Późną zimą założyłem sobie, że zanim żona urodzi mi potomka muszę przebiec Maraton. Potem zostanie tylko posadzić drzewo i zbudować dom;-))
Początkowo założyłem sobie bieg w Warszawie z uwagi na bliskość od Zgierza. Potem Świnoujście z uwagi na planowane powiększenie rodziny w październiku i sentyment z młodości- jeździłem tam na wagary. Ale na stronie „Maratonów Polskich” doszukałem się hymnów pochwalnych na temat Lęborka. Czemu nie? Przecież tam moja mama spędziła dzieciństwo więc może pora ocenić dziadków czy warto było zamieniać Lębork na Wronki (teraz, moim zdaniem wiem, że chyba się pomylili). Po trzech miesiącach przygotowań i sprawdzianie na 9,300m (jeśli ktoś chce pobić życiówkę na takim dystansie to zapraszam do Zgierza- można zrobić wynik wprawiający w kompleksy zawodników ze zboczy Kilimandżaro). Spakowałem się i w przeddzień wio do Lęborka. Praca biura chyba nie może być lepsza. Warunki noclegowa również. Mała uwaga to wesele w internacie, ale nowożeńcy mają także swoje prawa i przy okazji życzę im sto lat i wspólnego biegania dla zdrowia. Żeby dobrze spać wraz z Jackiem B. Robimy sobie lekki trucht aby lepiej zasnąć. Mi się spało dość dobrze zważywszy na weselny zgiełk. Rano ryżowo- bananowe śniadanko i marsz na rynek. Przygotowałem sobie odżywki na 10, 20 i 30 km. Lekki trucht trochę rozciągania, hymn i start!
Po opuszczeniu Lęborka udaje się na stronę za małą potrzebą, nijako przy okazji nabrałem chęci na większą potrzebę. Jak wybiegłem z krzaków to okazało się, że mam 200 m do samochodu kończącego „maratoński peleton”. Pamiętając rady żeby biec wolniej niż można tak sobie beztroska biegłem do 10 km. Tam przeżyłem szok- czas 1:15:24!!! Z szybkich wyliczeń wynikało, że diabli biorą zamierzony czas 4h. Więc się poważnie wziąłem do roboty. Na półmetku miałem czas 2:06:??. Na 30 km czas poniżej 3h- po sztywnym podbiegu jaki tam straszy biegaczy. Jest dobrze, potem już do samej mety tylko z górki. Uspokoiłem tempo żeby „nie spuchnąć”. Niestety imienny doping w mijanych miejscowościach (szczególnie w Redkowicach) dodaje mi „skrzydeł”. Na 35 km mam czas wg moich obliczań spokojnie gwarantujący mi wynik w granicach 4h. Na 38 km trochę sztywnieją mi nogi ale nie zwalniam poniżej tętna 152. Niestety tempo biegu znacznie mi siada. Mimo to wyprzedzam jeszcze kilku maratończyków przeżywających takie sama męki jak ja. Widzę punkt żywnościowy na 40 km i znacznie zwalniam. Był to pierwszy punkt jaki zaliczyłem „na stojąco”. Niestety ruszając z niego, bieg był ponad moje siły. Choć w oddali majaczyła się następna postać do dogonienia, każdy krok marszu był bólem po który łzy stawały w oczach. Spacerowicze szybciej szli niż ja biegłem. Przestałem marzyć o czasie poniżej 4h. Chciałem już tylko dojść do mety i zakończyć ten koszmar. Tu chyba ustanowiłem rekord w pokonywaniu 2km prawie 30 min!!! Ostatnie 500 metrów pokonałem biegiem a ostatnią prostą nawet, wydawało mi się, finiszowałem;-)))
Czasu poniżej 4h nie zrobiłem. Zgubiło mnie tempo z pierwszych 10km a potem odrabianie zaległości. Biegać na początku trzeba spokojnie ale bez przesady. W czasie treningów trenowałem podbiegi, te nie sprawiały mi problemów. Natomiast zbiegi zabrały mi trochę zdrowia i na pewno za dużo sił. Był to mój pierwszy maraton i na pewno nie ostatni. Do Lęborka jeszcze wrócę po to żeby złamać te 4h. Po zakończeniu dostałem piękny ciężki jak dowcip rolnika medal. I dumny z świeżo utraconego „dziewictwa maratonowego” udałem się w kierunku prysznicy. Po drodze dałem jakiemuś chłopcu talon na posiłek i muszę ze wstydem przyznać się, że chyba niechcący szczeniakowi dałem również talon na piwo!!! Po powrocie po kąpieli musiałem sobie kupić piwo bo talon wcięło. Lębork będę pamiętał- pierwsze razy zawsze się pamięta :-))))
Jacek Karczmitowicz
morito@obywatel.pl
Ps. Właśnie wróciła żona od doktora i zdradziła mi płeć potomka, ale wam nie powiem.
|