Po ochłonięciu z wrażeń wyniesionych z uczestnictwa w maratonie, piszę już na spokojnie swoje (nie tylko) spostrzeżenia. Do biegu tego z synem Piotrem nie przygotowywałem się, wychodząc z założenia, że jesteśmy przygotowani kondycyjnie dość dobrze (start mój w Prokom Gdynia) i powinniśmy “zrobić” czas poniżej 3:30. Założenia i plany swoją drogą, a bieg swoją, więc start w maratonie miał pokazać jakie jest nasze wybieganie przed sezonem.
Jako że mieszkam dość blisko od Dębna (41 km) postanowiłem pojechać tam już w sobotę, załatwić wszystkie sprawy związane z zgłoszeniem do maratonu, oraz wziąć udział w Pasty-patry, spotkać się z dawno nie widzianych kolegami, wrócić do domu, a następnego dnia przyjechać z powrotem na bieg. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem. W sobotę pojechaliśmy do Dębna w piątkę: Ja, żona Krystyna, za kółkiem niezastąpiony biegacz-kierowca Czesław Romas, oraz syn Piotr ze swoją dziewczyną Moniką. Z tej ekipy biegnąć w maratonie mieliśmy tylko ja z Piotrem, a pozostali jechali z nami do towarzystwa i z ciekawości jak będzie on zorganizowany , gdyż się w tamtym roku tyle dobrego się o nim nasłuchali.
W Dębnie byliśmy przed godziną 18 i od razu udaliśmy się do biura zawodów, który mieścił w Dębnowskim Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji. Do Dębna wysłałem zgłoszenie w formie listu na którym podałem podstawowe dane wymagane przy zgłoszeniach. W holu ustawiony był stolik, przy którym należało potwierdzić swój udział w maratonie. Po podaniu swego nazwiska – jakie było nasze zaskoczenie - otrzymaliśmy wypełnione już karty uczestnictwa. Poproszono nas o dowody osobiste i po sprawdzeniu czy wszystkie dane wpisane w karcie są w porządku, dali nam je do podpisu. Po załatwieniu tych formalności udaliśmy się na badania przed startowe. Wysłałem już sporo zgłoszeń w tej formie na różne biegi w całej Polsce, ale bardzo rzadko w biurze zawodów były już przygotowane dla zawodników do podpisu karty uczestnictwa.
Tu należy się organizatorom duży plus, ponieważ przez takie posunięcie zlikwidowany został tłok i zamieszanie przy stoliku, przez co szybko i sprawnie przebiegało wydawane kart uczestnictwa. Z reguły po zgłoszeniu listownym, przyjeździe na dany bieg i sprawdzeniu czy się jest na liście zgłoszonych, organizatorzy wydawali kartę uczestnictwa, którą często w dużym tłoku trzeba było wypełniać.
Udajemy się obok do korytarza gdzie mieścił się pokój, w którym przeprowadzano badania. Przed pokojem duża kolejka. No to wpadliśmy – pomyślałem – teraz sobie poczekamy, a taki miły był początek załatwiania formalności zgłoszeniowych. Jednak i tu także nie doceniłem organizatorów - kolejka przesuwała się dość szybko. Dopiero po wejściu do środka, mogłem stwierdzić, dlaczego. Wewnątrz pokoju ustawiono trzy krzesła, na które siadali zawodnicy. Badania sprawnie i dokładnie przeprowadzało dwóch lekarzy, oraz współpracująca z nimi pani doktor wykonująca pomiar ciśnienia.
To można dać drugi plus za sprawność przeprowadzenia badań dopuszczających do startu. Często na maratonach badania przeprowadza jeden, lub niekiedy dwóch lekarzy i do tego robią to bardzo wolno.
Po wykonaniu badań udaliśmy się do mieszczącego się obok biura zawodów. Po okazaniu wpłaty wpisowego dokonanego przekazem pocztowym na konto, zostaliśmy szybko i sprawnie obsłużeni. Wydano mam numery startowe i reklamówkę w której była okolicznościowa koszulka maratonu, talony na żywność i ładna teczka z regulaminem biegu.
W sali widowiskowej już wszystko było przygotowane do Pasta-Party. Ustawione i nakryte stoły, miłe i sympatyczne dziewczyny serwowały każdemu (nie musiał być to uczestnik maratonu) według uznana : wodę, kawę, lub herbatę. Obok w sali przygotowano wystawę poświęconą historii maratonu w Dębnie. Nim rozpoczęto wydawać posiłek główny spagetti (makaron z sosem), “puszczony” został na dużym ekranie film z ubiegłorocznego maratonu. Z przyjemnością mógł sobie każdy (a, może tylko niektórzy?) przypomnieć swój bieg, a przy okazji zobaczyć jak przebiegał maraton. Przy gorących rozmowach o ubiegłorocznym maratonie, rozpoczęto wydawanie wspomnianego makaronu. W tym momencie powstało małe zamieszanie i momentalnie powstała spora kolejka. Wydawanie szło opornie, ponieważ zajmowali się tym dwie osoby nakładając z jednego kotła, a kolejka systematycznie rosła. Na ten widok początkowo odechciało się nam makaronu, jednak mając trochę czasu do planowego powrotu do domu, postanowiliśmy jeszcze trochę poczekać. Niestety nic z tych rzeczy. Minęła godzina, a kolejka zamiast się zmniejszyć, zwiększyła się ! Tylko dzięki wyrozumiałości kolegów udało się nam otrzymać główne danie poza kolejką. Z Dębna wyjechaliśmy o godz 20:30 i bez przygód dotarliśmy do domu po 45 min jeździe samochodem.
Do Dębna przyjechaliśmy ponownie przed godziną 9 rano. Tym razem na maraton jechaliśmy dwoma samochodami. W jednym 5 osobowa ekipa maratończyków, która przyjechała szybciej, a drugim kibice - mieli czas, więc przyjechali tuż przed startem. Na dworze. Pochmurno, około 10 stopni C. Nie jest źle, lecz mając przed oczyma sobotnią pogodę (do południa padał deszcz) nie napawało to zbytnio optymizmem. Koledzy klubowi poszli się zapisać, a ja z synem udaliśmy się na salę widowiskowa wypić kawę i porozmawiać z spotkanymi tak kolegami. Po lekkiej rozgrzewce i rozmowie z “naszymi” kibicami, udaliśmy się na start. Wokół startu zgromadził się tłum mieszkańców Dębna i przy ich gorącym aplauzie po wózkarzach i rolkarzach o godz.11 wyruszyliśmy na trasę.
Dystans maratonu składał się z trzech pętli prowadzących na trasie Dębno – Dargomyśl – Cychry – Dębno, o całkowicie zamkniętym ruchu kołowym i dobrze zabezpieczonych przez służby porządkowe. Wybiegamy z miasta dopingowani i oklaskiwani przez mieszkańców. Pogoda niemal idealna do biegania: pochmurne niebo i lekko wiejący wiatr. Zaplanowałem z synem, że pierwszą część biegu pokonujemy w tempie 4:30/km. Pierwsze kilometry biegniemy trochę szybciej od planowego tempa. Idzie dobrze, aby tak dalej.
Wbiegamy do Dargomyśla witani przez okolicznych mieszkańców. Nie korzystamy z ustawionego tam punktu odświeżania i odżywiania. Nie zwalniając tempa opuszczamy miejscowość, dość łagodnym i długim podejściem ciągnącym się asfaltową drogą wśród lasu. Ten odcinek do Cychr biegnie się z dużą przyjemnością (także w opinii wielu biegaczy) jest to najpiękniejszy z odcinków biegu. Dobiegamy do Cychr, w których skręcamy ostro w lewo wśród ustawionych i żywo dopingujących nas mieszkańców. Przed nami punkty odżywiania i odświeżania. Z chęcią z nich korzystamy, zwalniając lekko tempo. Punkty profesjonalnie przygotowane na których ustawione była: woda, izostar, herbata. Mijamy 10 km – czas 44 min z sekundami, czyli według planu. Po paru kilometrach wbiegamy do Dębna wśród witającej nas mieszkańców kończąc pierwszą pętlę. Jest dobrze, a oklaski dodatkowo dodają sił do dalszego biegu. Biegniemy spokojnie, zwalniając lekko tempo. Tak dobiegamy do Dargomyśla. I tu dosięga mnie pierwszy kryzys,
odrętwienie i skurcze nóg. Muszę zwolnić, choć syn dopinguje do utrzymania tempa. Pyta się co mi jest ? Nogi “siadają”, będę musiał zwolnić tempo – odpowiadam. Za Dargomyślem na podbiegu zostaję z tylu, pomimo gorącego dopingu przez syna. “Nie przejmuj się mną idź do przodu, ja sobie radę dam” – wołam do niego. Pomału się oddala.
W tym momencie mięśnia zmuszają mnie do pierwszego krótkiego spaceru, po którym spokojnym biegiem “docieram” do Cychr. Doping i oklaski nie słabną i są nawet gorączkowe. Po krótkim zatrzymaniu się na punkcie odżywiania ruszam do przodu. Tak biegnąc i trochę idąc dotarłem do Dębna, gdzie biegaczy witał nie słabnący doping. Na ulicach Dębna mijam się z synem. Pozdrawiamy się i dopingujemy do dalszego biegu. Do walki z dystansem dopingują też nas nasi “kibice”. Żona woła - “Trzymaj się, będę czekała na mecie”. Podbudowany przychicznie ruszyłem do walki z pozostałym dystansem. Czuję się dobrze. Wszystko by było w porządku, gdyby nie te mięśnie. Przy gorącym dopingu mieszkańców na trasie, momentami trochę idąc, dobiegam do Dębna. Na 40km mam około 15min do upływu 3:30. Wstąpiła we mnie nadzieja że mogę zrobić nasz założony przed biegiem plan. Zwiększam tempo. Ulice miasta, żywiołowy doping. Przed zakrętem na ostatnią prostą do mety, czeka na mnie syn. Dopinguje mnie wołając: zmieścisz się w czasie 3:30. Pokonuję zakręt i spoglądam na zegar umieszczony na linią mety - 3:28:12. Uśmiech na twarzy – zrobiłem to co miałem zrobić. Zwalniam tempo i spokojnym truchtem wbiegam na metę. Czas – 3:28:40. Czytnikiem sprawdzają kod kreskowy i uśmiechnięta dziewczyna wiesza mi na szyi przepiękny medal. Wpadam w objęcia czekającej na mecie żony. Uściski i gratulacje. Jestem zmęczony i lekko zasapany końcowym finiszem. Dzieci proszą o autograf. Trudno im odnowić, lecz z podpisu wychodzą wskutek zmęczenia dziwne “zawijasy”. Za dobry doping naszym kibicom “fundujemy” posiłek po biegu, z prośbą o odebranie reklamówek z pozostałym prowiantem przygotowanym przez organizatorów. Z Piotrem udaję się do domu kultury gdzie na parkingu w samochodzie mamy zostawione torbę z “ciuchami”. Postanowiliśmy się nie kąpać, lecz tylko trochę się opłukać w zimnej wodzie, a super kąpiel zrobić dopiero w domu. Przecież mieszkamy niedaleko Dębna.
W tym czasie żona z pozostałymi naszymi kibica poszli do mieszczącej się obok mety szkoły, gdzie wydawano posiłki. Z Jej relacji wynikało, że zostali przyjęci bardzo gościnie. Poproszono ich, żeby usiali przy przygotowanych stolikach i przyniesiono im gorącą grochówkę z białą kiełbaską, jako wkładką. Stwierdzili jednogłośnie z takiej grochówki dawno nie jedli. Można było się napić kawy, herbaty, lub wody. Otrzymali tez przygotowaną dla nas “wałówkę” na drogę powrotną: piwo, jabłka, pomarańcze, cytryna, czekolada, soki, izostar, ciastka. Żona miała co dźwigać ;-))
Organizatorzy po prosty przeszli sami siebie, na każdym kroku oferując nam pomoc. Życzliwość i zaangażowanie było widoczne na każdym kroku. Pod wrażeniem wspaniałej gościny, zmęczeni i wspaniałych humorach wróciliśmy do domu.
Syn z czasem 3:20:07 tym razem mnie pokonał, lecz tegoroczny sezon biegowy nie skończył się, więc postaram się Mu “dołożyć” w najbliższym maratonie. Prawdopodobnie będzie to w Gdańsku.
Podsumowując cała imprezę biegowa, z redaktorskiego obowiązku muszę wymienić zauważone przeze mnie (i nie tylko) drobne uchybienia w organizacji maratonu:
-słabo przeprowadzona reklama biegu: nie wysłanie regulaminów, czy zaproszeń
zawodnikom i Klubom Biegacza,
- Brak na stronie internetowej na niespełna dwa tygodnie przed startem regulaminu i informacji o maratonie. Słabe nadanie rozgłosu medialnego,
- Czas 4:30 jest moim zdaniem za mały. Zwiększenie go do 5 godz (standard na Polskich maratonach) może spowodować przyjazd większej liczby uczestników,
- Lepsze zorganizowanie wydawanie spagetti podczas Pasty – Party,
Po usunięciu tych drobnych uchybień może się stać wzorcowym maratonem w Polsce, z którego inni powinni brać przykład. Również może stać się Polską Mekką dla maratończyków.
Mówiąc jednym słowem: organizacja na 5 z plusem. Zostanie na pewno baaaaardzo długo mi w pamięci. Żona była zachwycona przebiegiem imprezy i kto wie, czy na drugi rok pobiegnę w Dębnie w większym gronie rodzinnym.
Korespondent serwisu "Maratony Polskie"
Krzysztof Grzybowski
e-mail:bigfut@poczta.onet.pl
tel.( 095 ) 729-34-84