2009-06-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg o Puchar Marszałka Senatu (06.06.2009) (czytano: 131 razy)
W sobotę wreszcie wyszło słońce, którego tak mi brakowało podczas ostatnich zawodów. Nie znając trasy Biegu o Puchar Marszałka Senatu jechałem na Agrykolę z silnym postanowieniem pobicia mojego dotychczasowego rekordu na 5 km. Choć o 1 małą sekundę… Co prawda cały tydzień poprzedzający ten bieg trenowałem w większości czasu siłę (moje ukochane podbiegi) z myślą o nadchodzącej w zastraszającym tempie Rudawie i czułem w nogach cała tę zabawę, to jednak po poprawieniu rekordu na Szczęśliwcach chciałem jeszcze raz zasmakować tego uczucia. Parkuję na Myśliwieckiej i drepcze sobie do biura zawodów na Agrykoli. Jest dość wcześnie (9.30) i może z tego powodu jakoś pustawo dookoła. W biurze bez kolejki, szybko i sprawnie odbieram pakiet startowy i schodzę do szatni. Tutaj są jak na razie dwie osoby rozbawione wielkością koszulek. Niestety po raz kolejny rozmiary są znacznie zawyżone, dlatego cieszę się, że zdecydowałem się na L-kę. Trochę rozmawiamy, niespiesznie przebierając się i przypinając numery startowe. Nie czuć jeszcze atmosfery biegu. Za to po wyjściu z szatni dopadają mnie wspomnienia. Na korytarzu w gablotach zdjęcia drużyn piłkarskich Agrykoli. Wiele lat temu, jako kilkunastoletni chłopak też tu stałem i oglądałem zdjęcia. Był 1984 rok a przede mną ostatni mecz mojej SARMATY z Agrykolą o pierwsze miejsce w lidze trampkarzy. Wtedy udało się nam wygrać, wiec i teraz musi się udać powalczyć o nowy rekord! Depozyt i rozgrzewka. Taka leniwa i bez przekonania. Biegam sobie w koło po tartanie, rozciągam i patrzę na coraz większe kolejki do biura zawodów. Oj dobrze, że przyjechałem tu wcześnie. Robi się coraz ciaśniej. Widać, że frekwencja będzie spora (limit zawodników organizator ustalił na 500 osób). Wkoło coraz więcej znajomych twarzy, są rozmowy i uśmiechy. Na 10 minut przed startem zakładam słuchawki i staram się skupić. Ciężko to jednak wychodzi… Potem odliczanie od 10 do 1. Przy słowie dwa (!) pada strzał i tłum rusza po tartanie. Biegniemy po Agrykoli i wokół Kanałku Piaseczyńskiego. Tu trasa jest płaska i prosta. Trochę przeraża mnie czas po 3 km (niewiele ponad 14 minut). Musze w przyszłości popracować na tym błędem. Jednak nie ma czasu na myślenie, bo dobiegamy do ul. Agrykola a tu przed nami bardzo sympatyczny długi podbieg. Sporo osób nie daje rady i przechodzą do marszu. To chyba najtrudniejsza część trasy. Nie powiem, gdy podbieg się skończył czuło się go w nogach. By to odczucie za szybko nie minęło kolejny podbieg pod estakadę (tym razem już króciutki). Potem długa prosta i na ok. 200 metrów przed metą decyduję się na mocny finisz. Meta i 0:24:36 na stoperze. Jestem tak szczęśliwy, że w tłumie omijam człowieka odbierającego karki potrzebne do ustalenia kolejności i czasu, potem odbieram medal i wodę. Niestety organizacja tak ważnej części trasy jak meta była tragiczna. Wystarczyło ustawić kilka barierek, zrobić wąskie gardło i wszystko odbywało by się sprawnie i bez bałaganu. A tak w momencie gdy wpadało kilka osób na metę następowało wyprzedzanie już po minięciu linii końcowej. Ludzie odbierali medale w kilku miejscach i wiele osób nie zwróciło w tym całym zamieszaniu uwagi na człowieka od karteczek. Wydaje mi się, że to też powinno należeć do organizatora i obsługi biegu! Wszak ludzie biegnąc zajęci są swoją walką i ostatnią rzeczą o jakiej myślą jest oddawanie karteczek.
Po jakimś czasie zauważam Olę wbiegającą na metę. Siadamy, rozmawiamy! Z ust Oli pada pytanie o czas i jak to wszystko tu mierzą. Rany!!! Przypominam sobie o karteczce, biegnę na metę, odnajduję człowieka ze stertą świstków w ręce. Oddaje mu swoją, wpisując przy okazji mój czas ze stopera. I tak bałagan i moje gapiostwo zakończyło tak udany dla mnie bieg. Fajnie, że był jeszcze ktoś przytomny w tym całym zamieszaniu – dzięki Ola!!! A swoja drogą ciekawy jestem jak Organizator ogarnie ten karteczkowy bałagan (ludzi z podobnymi przygodami do mojej było sporo). Jak dotąd oficjalnych wyników brak:/
Piękną pamiątką z tego biegu jest medal, naprawdę ładny i dopracowany. Zakładam na szyję i wracam na stadion Agrykoli by wystać swoje kilkanaście minut w kolejce do depozytu. Czekanie umilają rozmowy z poznanymi w kolejce biegaczami, którzy na gorąco dzielą się swoimi opiniami. To też bardzo lubię:-)
Dzień po:
Nadal nie ma oficjalnych wyników…
Jest radocha z biegania…
Jestem bogatszy o potworny ból korzonków. Kurde wychodzi siedzenie na betonowym chodniku po biegu. Jedyne pocieszenie, że w miłym towarzystwie…
Ketonal żel…
Ibupron Max…
Godz. 20.00 zaplanowane długie bieganie… Miałem odpuścić, ale w ostatnich chwili uświadomiłem sobie, że było by to oszukiwanie samego siebie… W Rudawie nikt nie będzie pamiętał już o korzonkach…
Biegnę… Najpierw boli, potem mniej, by po ok. 6-7 km przestać. Przypomina o sobie po 17 kilometrze… Kurde i tak biegnę sztywny jak robot!!!
Godz. 22.00 KONIEC!!! Ostatnie długie wybieganie (20,4 km) przed Rudawą wykonane…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Isle del Force (2009-06-08,11:11): To forma dopisuje, ja już pierwsze górki mam za sobą. Pierwsza połowa spokojnie, a potem to już tylko wyprzedzanie tych przede mną. Czas też nawet nawet fajny. Za tydzień kolejne półmaratonskie pagórki, tym razem bardziej wymagające. Połamiesz te 2:00 jak nic. ZBYSZEK1970 (2009-06-08,11:39): Dziękuje Adam, chciałbym, ale nie ma sie co spinać. Jak się uda to będzie fajnie, jak nie to też dobrze:-) golon (2009-06-08,11:53): TY jakie 2godz. ?? formę masz więc liczę na to że 1h 55min przynajmniej padnie :-) ZBYSZEK1970 (2009-06-08,12:49): Heh, Mateusz a zaraz po tym padne ja;-)) fog (2009-06-09,10:39): Padniesz, nie padniesz- ważne żeby złamać :))))) ZBYSZEK1970 (2009-06-09,11:00): Heh, no tak... Proszę trzymać kciuki! Sobota 10 km, niedziela ponad 21 km + kilka godzin za kółkiem. Już widzę oczami wyobraźni swój poniedziałek w pracy... Oby tak jeszcze ktoś mi kawkę do biurka doniósł...
|