2009-06-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| szalony weekend cz. 1 (czytano: 197 razy)
Długi weekend zaczął się dla mnie leniwie i miło. Jak się jednak później okazało ten początek weekendu miał zasadniczy wpływ na jego dalszy przebieg. W czwartek korzystając z ładnej pogody wybrałem się z rodziną do Mszczonowa by pomoczyć swoje stare kości w basenach termalnych (ZDECYDOWANIE POLECAM!!!). Kompleks basenów ma dopiero rok, jest czysto i schludnie, no i co najważniejsze jest cieplutka woda. Można tu do woli korzystać z tego ciepełka a przy okazji skorzystać z masarzy wodnych, sauny, sztucznej rzeki no i przede wszystkim zjeżdżalni. Jako posiadacz dwójki małych dzieci korzystałem z niej aż nadto (same nie zjeżdżają, za to z tatą chętnie i bez umiaru). Niestety wieczorem zaczęło wychodzić mi bokiem wspinanie się na sporą wieżę zjeżdżalni, gdzie temperatura była znacznie niższa niż w wodzie. Klasyczne przeziębienie. W piątek skupiłem się na tej dolegliwości jednak nie do końca udało mi się z nią uporać przed sobotnim II Biegiem Marszałka w Sulejówku. Mimo to do Sulejówka jechałem z głową pełną dobrych myśli. Przecież 10 km lajtowego przetarcia przed niedzielną Rudawą na pewno nie mogło mi zaszkodzić. Nie przewidziałem tylko jednego – pogoda i tym razem spłata biegaczom i mnie niezłego psikusa. W biurze zawodów (szkoła) krótka kolejka. Podpisuję się, płacę, odbieram pakiet startowy i chipa do pomiaru czasu. Potem przebieralnia w jakiejś klasie. Spotykam Pawła z którym mam jechać do Rudawy i omawiamy szczegóły wyjazdu. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać atmosfera tego zwariowanego weekendu. W szatni i na korytarzu coraz więcej znajomych twarzy, jeszcze przez chwilę rozmawiam z Mariuszem, potem spotykam Gosię, jej siostrę, Maćka i Michała. Co jakiś czas słychać charakterystyczne pokrzykiwanie Wasyla, oznajmiającego w ten sposób ważne informacje dotyczące biegu. Wychodzę na zewnątrz – pada niestety. Zmieniam w ostatniej chwili buty startowe na treningowe Nike. Wolę w Rudawie mieć suche obuwie. Rozgrzewka i około 700 metrowy trucht na miejsce startu honorowego, które wyznaczono spod Kopcu Marszałka. Jest uroczyście, są przemówienia i kwiaty. O 10.00 (no może chwilę później) ruszamy truchtem na start ostry. Startujemy przy regularnej mżawce. Biegnę razem z Michałem synem Gosi. Z uwagi na Rudawę miało być lajtowo, ale pogoda i trasa sprzyjała dobrym wynikom. Kontrolujemy czas i ciągle staramy się zwalniać. Głównie przez moje gardło, które trochę dokucza. Michał jednak dzielnie sobie radzi i po radosnym finiszu wpadamy na metę z jednakowym czasem 0:50:37. Niby było na luzie, a jednak życiówka poprawiona i to wyraźnie! Odbieram medal (jeden z ładniejszych jakie mam) i biegnę do samochodu. Przebieram się szybko i staję w kolejce po grochówkę. W taką pogodę smakuje nadzwyczajnie. Ostatnie rozmowy i wraz z „silną grupą tarchomińską” wracam do domu. Jest 13.00. Do wyjazdu do Rudawy zostało półtorej godziny…
Foto z galerii entre: Mój finisz po życiówkę i medal z rąk Wasyla. Jedno i drugie dla takiego biegacza jak ja bezcenne!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora golon (2009-06-15,15:42): to kiedyś wpadnę do Wa-wy do Ciebie na wakacjach może przyszłych i zabierzesz mnie na te baseny :P
Gratuluję życiówki na 10km :=) ZBYSZEK1970 (2009-06-15,15:51): Dziękuje Mateusz. A na baseny czuj sie zaproszony:-) Isle del Force (2009-06-15,17:32): Ty to chociaż miałeś pogodę, mi po górkach i wzniesieniach wiało i chwilami lało ale warto było być, czas już też niczego sobie. Idzie dobre. ZBYSZEK1970 (2009-06-16,08:12): No tak w Rudawie pogoda była przepiekna. Adam gratuluje wyniku:-)
|