|
| Przeczytano: 464/1087060 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Moja pierwsza połówka w lesie | Autor: Michał Żbikowski | Data : 2016-11-09 | Start w I Biegu Przemytnika miałem zaplanowany już od początku tego roku. Dyrektorem biegu był kolega, więc byłem na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Myślę sobie… ultra (78 km) nie dam rady, ale półmaraton ogarnę bez problemu. Tytułem wstępu może trochę historii, „Bieg Przemytnika”, przemytnika…?! Centrum Polski, w samym środku województwa Kujawsko-Pomorskiego… no jak? Przemyt? Czego? Okazuje się, że nieopodal miasta Aleksandrowa Kujawskiego (gdzie organizowane były zawody) płynie rzeczka Tążyna, która wytyczała niegdyś granicę dawnych zaborów: rosyjskiego i pruskiego, przez którą, w tamtych czasach, przerzucane były wszelkiej maści towary: od odzieży, poprzez narzędzia, materiały użytku codziennego, kończąc na wartościowych dokumentach.
Aaa… no i wszystko jasne, stąd ten przemyt ;-) Ok wracamy do teraźniejszości. 5 listopada, brak słońca, ale za to bezwietrznie i temperatura w okolicach 7-8C, nie jest źle…
Jako mieszkaniec Aleksandrowa, śpieszyć się nie muszę, pobudka o 8:00; (wystarczy, bez pośpiechu), ultrasi już od 3 godzin na trasie. Toaleta, lekkie śniadanie; została końcówka spaghetti z wczoraj, za mało… jeszcze dwie kromki pieczywa z dżemem. Teraz jest Ok.
Pakiet pobrany dzień wcześniej, a w nim oprócz koszulki, numeru i chipu, „przemyt” w postaci preformy (materiał z którego wytłaczane są butelki plastikowe) z pięcioma nakrętkami, które trzeba będzie zdać na punktach kontrolnych i pobrać nowy przemyt;) W sumie fajny pomysł, tego jeszcze nie było. Czas się trochę dłuży, rodzinka już się też obudziła, więc teraz z nudów to im robię śniadanko :)
Start ostry zaplanowany na godzinę 12:00, ale ma być poprzedzony o 11:40 startem honorowym, więc 11:00 wychodzę na rozgrzewkę. Na podwórku pod domem kilkanaście kółek, rozciąganie i truchtem w stronę startu. 8 min później jestem na miejscu. Spotykam starych znajomych ze szkolnych lat, z którymi się gdzieś kontakt pourywał, też biegają i mają podobny staż biegowy do mnie. Wymiana doświadczeń i krótkie porównanie osiągnięć. Jest super spotkać kogoś ze starych lat szkolnych.
W głośnikach speaker zapowiada start. Staję na linii startu honorowego, ruszamy. Delikatnie, powoli. Wśród nas biegnie również Burmistrz miasta, jest nieco zabawnie gdyż w garniturze i eleganckich butach pewnie nie jest zbyt komfortowo, ale to nic, przechodnie biją brawo, uśmiechają się, dopingują. Słychać okrzyki: „Brawo dla biegaczy !” „ Ooo… Burmistrz też biegnie !!!” Na miejscu startu ostrego jeszcze kilka słów i strzał startera, biegniemy...
Początek spokojny, nie trenowałem specjalnie na tą okazję, więc jak zrobię wynik w okolicach 1:55h będzie dobrze - myślę. Po czasie doganiam Pana Janusza, maratończyk, stary wyga. „Panie Januszu na jaki czas Pan biegnie?” – pytam. „Spokojnie 1:50h za tydzień maraton w Grecji więc to dobry trening” – odpowiada. Ok przyłączam się i biegniemy razem. Rozmowa o maratonie w Toruniu i innych startach tego sezonu. Wkraczamy w leśne ścieżki. Na 3 km, prowizoryczną kładką przekraczamy Tążynę, po ostatnich opadach deszczu rzeka nabrała wigoru.
Kładka zbita z palet; nieźle huśta, jak ktoś nie wyczuł wibracji, utrata równowagi i kąpiel gwarantowana. Dalej drogą pożarową, 5 km podbieg, dość stromy, ale to początek, są siły więc biegnę, niektórzy maszerują. Tuż za wzniesieniem punkt odżywczy, jestem zaskoczony, nerwowo wkładam rękę do kieszeni w poszukiwaniu żelu, wyjmuję, zębami odgryzam koniec foli; kurczę za mocno rozerwałem cały żel, wysysam co mogę, biorę wodę i popijam. Ręce całe poklejone, łapię drugi kubek z wodą żeby się opłukać; myślę: „ale lipa”. W tym całym roztargnieniu zamiast wyrzucić opakowanie po żelu do worka, który trzymał wolontariusz, chowam je do kieszeni…
Doganiam Pana Janusza, kilometry mijają, biegnie się komfortowo, okolice 9 km kolejny podbieg tym razem mocno „udekorowany” kamieniami i tu… nagle noga ześlizguje się i chyba lekko podkręcam sobie staw skokowy Noga kuje, ale tylko na wzniesieniach. Dam radę – myślę.
10 km punkt odżywczy, ręka w kieszeń, a tam co…? rozlana końcówka żelu i znowu się kleję :) No nie!... powtórka z rozrywki. Patrzę na getry, mam całe upaćkane i teraz już na stałe przykleiły się do nóg. Szybko zdaję pierwszy przemyt, pobieram kolejny, ręka po kubek, płukanko i w trasę. Nawet sprawnie poszło.
Kolejne kilometry 11,12,13 w tempie 5 min/km, lecz trasa pagórkowata i coraz częściej doskwiera ból kostki. :/ Zwalniam, okolice 14 km kolejny punkt z wodą tym razem już przystaję, druga kieszeń, biorę żel; tylko spokojnie… jest ! Bez problemu cały ląduje w żołądku, woda na popitkę, ruszam. Noga boli coraz mocniej, wymijamy się z Panem Januszem : „Dawaj, dawaj!” słyszę; „nic z tego już dziś, nic nie dam :P” Jestem regularnie wyprzedzany. Od 16 km dopada mnie kryzys. Śmieszne, zaczynam rozmawiać ze sobą, na szczęście biegnę w samotności i nikt nie słyszy jak się motywuję; padają epitety np. „Na ch... Ci to było!”, czy też „Zachciało Ci się kur… biegać, to teraz będziesz z nóżką w gipsie leżał” itp.
Wiedziałem, że do mety już niedaleko. Wybiegam na asfalt, finisz za jakieś 1,7 km. Ku mojemu zdziwieniu doganiam sąsiada, co mieszka kilka ulic dalej ode mnie, on też zwolnił. Biegniemy razem, miła konwersacja na różne tematy; zastanawia się na wyborem zegarka do biegania, trochę się chwale swoim Garminem ;)
Na metę wbiegamy z czasem 1:56:04. Plan wykonany! A w zasadzie to był jakiś plan? Miała być zabawa i była, trochę ją popsuł ten… ,a zresztą nie ma znaczenia. …idę po medal, drożdżówkę i picie. Gratuluję znajomym. Truchtem przez miasto do domu z medalem w postaci gwoździa na piersi. To było udane sobotnie popołudnie i ostatni start w tym sezonie. Jak się później okazało, z nogą nie jest aż tak źle, ale i tak zrobię sobie przerwę ... nie za długą ;) |
| | Autor: Spadochroniarz, 2016-11-10, 09:55 napisał/-a: Bardzo ciekawy bieg z wątkami historycznymi, malowniczym miejscem na Kujawach, oraz dobrą organizacją biegu. Jest motywacja by pobiec w następnym. Brawo! | |
|
| |
|