1970
Pamiętnik internetowy
TRUCHTEM PRZED SIEBIE

Zbyszek Mamla
Urodzony: 1970-02-03
Miejsce zamieszkania: Warszawa
17 / 52


2009-06-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
szalony weekend cz. 3 (czytano: 190 razy)

 

Długo oczekiwany start! Ruszam spokojnie (a właściwie idę przez pierwszych kilkadziesiąt metrów, taki tłok). Po 500 metrach Mariusz włączył drugi bieg i już go więcej na trasie nie widziałem. Dobra, zostałem sam na sam z muzyką. Staram się chłonąć wyjątkową atmosferę i podziwiać widoki tej wyjątkowej trasy. Będąc na wiadukcie kolejowym delektuję się pięknym widokiem rozciągniętej po pagórkowatym terenie stawki zawodników. Tutaj to robi niesamowite wrażenie. Dopiero na 3 km dostrzegam pierwszą tabliczkę z kilometrażem. Patrzę na zegarek i z radością stwierdzam, że jest szansa na złamanie magicznej bariery 2 godzin w tym biegu. Pierwsze kilometry wychodzą po ok. 5.20 min. Biegnie mi się dobrze, do tego Ci wszyscy wspaniali ludzie na trasie głośno dopingujący biegaczy. To trzeba koniecznie przeżyć!!! W okolicach 4-5 km w miejscowości BRZEZINKA pierwsze zraszanie przygotowane przez niezawodnych strażaków. Jest ciepło a wiatr wbrew zapowiedziom organizatorów niestety dziś nie pomaga, wiejąc przeważnie prosto w twarz i do tego czasem dość mocno. Trasa monotonnie raz w górę, raz w dół, choć jeszcze nie są to jakieś ekstremalne podbiegi. Utrzymuje nadal to samo tempo, jednak coraz częściej kaszlę. Na pierwszym punkcie żywieniowym biorę tylko butelkę Jurajskiej. Piję kilka małych łyków i resztę wylewam na siebie. Od razu lepiej! Kolejna miejscowość WIĘCKOWICE wita biegaczy transparentem witającym biegaczy przeciągniętym przez ulicę. Powtórzy się to jeszcze kilkukrotnie w innych miejscowościach przez które przebiegniemy i nie powiem, jest to miłe, BARDZO! Ludzie żyją tym biegiem i widać to na każdym kroku. Takiego dopingu mogą pozazdrościć tej imprezie inne półmaratony. Przybijamy piątki kolejnym dzieciakom, machamy do kibiców i już kolejna tabliczka a na niej 7 km. Pierwsza myśl – to już 1/3 tej zabawy. Jest nieźle, wciąż czas w granicach 5.20 -5.30 na kilometr. Za osadą ZIELONA MAŁA trasa skręca gwałtownie w lewo i robi się wąsko. Dopiero tutaj zaczynają się prawdziwe podbiegi. Także tutaj (co przewidział Paweł) zaczynają się moje problemy z kaszlem. Mimo to na 10 kilometrze mam czas coś około 55 minut. Staram się maksymalnie rozluźniać i przyspieszać na zbiegach, niestety podbiegi powodują kolejne ataki kaszlu i znaczne spowolnienie biegu. Drugi punkt żywieniowy został rozmieszczony przed Bolechowicami. Piję izotonik, łapię kawałek wafelka i w rękę wodę, którą planuję popić za chwilę żel Isostara. Próbuję w ten sposób opanować swoje gardło, jednak zabieg ten na niewiele się zdaje. Do 14 kilometra walczę z lekko wkurzającą już mnie przypadłością. Stoper pokazuje, że moje tempo spadło znowu o kilkanaście sekund na kilometr. Podbiegi są coraz cięższe i choć zrywam się po nich do żwawych zbiegów, to jednak coraz częściej dopadają mnie takie myśli, że jednak z zakładanych niecałych 2 godzin dziś nic nie będzie. Kolejne miejscowości KARNIOWICE i KOBYLANY. Tu też (chyba w Kobylanach) strażacy pomagają biegaczom zraszając ich kojącą mgiełką wodną. Niestety właśnie w Kobylanach przechodzę najgorszy kryzys. W pewnym momencie dusząc się przechodzę do marszu. Marszu w którym o dziwo pokonuje podbieg w takim tempie jak truchtający obok mnie biegacze. Chyba właśnie tutaj zaprzepaściłem swoją szansę na złamanie 2 godzin. Zaraz za Kobylanami trasa gwałtownie skręca w lewo, zwęża się i następuje gwałtowny, długi zbieg. Pędzę tam ile sił. Zero hamowania, nogi swobodnie same mnie niosą. Tutaj udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Dookoła piękne widoki, dodatkowo okraszone widokiem ostatniego punktu żywieniowego. Piję i staram się biec dalej. Jest ciężko. Po raz drugi wbiegamy do BRZEZINKI i po raz drugi korzystam z usług strażaków. Zaczynam czuć, że mam nogi. Chyba jednak za mało ćwiczyłem podbiegów. Długi w miarę prosty (choć nie płaski) odcinek do RUDAWY to moja walka samego z sobą. W RUDAWIE trasa kręci pomiędzy domami i także tutaj żywiołowy doping mieszkańców. Najbardziej rozbawił mnie jeden gość stojący na balkonie i walący w olbrzymi bęben. Gdy pomachałem mu ręką rytm bębna jest trzy razy szybszy. Niestety ja wręcz odwrotnie, trzy razy wolniejszy niż na początku biegu. Jeszcze wiadukt kolejowy i ostatnia prosta przed metą. Na 200 metrów przed nią zaczynam finisz wyprzedzając rzutem na taśmę chyba z 4 osoby. Przekraczam metę z czasem brutto 2:02:47 (netto 2:01:41). Odbieram ładny medal* i udaję się do samochodu. Tutaj spotykam Mariusz i Pawła. Nie jestem z siebie zadowolony, choć Oni studzą moją rozpaloną głowę. Mało brakowało i na tej pięknej ale bardzo trudnej trasie udało by mi się zejść poniżej 2 godzin. Szkoda! Pewien niedosyt jest (nawet teraz kiedy to piszę, zdaję sobie sprawę, że przy odrobinie innej taktyce, bez perypetii zdrowotnych, a być może bez biegu w Sulejówku mogło by być lepiej). Trochę czułem się tam jak dziecko przed wystawą sklepu z zabawkami, gdzie ulubiona rzecz jest tak blisko, a jednak za szklaną szybą. Nic to, we wrześniu w Sochaczewie kolejne 21.097 i tam spróbuję sięgnąć po „swoją zabaweczkę”. Po biegu i przebraniu się idziemy po posiłek i robimy sobie kilka zdjęć. Rozmawiam z Mateuszem, który mimo intensywnej integracji z TEAM-em i po prawie nieprzespanej nocy był o włos od pudła w kategorii studentów. Mati i tak jesteś WIELKI! Oczywiście robimy pamiątkowe fotki przy głównej nagrodzie Huyndai’u GETZ. Czekamy na dekorację najlepszych, w międzyczasie korzystając z masażu. Dzięki niemu jakoś dojechałem do Warszawy. Wcześniej jednak podziwialiśmy pokaz skoków spadochronowych i ściskaliśmy kciuki podczas losowania nagród. Niestety tym razem inni mieli więcej szczęścia. Po losowaniu szybko uciekamy do samochodu, choć i tak robi się niezły korek. Na szczęście znowu klasę pokazali organizatorzy. Wyjazdu na główną trasę do Krakowa pilnowali policjanci i sprawnie umożliwiali włączenie się do ruchu. A potem długa droga do domu, korki, wszak kończył się długi weekend. O 22.00 w końcu w domu z głową pełną wrażeń i wspomnień.

* Jak wspomniałem medal piękny, jednak przyczepił bym się do jednej z jego stron. Myślę, że taka pamiątka powinna być wolna od nazw sponsorów, nawet w przypadku gdy są to naprawdę dobrzy sponsorzy:)

Foto od lewej: Paweł, ja, Mateusz i Marcin

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Marysieńka (2009-06-16,16:03): Zbyszku...czyżbyś nie wiedział, że im dłużej oczekuje się na upragnioną zabawkę, tym radość większa?? Graruluję i...następnym razem z pewnością się uda:)))))
Isle del Force (2009-06-16,17:19): Nie od razu Rzym zbudowano. Ja zaczynałem od czasu 1:37:26 w zimę w Wiązownej, a teraz to chyba celowo obawiam się Visegradu. No ale tam tylko 42,2km i kilka górek do zdobycia. Będzie dobrze, szybko i w tym roku życiówki kolejne tak więc spokojnie do ataku.
ZBYSZEK1970 (2009-06-16,21:18): Dziękuje Marysiu:-) Cierpliwośc to jedna z lepszych cech, a ja ciągle się jej uczę! Jeżeli zdrowie pozwoli to wynik z Rudawy chciałbym poprawic jeszcze w tym roku:-)
ZBYSZEK1970 (2009-06-16,21:22): Adam ja dopiero wypalam pojedyncze cegiełki, po to by kiedyś taki Rzym wybudowac!!! Powodzenia w najbliższym maratonie!!!







 Ostatnio zalogowani
malkon99
13:13
Rychu67
13:07
chris_cros
12:56
orfeusz1
12:55
zecikos
12:51
martinn1980
12:33
LukaszL79
12:08
platat
11:43
romangla
11:42
fit_ania
11:09
Henryk W.
11:07
42.195
10:54
Bartuś
10:38
zbig
10:22
StaryCop
10:05
anielskooki
08:47
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |