Bieg ten miałem w planie, lecz po ostatnich niepowodzeniach ( Cross Sulęty, Bieg Staszica) i lekkim spadku formy ( u syna podobna historia ) zacząłem się dość poważnie zastanawiać, czy ma sens startować w tak trudnym biegu jaka jest Pszczewska Dwudziestka. Przed tym biegiem wystartowaliśmy w Biegu Konstytucji 3 Maja ( 5 km ) i stwierdziwszy że jest już znacznie lepiej, postanowiliśmy że wystartuje na zasadzie “ raz kozie śmierć”. Tym razem “zakopaliśmy topór wojenny” i “podpisaliśmy” współpracę na trasie. Uzgodniliśmy także taktykę biegu. Pobiegniemy razem, a planowany czas końcowy uzyskać mamy poniżej 1 godz 25 min, czyli ze średnią 4:15 min/km. W pierwszej części biegu będziemy utrzymywać tempo 4-4:10 min/km, a drugą część pokonamy w tempie w zależności od formy jaką będziemy dysponować. Przypadku totalnej spadku formy jednego z nas, drugi idzie do przodu nie oglądając się na niego i “ciągnie swoje”. Jak uzgodniliśmy tak wprowadziliśmy to w życie.
Do Pszczewa przyjechaliśmy samochodem przed godziną 9. Ekipa składała się z pięciu osób: Czesława Romasa, Andrzeja Jacha, syna Piotra, mojej osoby i żony Krystyny, która tym razem nie biegła, lecz była dla nas menadżerem, trenerem, masażystką, a zarazem kibicem w jednej osobie. Udaliśmy się do biura zawodów mieszczącego się w Gminnym Ośrodku Kultury, gdzie w dość ciasnym pomieszczeniu przeprowadzano zapisy do biegu. Po uiszczeniu wpisowego ( 12 zł ) i wypełnieniu karty zgłoszenia i otrzymaliśmy numerów startowych. Zamian nic nie otrzymaliśmy od organizatorów (np. koszulka, gadżety, dyplom uczestnictwa, medal). Liczyliśmy, że jak to nie raz bywało, otrzymamy je w reklamówce po wbiegnięciu na metę, lecz usłyszeliśmy że organizator dla uczestników nic nie przygotował !!! Zdegustowani takim obrotem sprawy odjechaliśmy do oddalonej około 1 km szatni, zorganizowanej szkole podstawowej. Po krótkiej rozgrzewce na pobliskim boisku szkolnym udaliśmy się na linię startu.
Moim zdaniem warunki pogodowe w tym czasie były bardzo korzystne dla biegaczy: lekki chłodny wiatr, temp. około 10 *C, pochmurnie. A czy były to warunki pogodowe dobre dla innych uczestników tego biegu, to rzecz bardzo względna - każdy lubi inną.
Pięć minut po zawodnikach na wózka inwalidzkich ( 12 osób ) punktualnie o godzinie 10 na trasę biegu Pszczew - Świechocin - Pszczew wyruszyło 58 zawodników i 6 kobiet. Bieg rozpoczęliśmy dość szybko, pokonując pierwszy kilometr w 3:53. Było to znacznie za szybko niż planowaliśmy, więc musieliśmy włączyć lekko hamulce. Dało to spodziewany efekt, gdyż następny kilometr przebiegliśmy w czasie 4:07. Trasa biegnie dość dużymi odcinkami po terenie zalesionym i pofałdowanym. Idzie nam bardzo dobrze !!! Następne km pokonujemy w tempie 4:04 - 4:08 i tak dobiegamy do półmetka w Świechocinie. Tu mam lekki kryzys, rzut oka na zegarek - 40:58. Jest świetnie i od razu kryzys szybko mi mija. Żeby tak dalej !!! Łapiemy na punkcie żywieniowym kubki z wodą i biegniemy dalej. Szkoda czasu, choć na punkcie można było skorzystać między innymi z pomarańczy i cukru. Tak się rozpędziliśmy, że jedenasty km pokonaliśmy w czasie 3:58. Znów musieliśmy zastopować. Do 15 km już biegliśmy według z góry założonego planu, gdzie nastąpił następny kryzys. Kryzys który “dosięgną” nas obu !!! ”Siadły” nam lekko nogi na 15 km, a szczególnie na odcinku 150 - 200 m wiodącego lekko po górę. Musieliśmy zwolnić. Spowodowało to, że szesnasty km przebiegliśmy w czasie - 4:16. Zrobiło się nie ciekawie, czyżby miało nastąpić “zdychanie” do mety. Perspektywa była bardzo kiepska, tym bardzie, że do mety mieliśmy trasę pofałdowaną, inaczej mówiąc “siodełka”. Mówię do syna - nie ma że boli, więc ciągniemy swoje. Przytakuje mi głową i odpowiada - biegniemy to co uzgodniliśmy. Pomimo odrętwienia nóg, przyspieszamy tempo. I o dziwo !!! Z upływem metrów mija nam odrętwienie nóg i czujemy że dostajemy nowych sił. Efekt jest od razu. Następne kilometry pokonujemy je w tempie - 4:06 - 4:08. Pomimo, że trasa jest pofałdowana biegnie się nam świetnie. Dobiegamy do 19 km będącego już na ulicach Pszczewa. Przed i za nami pustki - nie widać nikogo. Spoglądamy na zegarki i uśmiech na twarzy - 1:18:08. Zwalniamy tempo. Teraz spokojnie pokonujemy ostatni kilometr i wbiegamy na metę trzymając się za ręce. Współpraca na trasie dała efekt w postaci: ukończenia biegu w dobrej formie i uzyskanie czasu - 1:22:20. Na mecie czeka na nas już żona z gratulacjami. Po krótkim rozbieganiu udajemy się do szatni, na zasłużoną kąpiel.
Na głównym rynku umieszczono estradę na której odbywały się występy artystyczne. Obok ustawiono stoły z ławami, gdzie mogliśmy skonsumować posiłek przygotowany przez organizatora w ramach wpisowego. Była to kiełbaska z bułką lub - jak kto woli - grochówka z bułką i do tego herbata, lub napój. Nie czekając na zakończenie biegu - nikt z nas nie “załapał” się na “pudle”:-((( - udaliśmy się w drogę powrotną do domu.
Największym minusem tej imprezy biegowej było brak przygotowanych przez organizatorów jakichkolwiek pamiątek dla uczestników biegu. Do plusów biegu zaliczyć trzeba bardzo dobre oznakowanie trasy co kilometr, oraz dobrze zaopatrzone stanowiska żywieniowe ustawione co 5 km. Dużym plusem też było możliwość wykąpania się w bardo dobrych warunkach ( pojedyncze prysznice ).
Z relacji żony dowiedziałem się, że w czasie gdy my walczyliśmy z dystansem, przeprowadzono szybko i sprawnie biegi dla dzieci i młodzieży. Każdemu wbiegającemu na metę dziecku wręczano batonik i napój.
Bieg w Pszczewie potraktowaliśmy jako typowy ostry trening na tym dystansie. Przecież nie będę nikogo przekonywał o tym, że na treningu byśmy nie byli w stanie wykrzesać tyle zaangażowania w walkę z dystansem i własnymi słabościami. Dlatego głównie przyjechaliśmy i nie żałowaliśmy, że wzięliśmy udział, pomimo już wcześniej dochodziły nas wieści o braku pamiątek dla uczestników biegu głównego.
Korespondent serwisu "Maratony Polskie"
Krzysztof Grzybowski
e-mail:bigfut@poczta.onet.pl
tel.( 095 ) 729-34-84
|