|
| 2017-11-21, 16:16 Myślę że Wojtas nie zaciągnie mnie przed temidę .
Jak ja lubię to bieganie po lesie…
Tym razem ganialiśmy się w okolicy Tarnowa Opolskiego w ramach II Biegu Tarnowskiego „LEŚNA DRAKA”. Pogoda, przez kilka dni piękna, wietrzna i deszczowa, akurat w sobotę się popsuła i od rana paliło jesienne słoneczko. Na szczęście błoto w lesie nie zdążyło obeschnąć.
Zaraz po przyjeździe spotkałem Kasię. Jeszcze nie ostygła po 2 dniach Festiwalu Biegowego. Właśnie upiekła bułeczki, nagotowała grochówki, skosiła trawę na stadionie, wita gości i biegnie jeszcze papier w toytoy’u wywiesić, żeby było miło. Nie wiem jak ona to robi…
W pakietach startowych parasolki – to może jednak popada? Chwila niepewności - czy zabrałem pasek na numerek? Po ostatnim przypięciu agrafką numerka i koszulki do sutka wolę zachować ostrożność. Jest! Mogę się ubierać.
Naciągam mocno nadwyrężone po poligonie w Chrząszczycach osłonki na stopy. Rozlecą się na tarnowskich kamieniach czy jeszcze wytrzymają?
Robi się coraz gęściej, zjeżdżają biegacze z najdalszych części galaktyki, stadion wypełnia się gwarem, śmiechem, szuraniem i przyspieszonym oddechem. Słońce już wysoko, temperatura i napięcie rośnie. Sołtys gotów, wójt zaciera ręce, prezydent strzela sweet focię na tle mety z marszałkiem. Papa Franciszek w ostatniej chwili przysyła SMS: „Sorki, jednak nie dam rady. Zaczynajcie beze mnie.”
Nerwowo zerkamy na zegarki. Kasia zerka na murawę, krzywi się. Pewnie można było jeszcze ze 2 cm przystrzyc, no i na środku stadionu leżą dwa liście…
Zawyła syrena, strażacy w całej gminie wyskoczyli z łóżek a my ruszyliśmy w las. Kolorowy tłumek rozciągnął się niczym falujący robak i wpełznął miedzy drzewa. Na początku harpagany, dalej harpagany mentalne, potem cała reszta a na końcu ci, co w piątek przesadzili i teraz potrzebują kijków do zachowania równowagi. Byli też tacy, którym się zdarza zapomnieć którędy do domu więc dla bezpieczeństwa biorą na bieg psa tropiącego.
Drugi kilometr i już problem. Jakiś zator. Grupa facetów zbiła się w żółwika i truchta kontemplując widoki. Przepycham się do pierwszego rzędu. Aaa wszystko jasne… Biegnę chwilę z chłopakami podziwiając Kasi spodenki. Taka hipnoza. Otrząsnąłem się po 2 minutach. Wyrywam z magicznego kręgu, przyspieszam, wyprzedzam. Kasia krzyczy: ”w butach się nie liczy!” Przyspieszam jeszcze bardziej, żeby nie zauważyła, że założyłem też majtki. Nie wiem czy się liczy czy nie, ale nie chcę żeby mnie zdyskwalifikowali.
Widzę Jareckiego. Dobiegam. Jarecki walczy. Trochę ciasno ale atakuję. Lekko przycieram ale wyprzedzam. Jarecki się nie poddaje, siedzi mi na plecach. Zakręt w prawo – Jarecki atakuje po zewnętrznej. Przyciskam, nie daję się. Zakręt w lewo – Jarecki znów próbuje po łuku. Nie pozwalam ale słabnę. Brakuje mi tchu, na dodatek pasek od numerka wrzyna mi się w brzuch. Zwalniam. Jarecki coś jęczy że nareszcie, i że sorki ale zaczepił o mój pasek… Uwalnia się, zostaje w tyle.
Nadrabiam. Coś gwiżdże z przodu. To czyjeś łokcie tną powietrze. Ann? Taaaa. Czekam na szerszy moment żeby tę morderczą machinę wyprzedzić. Kolega z rozbitym nosem kuśtyka w bezpiecznej odległości z tyłu. Próbował na wąskim.
Ograniczenie prędkości. Nie zwalniam. Przesuwam numerek w tył, żeby mnie nie namierzyli. Fotoradar strzela zdjęcie ale się nie przejmuję. Zamaskowałem się, nikt mnie nie pozna.
Już niedaleko, pachnie grochówką… W oddali majaczy Tadek z Azorem. Dam radę? Do klapków przez dziury powpadały mi szyszki i kamyki, między palce wcisnęły się resztki zdechłego liska, z każdym krokiem macha do mnie łapką i śmiesznie szczerzy ząbki, jakby wołał „gnaj koleżko”. No to gnam. Doganiam ale nie mogę wyprzedzić. „Azor, kupa!” – krzyczę – nie działa. „Psiiiii, psi psi psi!” podziałało. Azor odbija w krzaki, podnosi nogę. Tadek staje. No to pa!
Jest stadion. Wiwatujące tłumy tworzą meksykańską falę, fruwa konfetti, eksplodują sztuczne ognie. Meta. Okazuje się, że ktoś już przede mną przybiegł. Znów nie jestem pierwszy, ale przynajmniej w pierwszej setce.
Parę głębokich wdechów, otarcie potu z czoła, stopy szeroko, kolana zablokowane żeby nie było widać że nogi się trzęsą, staję w pozycji wypoczętego kangura – że niby taki luzik – i patrzę kto dobiega.
Jest Tadek z Azorem (Azor uśmiechnięty, Tadek jakby mniej), jest Ann z zamglonymi oczami (to pewnie te endorfiny), jest i ten drugi kurczaczek, którego wcześniej nie zauważyłem (dobrze, że nie rozdeptałem), jest Jarecki (wciąga tlen z maseczki i jakąś mączkę regeneracyjną ze sreberka), jest i Kasia na czele peletonu. Wszyscy są!
Grochówa, prawdziwa buła, herbatka owocowa – palce lizać.
Losowanie fantów. W zeszłym roku wylosowałem tu różowy komin, do biegania po ciemku - ideolo. Może w tym roku też coś trafię? Maszyna losująca (oczywiście, że Kasia) krzyczy ”217”!
Idę po fanta, odbieram. Hmmm…
Polecam Bieg Tarnowski. Miło, smacznie, z jajem, no i... różowo. |
|