O maratonie puckim można pisać krótko albo długo. W sumie każdy taki tekst powinien zakończyć się ogólną konkluzją- dobrze zorganizowany maraton. Organizatorzy Maratonu Ziemi Puckiej zadają kłam twierdzeniom, jakoby do poprawnej organizacji biegu w Polsce potrzebne są pieniądze. Najlepiej całe hałdy. Osobiście nie znany mi jest całkowity budżet imprezy, jednak braki funduszy znakomicie są rekompensowane przez entuzjazm, zaangażowanie i pomysłowość organizatorów. To właśnie w Pucku organizatorzy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom maratończyków, zdają się cieszyć z każdego biegacza. I to jak potrafią się cieszyć!
W jakimś numerze „JOGGINGU” Przeczytałem pomysł jakiegoś z czytelników, żeby urzędowo ograniczyć ilość maratonów w Polsce do 6-7 w ciągu roku! Nie pamiętam w tej chwili dokładnie ale ostateczne konkluzja tych wywodów była taka, że takie biegi jak Puck krzywdzą Maraton Warszawski, który nie może się w pełni rozwijać! Bzdura! Niech w Polsce maratonów będzie jak najwięcej. Nawet 104 rocznie czyli w każdą sobotę i niedzielę przez okrągły rok. Pełna liberalizacja w miejsce urzędowych zakazów i nakazów organizowania takich czy innych imprez. Odnoszę wrażenie, że są biegi organizowane z nakazu odgórnego /np. MW/ oraz takie, które są wynikiem potrzeby serca i z sercem /tudzież głową/ organizowane. Tyle tytułem wstępu.
Na XIX Maraton Ziemi Puckiej jechałem z duszą na ramieniu. Pamiętam doskonale jak się brutalnie ze mną obeszła tutejsza trasa. Wynik uzyskany sam za siebie mówi 4:32:15. Był to bieg, na którym miałem ochotę zejść z trasy, a w ogóle miałem dość biegania na 2 tygodnie. Akurat tyle zabrało mi czasu zebranie się w sobie na Maraton Solidarności.
W ramach szerszych przygotowań do biegania jesiennego, wyznaczyłem sobie cel bliższy tj. Przebiegnięcie Pucka w czasie 4:00 /plan minimum zakładał 4:05/. W okresie od biegu w Lęborku do Pucka przebiegłem 400km plus treningi siły biegowej. W tym okresie nabawiłem się również jakiegoś urazy plucha u stopy, więc przez kilka dni moje treningi były mniej intensywne. 10 dni poprzedzające bieg w Pucku spędziłem na Ziemi Lubuskiej. Biegając po obrzeżach Parku Narodowego Ujście Warty oraz po trasach leśnych, które są w tym rejonie wyjątkowo pofałdowane. Bardziej niżby to wynikało z mapowych opisów. Kilka dni również spędziłem biegając wokoło jeziora Morzycko /co opisałem w relacji z biegu w Moryniu/.
Do Pucka przybyliśmy rodzinnie czyli ja żona, brat i pies Melissa. Wbrew temu co Michał opisywał o rottweilerach moja suczka nikogo w zębach nie nosi co mogą zaświadczyć liczni biegacze, którzy w komplecie przeżyli zapoznanie z tą młodą panną. Organizatorzy w Pucku podobnie jak w ubiegłym roku z wyrozumiałością podeszli do sprawy zakwaterowania nas razem, z jakby trochę kłopotliwym członkiem rodziny, bez najmniejszego stwarzania kłopotów. Praca biura, czyli zapisy przebiegały bez najmniejszych zgrzytów. Natomiast puckie rozwiązania w temacie koszulek to wariant wymagający, moim zdaniem, szerszej popularyzacji. Jak wszyscy zauważyli, wpisowe na maraton w Pucku jest zauważalnie niższe niż gdzie indziej w Polsce. Wytłumaczeniem takiego stanu jest fakt, że w ramach wpisowego nie dostaje się koszulek. Koszulkę kto chce może sobie kupić. W taki sposób, kto nie jest zainteresowany otrzymaniem pamiątkowej koszulki, nie jest obligatoryjnie uszczęśliwiany na siłę takim upominkiem. Natomiast zainteresowani mogli sobie koszulkę wybrać we wszystkich kolorach tęczy i nie tylko. Brakowało jedynie białych koszulek co jak dało się słyszeć specjalnie nikomu zainteresowanemu nie przeszkadzało. Ten fakt również zasługuje na podkreślenie.
Godzinę rozpoczęcia biegu wyznaczono na 14.00. Na linię startu dowiozły zawodników podstawione autobusy już godzinę wcześniej, więc rozgrzewkę każdy mógł sobie zaaplikować na starcie w Strzelnie. Autobusy te wracały do Pucka, więc można było w nich zostawić rzeczy osobiste i odebrać po dobiegnięciu na metę.
Ktoś postronny, nie znający realiów okolic w jakich jest rozgrywany bieg mógłby krytykować taką godzinę rozpoczęcia rywalizacji biegu maratońskiego. Argumentem przeciwko takiej godzinie na pewno jest temperatura powietrza, akurat w godzinach popołudniowych najwyższa. Natomiast w wypadku rozgrywanego biegu po Ziemi Puckiej taka godzina jest optymalna. I już tłumaczę dlaczego.
Bieg ten w początkowej fazie przebiega przez nadmorskie miejscowości: Jastrzębią Górę i Karwię. Na odcinku około 3-4km trasa biegnie wzdłuż plaż w tych miejscowościach. Przebywający tam wczasowicze w czasie gdy my przebiegaliśmy przez te miejscowości w znacznej części korzystali z uroków plaż czy atrakcji jakie oferują te miejscowości. Natomiast rozgrywanie biegu w godzinach przedpołudniowych czy późnopopołudniowych, jak w ub.r. o godzinie 16.00 powodowałoby konfrontację na linii kierowcy biegacze! Musielibyśmy borykać się z tłumnie zmierzającymi zmotoryzowanymi turystami na czy z plaż. Z dwojga złego lepsze jest chyba bieganie w blasku popołudniowego słońca niż bieganie w blasku słońca przy akompaniamencie klaksonów i oparach ołowiu! Zamknięcie ruchu ulicznego na tych odcinkach nie wchodzi w rachubę. Gminy te z czegoś muszą żyć i to trzeba uszanować.
Do biegu przystąpiło ponad 200 zawodników, w stosunku do ub.r. frekwencja uległa poprawie. Na starcie stanęło wielu bywalców maratońskich tras z organizatorami jubla Toruńskiego na czele czyli Tadeuszem i Jurkiem /do zobaczenia w Toruniu/. Podkreślenia wymaga fakt, że z tę niełatwą trasą rokrocznie mierzy się wielu autochtonów;-) Myślę, że procentowy udział maratończyków wśród ogółu mieszkańców w Pucku jest porównywalny, o ile nie wyższy niż w Toruniu. To trzeba by sprawdzić;-)
Po starcie i rundzie ulicami Strzelna ruszyliśmy do pokonania XIX już edycji tego biegu. Stosunkowo dość szybko ustaliłem sobie tempo zamierzone, bo pierwszy kilometr przebiegłem w 5:45. I taki miałem plan. Po około 4 kilometrach dogoniłem silną grupę gdzie główne skrzypce grała Dorota Smarkała i Christo Wasiliew oraz jeszcze 3 zawodników, których z nazwiska nie znam. W tym towarzystwie raźniej było pokonywać kolejne kilometry tym bardziej, że zakładałem, zresztą słusznie, że na samotną walkę jeszcze przyjdzie w dniu dzisiejszym czas. Współpraca układała się wzorowo niczym w grupie kolarzy, kolejno dawaliśmy sobie zmiany, oszczędzając siły Doroty niczym naszego lidera. Tempo utrzymywaliśmy stałe około 5:40 na km a czasami nawet nieznacznie mniej. Współpraca zaczęła szwankować jakoś krótko przed 15km. Ja mniej więcej w tym okresie zdałem sobie sprawę, że muszę ten bieg skończyć poniżej 4:00 h bo inaczej będę miał problem z głodem. Pierwszy ruszył do przodu zawodnik z Bydgoszczy potem jeszcze jeden lecz po kilkuset metrach ich dogoniliśmy a potem zostali za nami. Wtedy jeszcze było nas czworo. Jakoś na krótko przed 20km Dorota zaczęła mieć kłopoty. Więc ruszyłem dalej a za mną Christo. Półmetek osiągnęliśmy z czasem 1:58 z groszami. Samopoczucie miałem dobre a nastrój bojowy. Nawet już niecierpliwie wycze
kiwałem tego podbiegu zaraz za półmetkiem. No i się doczekałem. Pokonałem go w dobrym tempie z tętnem max 152. Wtedy uwierzyłem, że 4h złamię! Jakbym dostał skrzydeł, ale bez przesady. Nawet nie próbowałem myśleć o biciu czy choćby zbliżeniu się do życiówki, bo na tej trasie jest to prawie niemożliwe. Spokojnie podkręciłem tempo do 5:30 bez względu czy pod górkę czy z górki równym tempem biegłem do przodu. Na 25 km oczekiwał mnie mój napój energetyczny, na który mój organizm wyczekiwał z utęsknieniem i dalej biegłem. Tu podobnie jak to u mnie zwykle bywa na zbiegach Christo mnie dochodził na podbiegach zostawał a i ja praktycznie jedynie na podbiegach wyprzedzałem zawodników. Gdzieś po 30 km został mi Christo. Wtedy na horyzoncie zamajaczyła mi się postać w białej koszulce stanowiąca jakiś punkt do dogonienia. Doszedłem tego zawodnika jakoś za punktem żywieniowym na 34km czyli gdzieś na 35km był to pan Antoni Wisterowicz z Sopotu, który przechodził trudne chwile. Dopiero za zakrętem czyli na ostatniej prostej do Pucka /38km/ pozwoliłem sobie poszaleć i muszę powiedzieć, że jeszcze miałem siły i ochotę. A wyprzedając zawodnika z Pucka ten zauważył, że poruszam się jak sprinter;-)) Dowcipny, sprint po 38km;-) Jednak mi zamajaczył się tak 1km przede mną zawodnik i tak sobie pomyślałem, że jak go wyprzedzę to powinienem mieć czas lepszy niż w Lęborku. Dogoniłem Go na 100m przed stadionem i zaskoczony poznałem w nim ..... z Polic z którym rozmawiałem przed startem i który planował pobiec na 3:30. Na samej bieżni jednak się zmógł i próbował mnie dogonić ale tam się czułem już niczym jak wytrawny czterystumetrowiec i finiszując w stylu Pawła Czapiewskiego nie pozwoliłem się wyprzedzić;-)))
Po przekroczeniu mety zostałem dociążony /to nie pomyłka/ medalem przedniej urody. Medal ów miał z urodą porównywalną wagę. Po prostu medal to owalny plaster brązu o wielkości dłoni dziecka. Nic tak nie cieszy maratończyka jak duży medal a jeśli on ma kształt różny od okręgu, to już jest nadmiar szczęścia! W dziedzinie projektów medali Maraton Puck od lat stanowi wzór do naśladowania o czym mogłem się przekonać oglądając „przenośne muzeum medali z Pucka imieniem Wojtka G.” ;-)))
W obiekcie przystadionowym sprawnie przebiegały masarze. Natomiast sprawa prysznicy na monety jednozłotowe, które dawała pani to już sprawa na osobny humorystyczny artykuł. Pewnie podsumowując rok taki popełnię)) Niemniej jednak funkcjonowanie szeroko rozumianej mety oceniam na 5. Bez fajerwerków i bez potknięć było wszystko co potrzeba w miejscu gdzie byśmy sobie tego życzyli. I oby tak było wszędzie. Ci co byli to wiedzą jak było a innym mogę powiedzieć, że sprawy metowe rozwiązano w podobny /nie identyczne lecz podobne!!!/sposób jak w Dębnie czy Poznaniu.
Pragnę wszystkich zapewnić, że ów artykuł nie jest artykułem sponsorowanym, a jedynie zapisem moich obserwacji i spostrzeżeń. A ci co mnie znają wiedzą, że raczej jestem krytyczny. Żeby jednak za słodko nie było to muszę wytknąć pewien błąd organizatorom. Tym bardziej się czuję w obowiązku o tym powiedzieć, że sprawa ma miejsce corocznie. A problem do rozwiązania to WŁASNE ODŻYWKI.
W ub.r podstawiliście passata, w tym roku było już volvo. A problem pozostaje. Mój brat w tym roku dostał odżywkę z 25km na... 20. W sumie nic się nie stało. Jednak to potwierdza tezę, że ci co rozwożą te odżywki to jedynie ludzie i mają prawo się pomylić! Może w przyszłym roku w zamian za podstawione po odżywki maseratii, aston martin czy inny lexus; podstawić zwykłego żuka z ośmioma kartonami oznaczonymi co do kilometra i nich biegacze sami sobie wkładają odżywki. Zrobią to źle- ich problem. Nikt do was nie będzie miał problemu. A tak narażacie się na krytykę. I po co?
Reasumując. Żałujcie wszyscy co tam nie biegliście. Maraton w Pucku po prawdziwy chrzest dla maratończyka. Ja w ubiegłym roku zapłaciłem frycowe. Jak w tym roku usłyszałem wielu biegaczy, którzy pierwszy raz pokonywali tę trasę również osiągnęło wyniki znacznie poniżej swych oczekiwań. Muszę zaznaczyć, że pogoda w tym roku nas rozpieściła w porównaniu z ub.r. piekarnikiem. W wyniku wielkiej samodyscypliny udało mi się poprawić wynik o 40 minut. Wynik jaki uzyskałem 3;52:38 i pomimo, że jest gorszy od życiówki o 10 minut to właśnie ten wynik napawa mnie dumą. Jednak byli lepsi ode mnie! Mój brat poprawił swoją życiówkę o 5 minut. Jednak stan w jakim dotarł do mety przypominał mi żołnierzy napoleońskich wracających spod Moskwy z obrazów Chełmońskiego /a może któregoś z Kossaków?/. Ale przebiegł i jest ze siebie dumny. Dla tych, którzy pobiegną kiedyś w Pucku rada. Nie dajcie się podpuścić trasie w pierwszej połowie. Ona jest naprawdę szybka. Mówi się, że maraton zaczyna się po 30-tce- i to jest prawda. Natomiast w Pucku maraton zaczyna się już na 22 kilometrze. Czy to jakaś różnica? Sprawdźcie sami- warto!