|
| Jarek Cie¶la Jarosław Cie¶la Olsztynek Biegaj±ce Małżeństwo
Ostatnio zalogowany 2024-05-02,19:47
|
|
| Przeczytano: 701/1052920 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Pokora biegacza | Autor: Jarosław Cieśla | Data : 2014-11-18 | Ona:
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że uwielbiam długie dystanse. Najbardziej półmaratony i maratony. Człowiek biegnie lekko, nie musi pędzić jak na przykład na 5 czy 10 km. Rozkładam siły tak, żeby mieć je na cały królewski dystans. I to jest piękne, bo przez cały czas biegnę jakby mnie nic nie krępowało: żadne ograniczenia, zadyszka. Nie walczę ze sobą, lecz staram się celebrować bieg, słuchać ciała, chłonąć każdy kilometr.
On:
Myślę, że dzieje się tak dlatego, bo to wypracowałaś na treningach. Nie tylko chodzi o poprawienie kondycji, czy siły biegowej, ale o wewnętrzne przekonanie, że możesz tego dokonać. Zdobyłaś pewność siebie. Czasami tak jest, że porywamy się na coś, bo nam się wydaje, że możemy to zrobić, a potem nagle okazuje się, że nasza „motyka”, z którą porywamy się na… jakiś życiowy cel, jest jednak za słabym narzędziem. Brak pokory można potem przypłacić nie tylko zmęczeniem, spadkiem sił fizycznych, ale jeszcze czymś chyba znacznie gorszym.
Ona:
Czyli?
On:
Uczuciem porażki. Zwłaszcza faceci, którzy są dużo słabsi psychicznie od kobiet, bardziej przeżywają taki zawód.
Ona:
No fakt, my kobiety jesteśmy ze stali :-)
On:
Nie przesadzaj. Mężczyźni to także twardziele. Chodzi mi o to, że porażka siedzi potem głęboko i rysuje się w psychice jak blizna. Jasne, że warto porywać się na to, co wydaje się niemożliwe. Ktoś, kto nie podejmuje rękawicy, przegrywa już na starcie. Gdyby nasi piłkarze, jak radziło wielu „ekspertów”, przed meczem z reprezentacją mistrzów świata, Niemcami, odpuścili sobie, bo przecież i tak przegrają, to nie byłoby historycznej wygranej.
Ona:
Ja nie odpuszczam, jednak stres przed zawodami czasami potrafi sparaliżować. W maratonie zbliżając się do startu czułam wielką pokorę do tego dystansu. Był lekki niepokój, obawa czy dam radę, a z drugiej strony pewność, że jestem dobrze przygotowana do tego wyzwania.
Pomyślałam, w tamtej chwili, że tylu ludzi będzie mierzyć się z tak dużą odległością, wielu z nich nie dobiegnie, może ktoś nawet zasłabnie, a inni po jakimś czasie po prostu będą już tylko maszerować od któregoś kilometra. A ja? Czy będę umiała tak biec, żeby nie zabrakło mi sił? Żeby tzw. ściana mnie nie zaskoczyła gdzieś na 33 kilometrze? Może wcześniej? Jednak okrzyki kibiców podczas startu, Twój głos i słowa ”leć po swoje!” dodały mi wiary.
On:
No, tak. Gdy widzisz, że inni patrzą albo chcą zrobić zdjęcie, od razu uśmiechasz się i pozujesz fotografom. Typowa kobieta!
Ona:
A kto tego nie lubi złośliwcze?
On:
Ty bardzo. A tak na poważnie to, też czułem niepokój przed startem w maratonie. Ile to razy na treningach nie miałem już siły na osiemnastym, czy dwudziestym kilometrze? Wielokrotnie. A tu przecież trzeba było pobiec dwa razy dłużej. Ile razy osłabłem tak, że musiałem zwolnić i już nie zwracałem uwagi na tempo, byle tylko dobiec do końca wyznaczonego dystansu? Dołowały mnie takie sytuacje. Potem znów się z tego podnosiłem, znów biegłem z wiarą i… różnie bywało. Powtarzałem sobie słowa Konfucjusza, że największym powodem do chwały nie jest to, że nigdy nie upadamy, ale to, że potrafimy się po upadku podnieść. Jednak obawa pozostaje zawsze.
Ona:
Często nasze ambicje biorą górę nad pokorą. Gonimy życiówki, chcemy wykręcić jeszcze lepszy czas, pobiec dalej, może maraton lub nawet ultra. Zapominamy często o tym, że nasz organizm nie jest maszyną i możemy za to zapłacić wysoką cenę. Gdy na długim dystansie wystartujemy zbyt szybko, jak na nasze możliwości, możemy go po prostu nie skończyć. Taką porażkę potem możemy „odchorować” psychicznie i trudniej znieść, niż gdybyśmy mieli dobiec w gorszym czasie niż zamierzaliśmy.
On:
Jednak chęć sprawdzenia się czy spróbowania czegoś nowego jest silniejsza.
Ona:
Prawda. Dotyczy to zwłaszcza mnie. Jestem osobą, która gdy jej się coś spodoba, to od razu chce tego doznać, mieć, posiadać.
On:
O, tak! Znam te Twoje „zajawki”.
Ona:
Pobiec maraton? Czemu nie? Więc jak tylko ten pomysł zaświtał w mojej głowie, od razu zamierzałam go zrealizować.
On:
Wiadomo! Kto jak nie ty? :-)
Ona:
Jednak nie chodziło mi o to, aby przebiec tylko ten dystans. Ja chciałam to zrobić w konkretnym czasie, to było dla mnie wyzwanie! Musiałam się więc do tego dobrze przygotować.
On:
Dobrze, gdy ma się świadomość, że nasze ambitne cele wymagają pracy, czasami wyrzeczeń, trudu, wysiłku. Jeśli podchodzisz do tego poważnie, to jest szansa, że nie „olejesz sprawy” i przyłożysz się do tego, by to zrealizować. Jednak czasami może warto zastanowić się czy nasze zamierzenia nie są zbyt wygórowane? Czy nie lepiej byłoby wtedy odpuścić albo przynajmniej nieco obniżyć poprzeczkę?
Ona:
Chyba sobie żartujesz?! Ja mam odpuścić? To nie lepiej wziąć się za ostry trening, może pokombinować coś z dietą, czyli słowem przyłożyć się na 100% i wyjść z tego jako zwycięzca? Ja tam się nie daję! My kobiety jesteśmy silne!
On:
Absolutny brak pokory!
Ona:
Raczej niechęć do porażki.
On:
Nazywaj to jak chcesz, ja jednak zalecałbym zastanowienie się, co będzie, gdy realizacja celu się nie uda. Czy warto potem być zdołowanym, użalać się nad sobą i wszędzie szukać winnych porażki?
Ona:
Przecież właśnie o tym pisałam wyżej. O dołku psychicznym po niezrealizowaniu celu. Nie czytałeś uważnie?
On:
Chodzi mi o to, że wtedy gdy mamy świadomość własnych braków, może lepiej poświęcić więcej czasu na trening i dojście do odpowiedniej formy, niż od razu po kilku tygodniach przygody z bieganiem „rzucać się” na bicie rekordów, bo koledzy biegowi takie czasy już robią. To moim zdaniem jest nieodpowiedzialne. Nie lepiej małymi krokami dochodzić do coraz wyższych celów? Czy muszę poprawić czas od razu o pół godziny? A jeśli będzie to pół minuty, to już źle? Chora ambicja może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Ona:
A po co to aż tak „rozkminiać”? Nie ma co zbyt wiele czasu poświęcać na zastanawianie się nad tym, czy pobiegniesz minutę czy pięć minut lepiej. Jeśli trenujesz z głową, trzymasz się odpowiedniej diety, wyniki same przyjdą. Myślę, że nie trzeba tak bardzo skupiać na tych czasach, pomiarach, stoperach i tętnach. Może warto zafundować sobie czasami takie bieganie, gdzie po prostu dajesz upust swojemu ciału, pozwalając mu biec tyle ile ono chce? Nie mówię tu o truchtaniu od niechcenia, lecz o takim bieganiu, które cię zmęczy ale nie zamęczy.
On:
Co za w gorącej wodzie kąpana kobieta! Czytałem ostatnio różne relacje i rady doświadczonych biegaczy po starcie w jednym z polskich maratonów. Dostało się tam tym, którzy przez pierwszą część dystansu biegli dość szybko, nawet bardzo, a potem ich tempo zdecydowanie spadło. Twierdzono, że źle rozłożyli siły, że ich zamiar pobiegnięcia w takim a takim czasie był nierealny, że zgubił ich brak pokory itd.
W każdym razie dostało się biedakom dość mocno. Opisano też że wielu nie ukończyło zawodów, a byli tacy którzy potrzebowali pomocy obsługi medycznej. W każdym razie konkluzja był taka, że biegli nierozsądnie. Pewnie i racja. Jednak ja trochę staram się zrozumieć, że to właśnie radość z szybkiego pokonywania kilometrów, niosła tych biegaczy jak na skrzydłach. Nie liczyła się rozwaga, roztropność tylko uczucie wolności i lekkości.
Ona:
Szkoda tylko, że ta przerodziła się potem w ociężałość.
On:
I kto tu jest złośliwy?
Ona:
Niby ja? Sama uwielbiam to, gdy nogi aż same niosą, jednak chyba warto pomyśleć, że to jeszcze nie koniec. Pokora przed wyzwaniem to nie tylko uczucie niepokoju, to również szacunek dla własnego organizmu. Na maratonie biegło mi się rewelacyjnie, zwłaszcza na pierwszych 20 kilometrach. Chciało się biec szybciej, jednak cały czas miałam na uwadze, że…
On:
...prawdziwa zabawa zacznie się dopiero pod koniec?
Ona:
Dokładnie tak. Widziałam ludzi, którzy na siódmym kilometrze podskakiwali z radości przybijając „piątki” kibicom i robili sobie zdjęcia. Pomyślałam o nich, że albo są tak świetni i dla nich maraton to pestka, albo nie zdają sobie sprawy co ich czeka np. na 36 kilometrze.
On:
Może po prostu lubią się bawić i cieszyć tym co w danej chwili robią?
Ona:
Możliwe. Może też tak być, że jeszcze nie nauczyli się pokory. Ciekawe, że w większości takie zachowanie dotyczyło mężczyzn.
On:
Daj już spokój! Nierozsądne kobiety też można spotkać na biegach. Mam Ci przypomnieć kilka przykładów z zawodów, w których startowaliśmy?
Ona:
Nie trzeba panie pamiętliwy. Co do maratonu, to ja natomiast biegłam spokojnie, słuchałam własnego oddechu. Starałam się zbyt nie przyspieszać podczas wymijania innych, żeby nie tracić potrzebnej mi później energii. Uśmiechałam się do kibiców, czułam od nich same pozytywne wibracje. I cały czas w głowie jawiła się jedna myśl: pamiętaj o ostatnich kilometrach! Dziś wiem, że właśnie moje jednostajne tempo, stonowany rytm biegu miał duże znaczenie w osiągnięciu tego, co chciałam: czas w maratonie: 3:31. Zwłaszcza, że to dopiero mój drugi maraton!
On:
Już się tak nie chwal. Żartuję :-), oczywiście gratuluję raz jeszcze . Wynik robi wrażenie.
Ona:
Dzięki, ale mam takie przekonanie, które nie opuszcza mnie od pewnego czasu, że gdybym znacznie przyspieszała na początku, pchana emocjami tłumu i dopingiem wspaniałej publiczności to finisz mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Czytałam wiele relacji biegaczy amatorów i nie wszystkim niestety udało się dobiec w zakładanym czasie. Pisali, że niestety zaczęli dużo szybciej niż powinni.
On:
Tak kończą się zapędy oparte tylko na ambicjach, bez oceny własnych możliwości. No cóż, bolesne, ale cenne doświadczenie na przyszłość. Teraz to właśnie od każdego, kto został pokonany na królewskim dystansie, zależy czy z takiej lekcji pokory wyciągnie wnioski. Czy warto? Pewnie, że tak. Super jest biec w zawodach, gdy jesteś pewien swoich możliwości, wiesz, że to zrobisz i z dumą pokonujesz kolejne kilometry. Nie starasz się za wszelką cenę wygrać z własnym organizmem, ale komunikujesz się z nim i wspólnie „decydujecie” o podjęciu ryzyka lub zwolnieniu, kiedy trzeba. Po dotarciu na metę jesteś zwycięzcą. Czujesz się jak profesor, a nie uczniak.
Ona:
Znów filozofujesz, ale zgadzam się. Jednak na kolejnych zawodach ta duma może prowadzić do braku rozsądku oraz do traktowania dystansu z nonszalancją. Pewnie, można potraktować start na zasadzie „raz pobiegłem w takim czasie, to i następnym mi się uda”. Jednak stąd to już prosta droga do np. kontuzji, „olewania” treningów i pychy. „Eh, co tam, jeden trening, jeśli nie zrobię długiego wybiegania, czy coś się stanie?
Ostatnio pobiegłem świetnie, to i teraz to zrobię”, „trener to chyba przesadza z tymi interwałami, daruję sobie je dziś”. Jeśli odpuścisz jeden trening, to coraz częściej będzie się to zdarzać. Kiedy zrobisz to po raz kolejny, coraz mniej będziesz mieć wyrzutów sumienia. A stąd łatwo już do zaprzepaszczenia wypracowanej wcześniej z takim mozołem formy.
Pamiętaj, że ta „profesura”, o której pisałeś wcześniej polega na tym, że ją w sobie wytrenowałeś. I cały czas trzeba nad utrzymaniem tego stanu rzeczy pracować.
On:
Wiadomo, grunt to pokora...
Ona:
...i pozytywne podejście.
On:
Ale o tym porozmawiamy następnym razem :-)
Autorzy: Ona - Elżbieta Cieśla, On - Jarosław Cieśla. Biegające małżeństwo z województwa Warmińsko-Mazurskiego, zdobywcy 4 miejsca w oficjalnych I Mistrzostwach Małżeństw w Półmaratonie z 2014 roku w Skarżysku Kamiennej. Prowadzą blog o bieganiu we dwoje: biegajacemalzenstwo.pl |
| | Autor: Przemkospg, 2014-11-18, 11:39 napisał/-a: Pokory nauczyłem się w czasie moich drugich zawodów, które odbywały się w Warszawie na 5km. Zgubiła mnie pycha i za szybko zacząłem, potem miałem duży problem. Potrzebowałem czasu na to, żeby nauczyć się pokory w bieganiu. | | | Autor: Piotr Stanek (Fitek), 2014-11-18, 21:28 napisał/-a: fajny, bo o ważnej a bagatelizowanej pokorze. I w przystępnej formie.
Jak już szanowny Przedmówca rozpoczął wątek, to ja pokorę w bieganiu mam od początku - tak jakoś jestem realista i zdroworozsądkowy. A swoje odrobiłem też podczas 1 zawodów - chyba wszystkie możliwe błędy wtedy popełniłem.
dziękuję za art., na blogu dopisałem się do subskrypcji :) | | | Autor: Tatanka Yotanka, 2014-11-19, 11:15 napisał/-a: Macie potomstwo - ono najbardziej uczy pokory nie maratony ale rodzina - reszta to zabawa:) | | | Autor: yacoll, 2014-11-24, 10:29 napisał/-a: Czytając ten wpis (i poprzednie również) odniosłem to samo wrażenie... ;-) Pokora, odpowiednie priorytety... Wiele obszarów mogłoby ulec znacznej poprawie dzięki parze słodkich bobasków ;-)
Pozdrawiam!
yacoll | |
|
| |
|