Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 577 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Maraton w Nowym Jorku
Autor: WojciechGruszczyński
Data : 2003-11-10

Tradycyjnie artykuł zaczynam wstępem. Ktoś może sobie myśleć, ale ten ‘czerwony kapelusz’ ma kasę. Był już w N.Y. (sponsorowała mnie firma Voith - Polska) i w tym roku również tam poleciał. Nie przeczę, że podczas ubiegłorocznej eskapady zachłysnąłem się Ameryką. Nowy Jork mimo, że tonie w śmieciach (podobno trzy szczury na 1 osobę) , potrafi wywrzeć nie tylko na biegaczu wrażenie. Ten tygiel różnych wielobarwnych narodowości żyjących w miarę zgodnie, przyciąga. Nie na darmo nazywa się Stany Zjednoczone Matką wszystkich narodów. Osobna sprawa to doznania związane ze startem w maratonie tworzonym przez Freda Lebova. W ub. roku kupiłem sobie statuetkę tego niezwykłego człowieka, a w tym wraz z córką Magdą, Adamem Kusym, A. Ślązakiem i T. Rutą oddaliśmy hołd przed jego postacią umieszczoną jako pomnik tuż obok mety, a który to tonął w kwiatach. I może dlatego składając w ub. roku córce (biega na razie mini maratony) w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia życzenia, dodałem: /życzę Tobie córko, aby Twoja noga stanęła na
Amerykańskiej ziemi/. Traf chciał, że w zakładzie dawali niskooprocentowane pożyczki mieszkaniowe.

Nie bez oporu żony poleciałem do kantoru po zielone, które potem schowałem pod podłogę. Przeleżały do jesieni. Tak jak w ub. roku nawiązałem kontakt ze sprawdzoną firmą R. Szycha i N. Tatarczaka - Marathon Team Poland, z propozycją by zgłosili córkę Magdę do Biegu Śniadaniowego i pokazali jej trochę Ameryki. Odpowiedź Roberta była
krótka Magda nie ma 18 lat, a to dodatkowe kłopoty wizowe i musi podróżować w obecności rodzica. Zapraszam Ciebie do ponownego startu w N.Y. - numer startowy czeka, a Magdę do
udziału w Biegu śniadaniowym. Żona jako opiekunka Magdy odpadła w przedbiegach, bo boi się podróżować samolotami. Jednak nie mogłem już cofnąć decyzji i pozbawić córki nadziei na ten atrakcyjny bieg, tym bardziej, że córka dobrze się uczy i jak na razie nie sprawia nam kłopotów wychowawczych. Ale skąd z kolei wziąć fundusze na mój wyjazd?

Będąc w starostwie Powiatowym w Bełchatowie w celu wypożyczenia dresów, spotkany na korytarzu starosta p. Jacek Zatorski zachęcił mnie do napisania podania o dofinansowanie wyjazdu i na odchodne dorzucił : niech pan równolegle skrobnie coś do prezydenta Bełchatowa Marka Chrzanowskiego, a nuż wypali?. Jak poradził tak zrobiłem z tym, że pisząc do prezydenta w podnieceniu pomyliłem rok i podałem maraton w roku 2004. Jakież było moje zdziwienie, gdy po tygodniu zadzwonił kier. Urzędu Oświaty Kultury i Sportu p. Rydz oznajmiając, prezydent przychylnie potraktował podanie, ale niech pan zmieni w nim rok, bo nie mogę dalej podania ruszyć. Miasto pokryło mi 1/3 kosztów, natomiast córce Magdzie z pomocą pospieszył, wspierający mnie od lat prezes firmy Voith - Polska pan Tadeusz Leszczyński.

Oboje firmę Voith - Polska reprezentowaliśmy podczas Biegu Śniadaniowego, gdzie pod gmachem ONZ w obecności chorążych poszczególnych ekip tj. znanych osobistości świata sportu jak: Grete Waitz, Mosesa, czy naszego wicemistrza świata Mamińskiego, ma miejsce bratanie się biegaczy całego świata i protestowanie przeciwko terroryzmowi na świecie. Tyle wstępu. Napisałem go tylko dla przykładu, że szczęściu trzeba wyjść naprzeciw. Pukać do różnych drzwi. Niech tylko co piąte drzwi, wesprą biegacza amatora, to jakie to odciążenie budżetu domowego. Mam to szczęście, że na moim terenie są tacy ludzie. Wcześniej pisałem o pani Wiśniewskiej ze ‘SKOK-u’. Kiedyś napisałem listy do starostw w Białej Podlaskiej i Zwierzyńcu, zawstydzające miejscowe władze, dając przykłady wsparcia biegacza amatora (znaczy mnie) z mojego terenu. Zapytajcie Janka Kulbaczyńskiego i Adama Kusego (pisałem
na ich prośbę) jak to się skończyło. Od razu ufundowano im markowy sprzęt sportowy i zostali wsparcie finansowe. Ale takie pozytywne sprawy trzeba nagłaśniać, nie cenzurować zasłaniając się kryptoreklamą. A może warto Bełchatowski przykład pokazać na swoim terenie, może ktoś z Was coś skorzysta?

Dodam jeszcze, że właściciel sklepu mięsnego p. Sławomir Stasiak na każdy bieg zagraniczny przekazuje mi nieodpłatnie suchy prowiant. Spotkanie maratończyków na Okęciu. Do W-wy na lotnisko odwiózł nas brat trochę wcześniej. Strajki taksówkarzy. W hali odlotów trudno odróżnić zwykłego pasażera od pasażera biegacza. Każdy pies z innej wsi (ubiór). I oto zjawiają się organizatorzy wyjazdu. Przedstawiciele Marathon Team Poland. Konkretnie Norbert Tatarczak z przyboczną gwardią , która na wózkach wiezie jakieś tekturowe pudła. Czyżby kontrabanda? Drugi z liderów firmy Robert Szych w tym czasie bawi już w USA, przygotowując teren na nasz przyjazd. Na dzień dobry otrzymujemy identyfikatory, bilety lotnicze, i dokumenty potrzebne do odebrania nr startowych. Jednak wszyscy ukradkiem spoglądają co tam może być w pudłach?

Po wstępnym przemówieniu pada komenda rozpakowania ich. Jednak taśma mocno trzyma, a noża nikt nie ma (chyba , że by leciał Kulbaczyński, który ub. roku /przemycał/ nóż, przez co musieliśmy opuścić w Helsinkach samolot). Jakoś udaje się pudła rozerwać i każdy z uczestników otrzymuje okolicznościową kurtkę o barwach i akcentach narodowych oraz koszulkę w kolorze czarnym z logo maratonu nowojorskiego. Zaczyna się przebieranie. W hali odlotów robi się kolorowo. Trzaskają aparaty fotograficzne. Strzał w dziesiątkę. Widać to po twarzach uczestników wyjazdu. Odlot opóźniony o 2 godziny. Usterka techniczna samolotu. Linie lotniczne stają na wysokości zadania i serwują nam kanapki i coś do picia. Podczas pałaszowania poczęstunku podchodzi jakiś znajomy gość z prośbą o przypilnowanie mu bagażu. Gdy odchodzi zaczynamy się zastanawiać kto to może być? Okazuje się, że to jeden z braci ‘Skaldów’ z tym, że wybuchła zaraz kłótnia, czy to Jacek, czy Andrzej. Mówię
do córki jak się zwał tak się zwał , ale za pilnowanie należy się wspólne zdjęcie. Gdy się zjawił kolejka chętnych do wspólnej fotki nie miała końca.

Na pokładzie samolotu kapitan pociesza nas, że nadrobi część opóźnienia. Lot spokojny. Lądujemy jednak na lotnisku Newark. Tam oczekują już na nas Robert i Mariusz Szych i kolega Jarek Skalik i po odprawie celnej wygodnym autokarem, z murzyńskim kierowcą udajemy się do hostellingu Amstardam. Na miejscu dostajemy tygodniowe karnety na metro i ustalamy plan pobytu. Organizatorzy przydzielają mi łóżko w 6 osobowym pokoju. Współlokatorzy to nieodłączny kolega A. Ślązak - Piotrków Tryb, A. Kusy - Zwierzyniec, T. Ruta - Łódź, W. Parwanicki - Słupsk, i Z. Łuński - Mrągowo. Do końca zgrana paczka. Magda z kobietami w innym skrzydle hotelu. W drugim dniu pobytu jedziemy po numery startowe. Wszystko zorganizowane sprawnie. Mam przydzielone dwa numery startowe 4598 do maratonu i 7347 do Biegu Śniadaniowego. Córka nr 1364 tylko do biegu na 6 mil. Na EXPO bardzo bogata oferta sprzętu sportowego i gadżetów związanych z Maratonem.

Ceny też niczego sobie. Kupiłem strój do biegania, skarpety i kilka pamiątek związanych z maratonem wszystko wartości około 200 $. Jak zwykle

kilku kamerzystów postanowiło sfilmować mój kapelusz. Zaraz po opuszczeniu EXPO zwiedzanie miasta. Na Manhattanie w pewnym momencie odpiął mi się pasek od plecaka. Położyłem na chodniku tabliczkę z napisem Bełchatów - Polska, aparat fotograficzny i reklamówkę. Zapiąłem pasek i udaliśmy się do metra, gdzie stwierdzam brak reklamówki z zakupami. Wracam na miejsce gdzie mocowałem się z paskiem. Po reklamówce ani śladu. Dodatkowo w metrze grupa odjechała. Ale polka- tramblanka. Gdy próbuję pozbierać myśli co dalej i przeglądam mapkę metra, słyszę polski głos, nie martw się kolego. To Jarek Skalik, który od roku przebywa w Stanach postanowił wybawić mnie z opresji i poczekał, aby ze mną dołączyć do grupy. Jednak się nam już do końca nie udało ich wytropić mimo iż wiedzieliśmy mniej więcej co będą zwiedzali. Wracam wcześniej do hotelu i mam więcej czasu do przygotowania się na Bieg Śniadaniowy.

Podczas tego biegu nie mierzy się czasu. Jest to bieg pokojowy, braterski. Na miejsce startu jedziemy metrem. Grupa Polska jest bardzo widoczna i pozdrawiana przez inne ekipy. To dzięki organizatorom wyjazdu Robertowi i Norbertowi, którzy zobowiązują do zabrania strojów o barwach narodowych, przynajmniej na prezentację i uroczystość otwarcia, która odbywa się przed gmachem ONZ. Każdy zabiera ze sobą plecaczek, aby można było schować w czasie biegu aparaty, kurtki i gadżety wymieniane z innymi nacjami. Na placu startowym dominuje najbardziej kolorowa Ameryka Południowa. Prym wiodą Meksykanie, Peruwiańczycy, Brazylia, Ekwador, Chile. Z Europy najbardziej widoczni to Francuzi, Szwajcarzy, Anglicy i nie ustępujący im pod żadnym względem Polacy. Gdy przez mikrofony witano i pozdrawiano ekipę Polski to chyba najgłośniej z ekip europejskich darliśmy gęby. A Polska flaga wprawdzie jedna, oczywiście przywieziona tylko przeze mnie (czyżby inni się jej wstydzili?) powiewała wysoko nad głowami.

Flagą wymachiwał przebywający w USA Mariusz Szych, wolontariusz Maratonu Nowojorskiego, który już drugi rok z kolei służy nam pomocą. Drugą chorągiew miał nasz chorąży ekipy Bogusław Mamiński, ale ona w tym czasie stała na trybunie w stojaku, obok flag innych państw uczestników maratonu. Artykuł piszę po przyznaniu mi przez kapitułę servisu Maratony Polskie statuetki Filipidesa. Teraz wiem, że warto było zgłaszać do odprawy celnej kij od flagi, który musiał ze względów bezpieczeństwa podróżować z oddzielną banderolą i jako oddzielny bagaż. Dobre dwie godziny trwało bratanie się biegaczy całego świata po gmachem ONZ-tu. Gdy padł strzał startera to tylko niektórzy pognali do przodu, w tym kilku Polaków chartów. Większość biegła spokojnie z uśmiechem poklepując się po ramionach, zawierając na trasie przyjaźnie.

Ja miałem podwójną satysfakcję. Magda była chyba jedną z najmłodszych uczestniczek biegu i wyglądała obok pań fitnesek jak kruszyna, do tego blondynka, więc wielu biegaczy szczególnie Włochów mających aparaty ciągle ją fotografowało. Jako ojciec postanowiłem asekurować córkę w biegu. Zaczęliśmy ostrożnie, lecz w pewnym momencie Magda przyspieszyła. Nie reagowała na moje uwagi, że to jak na nią za szybko. Ale myślę sobie, w tym kolorowym mrowiu biegaczy może i ją za bardzo niesie, ale że nie jest to bieg na żyłę, więc niech hasa. Gdzieś na trzeciej mili widzę grymas na jej twarzy. Pytam co jest? Kolka odpowiada. Przechodzimy w marsz. Zabieram jej plecak. Wyprzedzający nas biegacze, szczególnie Francuzi, Niemcy i Skandynawowie (prawie wszyscy z chorągiewkami swoich państw) pozdrawiają nas.

Wyprzedza nas też para Austriacka która przed startem coś mnie zagadnęła po angielsku. Na szczęście w pobliżu był Mariusz, który przetłumaczył, że firma Voith - Polska, którą mamy na koszulkach powstała w ich mieście. Zrobili nam zdjęcie i
dali adres internetowy. Okazuje się, że to adres jakiejś stacji radiowej i gazety, gdzie ma się ukazać to zdjęcie (www.swr3.de). Ale wracajmy na trasę. Dwieście metrów marszu i
Magda znów zrywa się do biegu. Dwa km biegu i ponownie kolka daje znać. Ale już na szczęście widać Central Park . Tempo biegu maleje ze względu na zator jaki powstaje na mecie. Z samochodów każdemu wydają paczkę śniadaniową. Można sobie na miejscu zrobić
samemu kawę lub herbatę. Magda widzę jest szczęśliwa. Przeżyła wielką przygodę. Rozkłada śniadanie na trawie i konsumuje obok Japończyków, z Jamajczykiem i z Irlandczykiem. Na metę przybiega koleżanka Magdy z Bydgoszczy. Oddaję im moje śniadanie i z
Nowozelandczykiem idziemy na targ wymiany koszulek. Udaje mi się zdobyć od Włocha koszulkę ze spodenkami z napisem Italia i dwie meksykańskie koszulki. Na targu tracę swój czerwony kapelusz. Na usilną prośbę meksykanów wymieniam go na sombrero, które potem
podróżuje w samolocie w klasie biznes-clap, bo nie mieści się w moim pojemniku bagażowym nad głową. Na szczęście mam rezerwowy. Meksykanin na dokładkę dorzuca mi jeszcze ozdobny kieliszek do picia tekili. Większość do hotelu wraca metrem. Ja z trzema
paniami pełni wrażeń z 65 ulicy na 103 wracamy spacerkiem. Po kąpieli i praniu trzeba się przygotować na jutrzejszy maraton. Magda z koleżankami jadą metrem na Manhattan w celu zakupienia pamiątek.

Przygotowuję sprzęt. Do pokoju wracają inni. Pytają czy idę wieczorem na pasta- party? Dobrze jest przed biegiem dostarczyć organizmowi węglowodanów. Wszyscy wybierają się z powrotem do Central Parku na makaronowy poczęstunek. Przed wejściem oddajemy karnety i otrzymujemy czapeczki z logo RONZONI uprawniające nas do otrzymania posiłku. W zestawie makaron z dodatkami do wyboru, napoje, piwo, kefir, bułka, lody. Na telewimach wyświetlany maraton z ub. roku. Jednocześnie na scenie różne występy, ale nie czas na balety. Jutro maraton. Trzeba wracać do hotelu by się wyspać. O 5 rano pobudka. Wstają o 4, trzeba wypić kawę. Mamy jedną tylko grzałkę, a w gniazdkach napięcie 110V. Kubek wody gotuję się około 20 minut. Ktoś musi się poświęcić i wstać wcześniej.

Dziewczyny nie biorące udziału w biegu głównym, postanawiają kibicować nam początkowo na 17 mili, potem mają przejść na metę. Przypinam do buta chipa, zabieram koszulkę z napisem Bełchatów - Polska do plecaka i do metra. Na poszczególnych stacjach dosiadają się maratończycy innych narodowości. Jedziemy na Manhattan na miejsce zbiórki, gdzie autokary potem odwożą nas na wyspę, na miejsce startu. Zauważam jakby zmniejszoną kontrolę, czujność organizatorów w porównaniu z ub. rokiem. Już nie sprawdzają nas wykrywaczami. Mimo, że to godz. 7 rano, to temperatura 17 stopni. Dojeżdżamy na miejsce. Jest kilka stref startowych oznaczonych kolorami. Ja mam przydzieloną niebieską. Do startu dwie godziny. Na strefach rozstawione są namioty gdzie podają coś do picia i do zjedzenia.
Serwują bułeczki, kefiry, batony energetyczne, kawę.

Większość maratończyków rozkłada na trawie kocyki, gazety i kładzie się odpoczywając. Spora grupa w tym ja biega z aparatem wyszukując ciekawych ujęć. Spotykam dziadka Tybetańczyka, który ma rękach i nogach kast

ety z dzwonkami i potrząsa nimi rytmicznie. Zaprasza mnie do tańca. Zgadzam się i zaraz zjawia się telewizja, która to filmuje. Obok nas peruwiańczycy w swoich ponczach kiwają się w takt. Do startu pozostaje 1 godzina. Przypominam sobie, że dobrze by było na wszelki wypadek skorzystać z toalety. Lecz wszędzie przed każdą toy-toyką kolejka. Dwadzieścia minut stania i ulga. Teraz można iść zdać torbę w depozyt do przydzielonego mi samochodu nr 60. Zajmuję miejsce w mojej strefie startowej. W ub. roku zaczynałem z dolnego mostu, w tym skierowano mnie na górny. Coś za wcześnie stłoczono nas między przęsła mostu.

U sporej grupy biegaczy pęcherz moczowy chce opróżnienia. Jednak wycofać się nie ma gdzie. Niektórzy kucają i robią swoje. Pod stopami mokro. Ja w pewnym momencie też poczułem ciepło w łydce. Nie gniewam się jednak, bo winowajca z tyłu Kanadyjczyk mówi sorry. Jest dużo śmiechu i zabawy. Wreszcie pada strzał. Jest bezwietrznie, parno. Ledwo się bieg rozpoczął, a wszyscy mokrzy. Postanawiam cały dystans przebiec w kapeluszu. Nie biegnę przecież na wynik. Większość z Was zna moje perypetie z kontuzją. Podczas maratonu w Warszawie naderwałem pod udem jakieś włókna. Mimo to pojechałem do Berlina, gdzie uzyskałem nawet niezły wynik, ale w końcówce udo bolało. Za tydzień poniosło mnie do Poznania na trzeci z kolei w tak krótkim czasie maraton, gdzie mimo elastycznego bandaża nabawiłem się krwiaka, który na szczęście nie otorbił się tylko rozlał się po mięśniach, ale z trasy musiałem zejść. Do maratonu N.Y. tylko miesiąc. Postawienia mnie na nogi i wygrania wyścigu z czasem podjął się dr Nadarkiewicz. W tym czasie otrzymuję informacje o
wsparciu finansowym. Odzywa się kac moralny, dostaję wsparcie. A jak nie ukończę maratonu to co wtedy? Nie ma medalu, nie ma dyplomu, nie ma śladu, że reprezentowałem Bełchatów i Voitha w tym wielkim maratonie. Jednak zaaplikowana przez lekarza
fizykoterapia daje rezultaty. Mogę truchtać. Mimo to strach pozostał. Nie życzę przeżycia takiego dramatu jaki przeżywałem w Nowym Jorku. Jak byście się czuli, gdy około 60 maratończyków w samolocie, hotelu, metrze, łaźni, przelicza jakie to rekordowe swoje wyniki chcą osiągnąć.

Gdy przed startem koledzy z pokoju robią sobie ściągi na rękach, aby kontrolować międzyczasy. Gdy z toreb wszyscy wyciągają wspomagające witaminy i odżywki, a człowiek bezradnie patrzy, a jego myśli kłębią się tylko wokół dylematu, odezwie się kontuzja z powrotem? czy będzie mi dane ukończyć maraton nawet w ogonie? co z gazetką dokumentującą, którą obiecałem wykonać po powrocie? czy będzie co na niej przypiąć? Ale wracajmy z powrotem na most. Z powodu ciżby w początkowej fazie tempo biegu nie jest wysokie, co jest mi na rękę. Pierwszą milę pokonuję w około 7 minut. Na całej długości mostów po obu stronach, maratończycy zasilają moczem akwen wodny znajdujący się pod nimi. To ci co nie zdążyli skorzystać z toalet. Po zbiegnięciu z mostu usadawiam się na końcu około dwudziesto osobowej grupy której przewodzą dwie chude, suche Francuski i aby było do pary dwaj Hiszpanie. Trzecia mila. Postanawiam biec po prawej stronie, gdzie zauważam jest więcej kibiców. Mimo, że to murzyńska dzielnica Brooklynu to moje
prowokujące napisy na koszulce Bełchatów - Polska odnoszą skutek. Co chwila słyszę viva Polska, czy forwards Polaska.

Po obu stronach różnego rodzaju orkiestry, bębny z okien słychać saksofony. Na punktach odżywczych piję niebieski napój Geedore. Gdzieś po pół godzinie biegu zlewają się dwa strumienie biegaczy w jeden. To biegacze, którzy zaczynali z dolnego mostu dołączają do nas. Znów trochę ciasno. Tempo spada. Trasa teraz prowadzi przez dzielnicę Queens . Wrzawa się zmaga. Coraz więcej okrzyków w języku Polskim. Pytają skąd jestem? Gdy odpowiadam z Bełchatowa to u niektórych widzę zastanowienie. Jak dorzucam - koło Częstochowy to słyszę o jess. Ale są dwie grupy kibiców Polskich. Ta która wyemigrowała, aby coś w Stanach osiągnąć i ta z twarzami zmęczonymi alkoholem. Pierwsza dopinguje życzliwie, próbuję coś podać, druga z kubkami napełnionymi chyba procentami wznosiła okrzyki typu - ty Polak pośpiesz się bo ci zmierzymy kamachy. I to krzyczeli do mnie przez tubę.

W połowie drogi zaczynamy wyprzedzać niepełnosprawnych otoczonych wianuszkiem wolontariuszy, którzy idą o kulach, a którzy wystartowali kilka godzin wcześniej. Wszyscy ich pozdrawiają, dodają gestami otuchy. To piękne jak widać na twarzach tych skrzywdzonych przez los ludzi uśmiech, skinieniem głowy, odwzajemniają pozdrowienia. W oczach można wyczytać radość, że biorą w tym święcie udział. Twórca maratonu N.Y. Fred Lebov założył fundację wspierającą i zapraszającą niepełnosprawnych innych państw na maraton w Nowym Jorku, a jak pamiętamy sam ostatnie maratony swojego życia pokonywał z rakiem, u boku dziewięciokrotnej zwyciężczyni maratonu Norweżki Grety Waitz. Gdzieś za Queensem robi się cicho. To dzielnica żydowska. Na chodnikach widać panów w charakterystycznych kapeluszach i z pejsami. Jednak ich bieg mało co obchodzi. Dyskutują chyba o interesach, a o ile się nie mylę to w tym czasie jest chyba jakieś święto wyznawców tory. Jedno co mi bardzo utkwiło w pamięci to bardzo smutne dzieci, siedzące na schodach i ławkach przed domami. To było takie niesamowite, wrażenie gdzie po wrzawie wpada się w taką ciszę. Bardzo dużo maratończyków i to różnych narodowości robiło tym dzieciom zdjęcia. A jedno z nich ukazało się na pierwszej stronie w Taimsie podającym nazajutrz gorące wyniki z maratonu. Mam tę gazetę. Między 15 a 16 milą jest przeprawa mostowa z długim podbiegiem. Trzeba przedostać się z dzielnicy Qeensu na Manhattan. Jest to druga selekcja maratończyków. Pierwsza selekcja była na 13 mili na półmetku (mój czas półmetka 1:51:12 ) też na moście z podbiegiem, ale mniejszym. Zaczynam obawiać się o nogę. Czy wytrzyma?. Podbieg długi prawie dwa kilometry.

Wyprzedzam nierozłączne dwie Francuski. Coraz więcej idących. Staram się nie obciążać zbytnio lewej nogi. Na moście nie ma kibiców. Walka samotna. Wyprzedzam na nim chyba ponad dwa tysiące osób. Nie było to trudne bo większość pokonywała wzniesienie idąc. Wśród wyprzedzanych większość to wszędobylska Ameryka Południowa. Najwięcej malutkich Meksykańczyków i Portorykańczyków. Zbiegając z mostu robi się agrafkę i trasa prowadzi w stronę dzielnicy Bronxu. Rekordowy doping. Po obu stronach po kilka szpalerów kibiców. Od wrzawy dostaje się gęsiej skórki. Postanawiam tym razem jak w ubiegłym roku biec tym razem po lewej stronie. Przeczucie? Spotykam Kolumbijkę z którą kończyłem ubiegłoroczny maraton, a z którą mam pamiątkową fotkę. Biegniemy razem około 2 mil. Na punkcie odżywczym w zamieszaniu pogubiliśmy się. Dochodzi trzecia godzina biegu. Gdzieś na 22 mili czuję jakby lekkie ukłucia w udzie. Do tego bardzo mnie pieką stopy w butach. Zaniepokojony myślę co robić? Poprosić o jakiś masaż? Dodatkowo od częstego picia daje znać potrzeba fizjologiczna. Nad głową widzę podwieszoną informację, że za 0,

5 mili będą ustawione toalety. Szczęście w nieszczęściu. Obok inni biegacze przeżywają swoje dramaty. Siedzą na poboczach obsługiwani przez służby medyczne. Gdzieś słychać sygnał karetki pogotowia, ktoś zasłabł.

Zauważam po prawej stronie ponumerowane 15 szt. toalet. Tylko dwie końcowe informują zielonym kolorem, że są wolne. Mało, że wolne to jeszcze nie używane. Nawet nie napoczęty papier. Siadam z ulgą i ściągam buty, aby dać stopom pooddychać. Lewą stopą uchylam drzwi widzę migające sylwetki biegaczy, między innymi Polaka Latoszka, którego niedawno wyprzedzałem. Ale czas ruszać w drogę. Do końca jeszcze tylko trzy mile około 5 km.
Opuszczając toaletę wpadam prawie na Wenezuelkę. Na migi w żartach pokazuję jej czy zamieni się na koszulkę. Opowiada finisz. W dalszym ciągu pozdrawiają mnie po Polsku. Z Bronxu wróciliśmy ponownie na Manhattan. Biegniemy wzdłuż Central Parku. Z lewej strony słyszę głos córki. To nasza grupa dziewczyn fotografuje przebiegających Polaków. Do mety około 1 km Przy barierkach oddzielających kibiców od biegaczy mrowie ludzi.

Zresztą pokazywały to kamery. Przed bramą mety są wolontariusze, którzy kierują na poszczególne linie gdzie trzeba przebiec matę odczytującą czas z chipa. Jednak pamiętam, że w bramie stoją fotografowie i lepiej wybrać środkową strefę, to zdjęcie ma się pewne i lepsze jakościowo. Nareszcie meta. Gdy zdejmuję kapelusz i dziewczyna wiesza mi medal na szyi, oczy mi się zaszkliły. Noga wytrzymała. Będę mógł chyba dalej uprawiać bieganie. Nie byłem do końca pewny diagnozy lekarza. Patrzę na zegar czas brutto - 3:53:23 Trzymający na rękach około stu medali starszy szpakowaty pan mówi po polsku gratuluję, ale muszę poprosić kolegę o przesuwanie się dalej bo przybiegają następni. Nie róbmy zatorów. Ktoś okrywa mnie folią. Do ręki wciska kubek napoju. Dalej wręczają pakiet żywnościowy. I dalej
do przodu. Wszystko przebiega sprawnie. Na środku alejek wolontariusze kierują ruchem. Z numerów startowych odczytują kolory i kierują we właściwe miejsca do samochodów, gdzie można odebrać swoje depozyty. Co 50 metrów punkty medyczne z noszami. Co chwilę czwórka wojskowych kogoś tacha na noszach do namiotów dyżurnych z lekarzami. Wielu klęczy z wyczerpania, a wielu w pokłonach dziękczynnych, że osiągnęli metę. Z samochodu odbieram depozyt. Gdy zmieniam mokre ciuchy na suche podchodzi do mnie wysoki Szwajcar z charakterystycznym białym krzyżem na czerwonej czapce i koszulce. Jak wymawia hundert marathon, ja kończę Bien-Bienne. Okazuje się, że obaj biegliśmy w czerwcu w Szwajcarii super maraton - bieg na 100 km Jaki ten świat mały. Obaj idziemy zdać organizatorom czujniki pomiaru czasu - chipy. Spotykam tam Magdę, która czeka z inną panią na jej męża, a który biegł za mną pół godziny. Magda pyta i co tato zadowolony
jesteś? Odpowiadam. Córko wróciłem z dalekiej podróży.

Z nie do końca wyleczoną nogą i z prawie dwumiesięczną przerwą w treningach pokonałem ponad 30.000 biegaczy. Z czasem netto - 3: 52: 23 zająłem 6110 miejsce. Nieważny czas i miejsce. Wygrałem walkę z dystansem. Przebiegłaś Bieg Śniadaniowy, ja pokonałem maraton. Godnie zareprezentowaliśmy sponsorów. Teraz żegnaj, ja w ramach roztrenowania idę pieszo do hotelu.W hotelu kąpiel i pakowanie bagażu. Jutro wizyta w Ambasadzie, na zaproszenie pani Konsul i odjazd na lotnisko. Do Ambasady jedziemy metrem w okrojonym składzie. Część jeszcze zwiedza, część na zakupach. Ja oczywiście ze swoją nierozłączną flagą i tablicą Bełchatów - Polska. Na zdziwienie pani Konsul - o Bełchatów! mówię: słyszałem, że Nowy Jork ma kłopoty z prądem, przyjechałem jako emisariusz Elektrowni Bełchatów z propozycją, czym wzbudziłem ogólną wesołość.

W Ambasadzie spotykamy naszych wózkowiczów zwycięzcę Bogdana Króla i drugiego pokancerowanego Morica Ryśka. Prawdopodobnie w ferworze walki wysypał się na jakimś zjeździe. Po przemówieniu pani Konsul, na wysokości zadania staje organizator wyjazdu, firma Marathon Team Poland w imieniu której Norbert Tatarczak dziękuje pani Konsul za przyjęcie i poczęstunek, wręczając przy okazji okazały proporczyk PZLA. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i trzeba wracać do hotelu powynosić z pokojów bagaże. O godz. 11:00 blokują się automatycznie wszystkie drzwi. Potem autokarem na lotnisko. Podróżuję już z sombrero na głowie ubrany na czarno, a na pytanie celników, czy jestem Polakiem, czy Meksykaninem odpowiedziałem fifty - fifty. Wszyscy maratończycy to jedna rodzina. I tak dzięki Firmie Voith - Polska, Prezydentowi i Staroście Bełchatowa oraz organizatorom wyjazdu firmie Marathon Team Poland, skończyła się moja i mojej córki Magdy niesamita przygoda. Będę chciał tam jeszcze wrócić. Ale już ze zdrową nogą.

Wojciech Gruszczyński
tym razem nie czerwony kapelusz, a sombrero



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
42.195
06:48
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |