|
| Przeczytano: 827/1975895 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Nostalgia emerytowanego biegacza | Autor: Maciek Twór | Data : 2015-02-28 | Popularyzacja sportu jako takiego, w tym również biegania, powoduje mnóstwo pozytywnych skutków, tak ogólnospołecznych, jak i indywidualnych. Masowość poszczególnych dyscyplin, w szczególności kolarstwa i biegania, stała się widoczna gołym okiem. Obok niezaprzeczalnie pozytywnego aspektu takiego stanu rzeczy, jakaś cząstka mnie z tęsknotą i lekką łezką w oku wspomina czasy sprzed dekady, które diametralnie się różniły w podejściu do biegania i w odbiorze naszej grupy przez innych ludzi.
Nigdy już przecież nie będę tak rozbawiony słysząc życzenia noworoczne od znajomych, abym w kolejnym roku wreszcie nieco przytył. Dzisiaj życzenia są dużo bardziej sztampowe i oscylują w granicach pomiędzy nie łapaniem kontuzji a poprawieniem życiówki, bo nagle wszystkich przestało dziwić, że ludzie biegają. Ale przykładów może być dużo więcej.
Obecnie jadąc samochodem w trakcie kilkukilometrowej przejażdżki mijam więcej biegaczy niż kiedyś w ciągu całego miesiąca. Nie ma problemu, gdy podróżuję po treningu, gorzej, gdy jeszcze nie zdążyłem pobiegać lub, co gorsze, w ogóle nie noszę się z takim zamiarem. W myśl zasady czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, jazda samochodem przed paroma laty nie groziła żadnymi wyrzutami sumienia.
Opuszczenie treningu szybko szło w niepamięć, wystarczyło przecież włączyć jakiś film czy umówić się ze znajomymi, co skutkowało relaksującą amnezją. Teraz zza kółka oczom kierowcy ukazują się takie tabuny joggerów, że wystarczająco odczuwalnie ściska mnie tu i ówdzie żal lub inne uczucia towarzyszące wyrzutom sumienia. Nic wówczas nie pomaga, ani ulubiona piosenka w radiu, ani ciekawa audycja. Człowiek wraca sfrustrowany do domu i zamiast odpocząć po ciężkim dniu, to zakłada buty do biegania.
Skoro tłok przy drogach, to również tłok na ścieżkach biegowych. W tym wypadku ludzie są bezlitośni. Pamiętam czasy, gdy mijającego biegacza witało się niemal z otwartymi ramionami. To była najszczęśliwsza chwila treningu, prawdziwe pokrzepienie dla ducha, że są jeszcze podobni do nas odmieńcy. Z czasem liczba mijanych osób zaczęła rosnąć, więc misiowaty uścisk ustąpił podniesieniu ręki jako gestu pozdrawiającego. Dzisiaj nie da się przebiec pół kilometra, żeby nie spotkać biegaczy w liczbie odpowiadającej sztafecie z rezerwowymi włącznie. Zamiast skupić się na utrzymaniu równego tempa, co chwilę trzeba machać ręką jakbyśmy co najmniej muchy od siebie odganiali.
Próba nie odwzajemnienia gestu spotkać się może ze społecznościowym ostracyzmem, czego nikt nie odważy się zaryzykować. Taka ilość biegaczy wyklucza przeżycie jakiejś niecodziennej przygody, którą można by wnukom kiedyś opowiedzieć. Przecież jak się ktoś zgubi na trasie, to zaraz znajdzie się biegacz, który nie tylko wskaże prawidłowy kierunek biegu, ale jeszcze dokończy z nami trening. Można tylko westchnąć i zapytać, gdzie te czasy, jak człowiek przez nieuwagę zbiegł z trasy i zamiast 10 km truchtu, zrobił 20 km szybkiego biegu w panice, że nie zdąży wybiec z lasu przed zmrokiem.
Mniejsza ilość biegaczy na trasach powodowała onegdaj ożywione reakcje przechodniów na nasz widok. Zawsze mogłem liczyć na ciekawą formę popołudniowego "dzień dobry" od innych osób. Forestem Gumpem byłem niezliczoną ilość razy, a i inne porównania potrafiły połechtać ego. No bo kto by się obraził za porównanie do gazeli, tudzież innej sarny? Były też mniej wyszukane reakcje, które w założeniu miały prowokować reakcje z pogranicza rozdrażnienia, w istocie jednak bawiły mnie bardziej niż ich autorów. Taki trening od razu stawał się ciekawszy i przy okazji zabawny. Dzisiaj niestety nikt nam wycieczki biegowej nie ubarwi, zaś emocje sprowadzają się do poziomu tego z grzybobrania. Normalnie żadnego upokorzenia, sponiewierania, bieganie stało się takie szare i przewidywalne.
Zmieniło się również życie towarzyskie współczesnego biegacza. Nie chodzi bynajmniej o to, że przestaliśmy rezygnować z konsumpcji trunków uśmiechogennych i wczesnego chodzenia spać, bo to się chyba nigdy nie zmieni u tych bardziej zawziętych amatorów biegania. Przepoczwarzeniu uległy rozmowy biegacza z resztą towarzystwa przy okazji wszelkiej maści spotkań w większym gronie. Nie doświadczymy już dzisiaj konsternacji na twarzy naszego rozmówcy po tym, gdy dowiedział się o naszym zamiłowaniu do masochizmu. A szkoda, bo był to przeważnie punkt kulminacyjny wieczoru, zaś zaobserwowana mina na stałe wchodziła do kanonu tych najbardziej dziwacznych, jakie w życiu widzieliśmy.
Obecnie w miejsce reakcji rodem z kreskówek Disney"a weszły niczym nieskrępowane, bezceremonialne i wprost wypowiadane pytania w stylu "w ile przebiegłeś maraton?". No bezczelność! A gdzie jakieś bliższe zapoznanie zanim się zada tak osobiste pytanie? Zamiast dusić w sobie chęć porozmawiania o bieganiu i zamiast ucieczki do domu w środku imprezy pod pretekstem porannego treningu następnego dnia, jak to kiedyś bywało, skazani jesteśmy na kilkugodzinne rozmowy o treningu, sprzęcie do biegania, zawodach i rekordach. Zgroza!
Kupowanie sprzętu do biegania również utraciło swój partyzancki urok. Kiedyś łatwiej było upolować dzika gołymi rękoma, niż znaleźć sklep z porządnym sprzętem sportowym adresowanym stricte do biegaczy, wszak takich przybytków rozpusty było kilka w skali kraju. Jak już się udało dotrzeć do tej swoistej mekki, kupowanie butów stanowiło rytuał i przyjemność porównywalną z samym bieganiem. Przymierzanie kilkunastu par, bieganie po sklepowej posadzce, długie dyskusje, wykonywanie telefonu do trenera celem uzyskania cennej porady. Po takich zakupach człowiek się czuł jak Wilhelm Zdobywca i pomimo wyczerpania kilkoma godzinami spędzonymi w sklepie, przez co nie było już szansy na trening w tym dniu (przecież trzeba jeszcze wrócić do domu), mimo wszystko był wielce usatysfakcjonowany.
Kupowanie natomiast butów dzisiaj rodzi u mnie antagonistyczne reakcje z tendencją do ubliżenia niewinnemu (tak, jasne!) sprzedawcy. Najpierw każe mi zdjąć buty i ogląda moją stopę, po czym tłumaczy jakie ma ona właściwości. Co najmniej jakbym nie wiedział, że składa się z pięty, śródstopia, pięciu palców i służy do biegania, czasem również do chodzenia. Potem odbiera całą przyjemność z robienia zakupów, ponieważ zamiast 10 par butów przynosi zza zaplecza 4, które rzekomo pasują do mojej dogłębnie zbadanej przez niego stopy. Po takich ekspresowych zakupach wracam do domu tak zniechęcony i zniesmaczony popularyzacją biegania, a ponadto o tak wczesnej godzinie (przecież sklep jest w bliskiej okolicy), że wychodzę biegać i frustracja już tylko narasta.
Z łezką w oku wspominam jeszcze czasy ery bawełnianej. Do celów treningowych służyły zwykle stare, sprane i wyblakłe t-shirty, dla których i tak był to dalece lepszy koniec żywota, niż pocięcie na szmatki. Coś takiego jak kolorystyka nie istniało w słowniku biegaczy. Pojęcie estetyki w ogóle było wówczas rozumiane z lekkim dystansem, zaś uzasadnieniem tego było twierdzenie, że przecież to mięśnie biegają, a nie ubrania. Słuszna to była myśl, wszak człowiek wychodził na trening, a nie na wybieg Victoria’s Secret. Również te czasy odeszły do lamusa, zaś liczba m2 poliestru przypadająca na jednego biegacza przekroczyła wszelkie normy znane sprzed dekady.
Sytuacja taka ma liczne wady, których niewielu ze "świeżaków" jest świadomych. Dzisiejszym biegaczom trudniej jest trenować hart ducha i determinację np. w treningach zimowych, bo przecież nabywana przez nich odzież szybko odprowadza wilgoć i chroni przed zbyt szybkim wyziębieniem organizmu. Obce są współczesnym joggerom drgawki po krótkim postoju w trakcie zimowego wybiegania i powrót do względnego komfortu po przebiegnięciu co najmniej kilku kilometrów od ostatniej przerwy na odpoczynek.
Prócz emocji związanych z samym bieganiem, człowiek miał wówczas jeszcze dodatkową frajdę, gdy uniknął przeziębienia po takiej eskapadzie. A dzisiaj? Żadnego dodatkowego strzału adrenaliny. Niewiele zatem biegacze mogą dziś wiedzieć o trudach treningu na mrozie już nie mówiąc o tym, że od kolorystyki koszulek, kurtek czy innego sprzętu do biegania można co najwyżej oczopląsu dostać. I na co to komu?
Rozwój biegania to także rozwój elektroniki. Ja się uczyłem biegać ze zwykłym stoperem, z czasem dorobiłem się pulsometru i był to dla mnie wynalazek rodem z NASA. Wielką radość sprawiało każdorazowe przekomarzanie się z resztą zawodników, czy w czasie wyświetlonym na stoperze przebiegliśmy 10 km czy jednak 10,5 km, a ci bardziej ekstremalni wyrywali się i krzyczeli, że 11 km (to byli zwykle początkujący biegacze, jeszcze nieopierzeni rzecz jasna), choć wszyscy pokonali całość trasy w zwartej grupie.
W ten sposób można było budować swój autorytet, bo przecież żaden zawodnik nie podważy zdania trenera, a młodszy biegacz nie będzie pouczał starszego kolegi. I dyscyplina wówczas funkcjonowała, i hierarcha była zachowana, wszystko jak należy. Gdy dzisiaj obserwuję wychodzącą na trening grupę biegaczy, w której wszyscy unoszą ręce by złapać sygnał w swoich zegarkach, to zawsze się zastanawiam czy wszyscy jak jeden mąż machają do jakiejś osoby, czy pokazują na lecący w oddali samolot. Bawi mnie, gdy nie mogą rozpocząć biegu dopóki nie złapią sygnału GPS, a próbując to uczynić wznoszą swoje zegarki ku niebiosom. Komizm w czystej postaci.
A jeszcze większy uśmiech wywołuje u mnie, gdy umieszczają swoje wyniki z treningów w Internecie. Śmieję się, że biegają tak dużo kilometrów, że przecież za młodzi są na takie dystanse, a ja z kolei już się w życiu wystarczająco nabiegałem dlatego nie muszę udowadniać, że też jestem w stanie jeszcze tyle pobiec (na potrzeby artykułu trzymajmy się wersji, że to nie jest spowodowane lenistwem). Ot, taka forma poprawienia sobie humoru na widok irytująco dużej ilości przebieganych kilometrów przez innych biegaczy. Finał tego jest taki, że ilekroć widzę mapkę z trasą pokonaną przez jakiegoś Internautę, zmuszam się do wyjścia na trening wbrew temu, że przecież swoje już się w życiu nabiegałem.
Jak widać, masowość biegania wcale nie musi być takim pozytywnym zjawiskiem, jak wszystkim próbuje się wmawiać. Właściwie rodzi to szereg stresujących okoliczności. Chociażby taką, że jeszcze kilka lat temu autor tego tekstu trafiał swoimi przemyśleniami do garstki osób, a do tego zwykle swoich znajomych biegaczy, przez co niezależnie od pułapu literackiego spotykał się raczej z łagodnym traktowaniem przez czytelników (wiadomo, znajomości są przydatne w każdej dziedzinie). Dzisiaj statystycznie rzecz ujmując może być zarówno więcej czytających jak i więcej anonimowych osób, które dotrwały do tego akapitu. Niemniej, mając w pamięci czasy biegowego outsidera, nieśmiało uprasza się o łagodne obchodzenie się z powyższymi wypocinami i nie nadużywanie inwektyw przy próbach recenzji. |
| | Autor: Mahor, 2015-02-27, 22:27 napisał/-a: Nieważne czy bieganie to moda,ucieczka od codzienności,zmiana trybu życia,chęć zaimponowania,natręctwo czy też inna fobia.Ważne, że chcemy czy też nie chcemy,należymy do (nie obawiając się użyć tego słowa) elity ludzi zdrowych,pozytywnie zakręconych,chcących zmienić swój tryb życia.Ośmieszyć bez specjalnego wysiłku można dosłownie wszystko ale czy koniecznie tak trzeba czynić? ależ tak.Taki był punkt widzenia autora niepozbawiony autoironii,ciekawie napisany i łagodnie, wręcz po przyjacielsku zmuszając nas do chwilowej zadumy. | | | Autor: pas72, 2015-02-28, 00:30 napisał/-a: LINK: http://nieco przekornie...
Zdrowi - zgoda, bo chorzy się wykruszyli.
Ale czy bardziej pozytywni? Czy na pewno lasowanie endorfinami czyni człowieka lepszym od innych, którzy wolny czas przeznaczają na rozwój osobisty i intelektualny? | | | Autor: Jarek42, 2015-02-28, 06:35 napisał/-a: Nie napisałeś jeszcze o imprezach biegowych, gdzie tłumów nie było, a opłaty startowe płaciło się w biurze zawodów.
Biegałem np. w takim maratonie Dębno 1999 - 89 startujących.
Jak wyników nie zdobyło się od razu, to już się nie miało.
Ubiór i u mnie poszedł do przodu. Ale jeśli chodzi o mierzenie czasu, to zostałem przy zegarku ze stoperem. | | | Autor: henry, 2015-02-28, 08:44 napisał/-a: To co napisałeś to święta racja , ale czy to coś zmieni. Ludzie już tacy są , wszystko się zmienia , czasem na gorsze. | | | Autor: Admin, 2015-02-28, 09:04 napisał/-a: Myślę, że zmieniło się wiele, ale nie na gorsze - po prostu na inne. :-) | | | Autor: Arti, 2015-02-28, 12:24 napisał/-a: Jedni pomarudzą inni z uśmiechem wyjdą na trening ;-) | | | Autor: Jaszczurek, 2015-02-28, 13:06 napisał/-a: „Dzisiaj niestety nikt nam wycieczki biegowej nie ubarwi, zaś emocje sprowadzają się do poziomu tego z grzybobrania.”
Noo Panie! Mi to zawsze serce bije szybciej jak znajdę pierwszego grzybka w ciągu dnia. Nawet jeśli to podstarzały zajączek na 95% robaczywy. Kiedyś po paru godzinach ujmijmy to „średnich zbiorów” wszedłem na polanę, gdzie żółte maślaczki gęsto świeciły się niczym żaróweczki, było ich tak dużo, że nie podnosiłem się z kolan, jaka to była piękna chwila! Jak widzę „czarnego łebka” idealny kapelusz, pękaty trzonek, świeżutki, żadnych robaków i ślimaków, przykładam go do nosa i wciągam powietrze, rajski zapach działający na zmysły, jest w nim wszystko... las, leśniczówka, grzyby, wakacje, wieczorne ogniska i woda ze studni. W dodatku wiem, że ten niezwykły aromat, będzie mi towarzyszyć przy każdym otwarciu zamrażalnika, krótka chwila ekstazy, jak nagłe poczucie perfum kochanki sprzed lat.
A poważniej bardzo fajny tekst, czasem popadam w podobną nostalgię, chociaż mój staż biegowy jest dużo, dużo krótszy, a jednak w przeciągu ostatnich 4 lat też się wiele zmieniło. | | | Autor: adamus, 2015-02-28, 13:55 napisał/-a:
Maćku,
Trochę źle zatytułowałeś jak dla mnie ten wpis: emerytowany..... ????
Patrząc na życiówki, które zrobiłeś w ubiegłym roku to twierdzę, że najlepsze ciągle jeszcze przed Tobą :-)
P.S. A generalnie bardzo fajny wpis.
| | | Autor: Kamus, 2015-02-28, 18:06 napisał/-a: Bardzo ciekawe spojrzenie. Jak to mawiał Melchior Wańkowicz "każda bitwa widziana jest inaczej z rożnej strony".
Nie wspominasz o czasach...prawdziwych dziadków no bo jak :)
Kiedyś przejmowałem się tym wszystkim ..teraz sobie pomykam z radością.., że jeszcze mogę !
Pozdrawiam | | | Autor: siepiet, 2015-03-01, 18:56 napisał/-a: też jestem trochę romantykiem i zawsze gdy spojrzę w przeszłość w tym wypadku biegów to żałuję że nie zacząłem biegać jeszcze wcześniej ,to było by jeszcze więcej fajnych wspomnień.To se ne wrati-dobre i tyle co się przeżyło. | |
|
| |
|