Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 833 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Pierwsze zawody - maraton...
Autor: Waldemar Reda
Data : 2003-01-15

Pierwsze zawody - M A R A T O N - ależ to niemożliwe

Muszę się przyznać że jeszcze w 1999r. (mając wtedy 46 lat) z bieganiem w jakiejkolwiek formie (sportowej, czy rekreacyjnej) nie miałem nic wspólnego. Obserwując niekiedy biegnących na trasie zawodników myślałem o nich jak o "ludziach z innego wymiaru". Nigdy nie przyszła mi nawet myśl, że mogę kiedykolwiek do nich dołączyć.

Nie oznacza to jednak że byłem osobą która unika wszelkich form ruchu i wysiłku fizycznego. Przeciwnie - wyniesione z dzieciństwa zamiłowanie do turystyki i aktywnych form wypoczynku przez wszystkie lata procentowało licznymi wyjazdami w góry, wycieczkami rowerowymi, czy udziałem w rejsach żeglarskich, a jedną z ulubionych form spędzania urlopów nad morzem, były piesze wycieczki wzdłuż pięknego Polskiego wybrzeża.

Wiadomo że apetyt rośnie w miarę jedzenia - tak też było i w moim przypadku. To co początkowo wydawało się daleką pieszą wyprawą (ok.10km.), po pewnym czasie stawało się niewinnym spacerem. Ukoronowaniem tych pieszych wycieczek stało się pokonanie w marszu brzegiem morza w 1997r. dystansu 70km. w czasie 20 godzin na trasie Hel - Lubiatowo (pole namiotowe pomiędzy Białogórą a Łebą), a następnie w 1999r. dystansu 115km. w czasie 30 godzin na trasie Darłówko - Lubiatowo. Muszę dodać że nie były to samotne wyprawy, lecz w czteroosobowej grupie określanej mianem Piechurów z Lubiatowa.

Była to niewątpliwie niezła zaprawa wytrzymałościowa.

Żeby nie stracić w okresie zimowym kondycji zdobytej latem postanowiłem, że po powrocie z urlopu do Torunia będę od czasu do czasu trochę biegał.
Szybko jednak przekonałem się że bieg to nie jest to samo co pokonywanie trasy marszem. Po przebiegnięciu truchtem "astronomicznego" dystansu 5km. byłem dosłownie wykończony.

Początkowo biegałem raz w tygodniu, lecz po 2 - 3 miesiącach stwierdziłem że poprawa kondycji pozwala na dwa, a czasem trzy treningi tygodniowo.
Biegając samotnie często spotykałem "ludzi z innego wymiaru" - trenujących biegaczy, którzy po okrzyku Cześć!!! znikali w tempie pędzącego ekspresu na horyzoncie leśnego duktu.

Taka sytuacja trwała przez kilka kolejnych miesięcy - do początku marca 2000r, kiedy to dwa "pędzące ekspresy" (później okazało się że byli to znani toruńscy maratończycy Zbigniew Gęsicki i Kazimierz Musiałowski) nagle zatrzymali się i zaproponowali wspólne treningi. Stwierdzili że obserwują mnie od kilku miesięcy i zaczęli namawiać na coś zupełnie nieprawdopodobnego, a mianowicie na udział w zbliżającym się Maratonie Toruńskim.

Ja - który jeszcze nigdy nie startowałem w żadnych zawodach sportowych miałbym wziąć udział w wyścigu na dystansie 42km.? - ależ to niemożliwe.
Z niemałym oporem dałem się jednak namówić na wspólne treningi. Wkrótce też okazało się że stać mnie na dużo więcej niż truchtanie na dystansie 5 czy 10km., a jednocześnie wskazówki i rady doświadczonych biegaczy sprawiły że treningi stały się dużo bardziej efektywne.

Czas mijał szybko. Na kilka dni przed terminem Maratonu Toruńskiego w końcu uległem usilnym namowom kolegów biegaczy i postanowiłem wziąć udział w zawodach. Zrobiłem to bez większej nadziei na ukończenie tego morderczego dystansu - po zaledwie kilku miesiącach od rozpoczęcia biegania i pokonaniu na treningach w sumie kilkuset kilometrów.

Nadszedł 27.05.2000r. - dzień maratonu. Już sam przejazd autokarem z Torunia na start do Chełmna (trasą maratonu) wydawał się wiecznością. Potem jeszcze nerwowe oczekiwanie na start, początek biegu i już udział w pierwszych zawodach sportowych w życiu stał się faktem.

Nie będę jednak opisywał jak było na trasie maratonu - myślę że mój reportaż nie oddał by prawdziwego obrazu tej mieszaniny emocji i zmęczenia, nadziei i zwątpienia, a jednocześnie radości z każdego przebytego kilometra w walce z własną słabością. Dodam tylko że temperatura powietrza dochodziła do 30C w cieniu, wiał ostry przeciwny wiatr, wielu wytrawnych maratończyków uzyskało najgorsze czasy w swoim życiu, a 27 zawodników nie ukończyło biegu.

Ale wytrwałem!!!

Z czasem 5 godzin i 18 minut dotarłem do mety w Toruniu.
W ten sposób właśnie rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem.
Obecnie po trzech latach od rozpoczęcia truchtania w pobliskim lesie mam ukończonych 13 maratonów. Brałem udział w wielu zawodach na krótszych dystansach.

Wiele też się zmieniło. Z grupy Piechurów z Lubiatowa trzech regularnie biega i bierze udział w zawodach, a są to oprócz mnie: (fotografia - od lewej) Bronisław Maciuk, oraz mój brat Sławomir. Coroczne wczasy nad morzem na polu namiotowym w Lubiatowie stały się po części obozem treningowym, a jednocześnie bazą wypadową na okoliczne zawody biegowe ( Bieg po plaży - 15km. - Jarosławiec, Bieg szlakiem zwiniętych torów - Rowy, Maraton Ziemi Puckiej ).

Myślę że mogę Lubiatowo polecić wszystkim biegaczom ze względu na doskonałe warunki do treningów, zarówno po niezbyt zaludnionej plaży, jak i pobliskiej, zamkniętej dla ruchu samochodowego leśnej drodze żużlowej. Brak przemysłu w okolicy i duże obszary leśne gwarantują czyste powietrze oraz wypoczynek i regenerację siły.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
42.195
06:48
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |