|
| Przeczytano: 765/789084 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Łemkowyna Ultra Trail - inny punkt widzenia | Autor: Agnieszka Mikuła | Data : 2014-11-07 |
Od kilku tygodni w naszym domu trwały rozmowy na temat wolontariatu na biegach. Jak to się dzieje, że np. biegi w USA zbierają tylu chętnych do pomocy? Czy jest na to sposób? Niektóre biegi wręcz w regulaminach mają zapis, iż KAŻDY biegacz MUSI pomóc przy organizacji biegu; czy to oznaczać trasę czy pakować pakiety. Mając za sobą organizację 1. Dębickiej Dziesiątki możemy śmiało stwierdzić, że "orientujemy się" w temacie. Gdzieś w głowach ciągle pojawiało się pytanie: Dlaczego w polskich biegach tak trudno o wolontariuszy?
W tym czasie pojawił się na stronie ŁUT komunikat o poszukiwaniach wolontariuszy. O ŁUT myśleliśmy już wcześniej; Dyzio (mój mąż) miał atakować trasę, a ja opracować logistykę. Niestety Dyzio nie doszedł jeszcze do formy po B7D. I tak oto odpowiedzieliśmy na wezwanie Nie znając miejscówki, warunków, ludzi, etc. Całkiem w ciemno zdecydowaliśmy się na wolontariat. Wariactwo totalne: wariaci organizatorzy, którzy ślepo wierzą w naszą "wolontariacką" moc i my wariaci, nie wiedzący co nas czeka. Cudownie! To musi się udać!
Po perypetiach, na kilka dni przed biegiem jest nas czwórka wolontariuszy: ja, Agnieszka, Dyzio i Marcin. Ekipa wyborowa, "dream team" jak się patrzy. Nie mamy bladego pojęcia jak to będzie wyglądać. Sam dyrektor "zarysował" sytuację w mailu, krótko acz treściwie. A potem już Pawulon przysyła info dla wolontariuszy oraz dokładne instrukcje dla naszego punktu w Puławach. Uff czyli znaczy że ogarniają No dobra: ekipa jest, instrukcje są. Robię plan wyjazdu.
I tak oto w sobotę, 25 października o godzinie 6.00 ruszamy w drogę! Nastroje wyśmienite. Przepytuję ekipę ze znajomości instrukcji i wytycznych. Na ile kroimy pomarańcze?, jaki mam stan magazynowy?, plan dnia? etc Po kilku pytaniach stwierdzam, że wszyscy się przyłożyli do lektury Droga mija nam szybko. Umilamy sobie podróż czekoladowymi babeczkami… W Krośnie słońce dodaje nam energii i już jesteśmy pewni, że będzie cudownie.
Około 8.15 (spóźnieni!) jesteśmy na miejscu w Puławach w KiczeraSki. Zimno okropnie. Słońce gdzieś tam za chmurami. Witają nas palety napojów oraz żywności, kartonowe pudła (podpisane Półafy!) ze szpejami. Piotrek (szef ośrodka) oprowadza nas po miejscówce. Wszystko jasne, wiemy co robić. Szybko się rozpakowujemy w naszym pokoju (ciepło, łóżka i nawet prysznice się znalazły). Tego się najbardziej obawialiśmy, że trafimy na bezludną polanę w środku lasu, w deszczu i z samochodem jako jedynym dachem nad głową. Jednak szczęście nam dopisało! Choć nie wszystkim wolontariuszom było to dane.
Do roboty! Szybki podział prac: chłopaki organizują stoły, wieszają banery, podpinają prąd, mieszają izotoniki. My z Agnieszką przygotowujemy resztę "wypasu"; kroimy pomarańcze, banany, jabłka. Piotrek przygotowuje system podgrzewania zup: dyniowej i żurku. Pojawiają się pierwsze dylematy: na ile kroimy ogórki?! Nic nie było na ten temat w instrukcji! Ustawiamy wszystko na stołach i czekamy... Pojawia się na punkcie sam Dyrektor tego zamieszania. Po minie widać, że z pewnym takim niedowierzaniem patrzy na to wszystko.
Ciężko wyczytać z Jego twarzy zadowolenie czy też rozczarowanie. I wtedy słyszymy: "Super! Dobra robota!" Wszystko przygotowane; aprobata samego Dyrektora jest, Piotrek wspiera, medycy i GOPR w gotowości. Krótkie mowy zapoznawcze z ekipą punktu. Ja oczywiście wypytuje ‘medyków’ o wszelkie procedury: np. dojście centralne czy tracheotomia. Nigdy nie wiadomo jaka wiedza się człowiekowi przyda Teraz czekamy na pierwszych zawodników z ŁUT70. Chwila oddechu i odpoczynku. Pijemy herbatkę i nastrajamy się bojowo. Już nic nie może nas zaskoczyć.
O 10.40 wpada do nas pierwszy zawodnik ŁUT70! Są emocje! 10.46 wpada następny, 10.48 kolejny, 10.50 kolejni dwaj (tak, wiem dokładnie bo mam czas na fotkach ) i tak przez dalsze kilka godzin ŁUT70 atakuje. Dzięki imionom na numerach czujemy się jakby wszyscy biegacze byli naszymi znajomymi. Ułatwia nam to kontakt z nimi, a niektórzy, uwierzcie byli lekko zamroczeni Pytamy, podajemy, pomagamy, informujemy… Na punkcie robi się tłoczno. Zupy idą jak świeże bułeczki – po minach biegaczy widać, że Piotrek się spisał! Marcin i Dyzio uzupełniają na stołach izotoniki, ja z Agnieszką owoce, suchy prowiant i całą resztę. Ratownicy medyczni na szczęście nie mają dużo pracy; kilka zadrapań, stłuczeń, lekkie nadwyrężenia etc
O 11.49 pojawiają się NASI: Sławek i Jarek. Radość nas rozpiera jakbyśmy sami biegli w tym biegu. Dogadzamy im jak możemy. Panowie zachwyceni, w doskonałych humorach i z zapasem miśków ruszają dalej.
My nadal na posterunku. Energia nas rozpiera. Przed 12-tą pojawia się spory tłumek biegaczy. Do startu szykują się zawodnicy Łemko Trail 29. Zaglądają co mamy na stołach i już żałują, że nie brali udziału w dłuższych biegach. Obiecują, że za rok będzie inaczej. Trzymamy Ich za słowo! I oni ruszają w Beskid Niski.
Chwila wytchnienia i spokoju. Słońce wychodzi zza chmur i pagórków. Muszę usiąść. Czuję jak ogarnia mnie ciepło i zmęczenie. Jestem od 5-tej rano na nogach i całą noc nie spałam. Przed wyjazdami zawsze mam risefieber. Wiem, wiem, Ci z ŁUT150 też nie spali i w dodatku biegną już 12 godzin… Potrzebuje kofeiny. Łykam kubek czarnej kawy. Do kompletu próbuje zachwalanej zupy dyniowej. PYCHA! Tymczasem na punkt wbiegają kolejni zawodnicy ŁUT70. Wszyscy zmęczeni i wygłodniali. Ta fala zawodników trwa do około 15-tej. Znowu ruch jak w mrowisku; jedni chcą kawy, inni herbaty, zupy wychodzą z garnków momentalnie, z talerzy znikają miśki (hit punktu!), czekolada i rodzynki… uzupełniamy zapasy.
I tak około 16-tej na punkcie pojawia się Oskar. Wiem, bo ma imię na numerze Nie znam gościa. Ale wcina ciastka i pije herbatę, więc pewnie biegnie… dopiero po kilku minutach dociera do mnie, że to pierwszy z dystansu ŁUT150. Ale chyba za ‘świeży’ jak na ten dystans. Niedowierzam… eee i nic Go nie boli. Jakaś ściema. Pojadł, popił i pobiegł, tyle go widzieli. Za kilka minut pojawia się Marcin. Ten to ma gadane! No jakby mógł (a nie mógł?) to by sobie usiadł i z nami rozmawiał ze dwie godziny (pozwolę sobie osobiście pozdrowić w tym miejscu ). Strasznie rozgadani Ci biegacze. Tymczasem pojawia się Robert i Tomek. ‘Prawie nasi’ bo z Rzeszowa. Także chętni do rozmów… a czas leci. Kolejne godziny to oczekiwanie na Tych najbardziej wytrwałych z ŁUT70. W końcu się pojawiają...
W atmosferze oczekiwania witamy wieczór. Słońce zachodzi i robi się zimno. Na szczęście nie pada. Postanawiamy przenieść punkt do restauracji na piętrze. Najważniejsze oznakowanie! Szykujemy tablice i taśmy. Przenosimy większość rzeczy na górę. Zostawiamy tylko stół z izotonikami. W restauracji już dużo łatwiej ogarnąć podgrzewanie wody na kawę i herbatę, no i utrzymać stałą temperaturę zup. Martwi mnie jedno: jak biegacze wczołgają się na górę po tych 22 schodach?!?! Mimo moich obaw wszyscy dali radę. Szykujemy materace i koce dla tych co będą chcieli się zdrzemnąć… nagle dochodzą nas słuchy że ktoś OMINĄŁ nasz punkt. Jak to możliwe? Piotrek szybko organizuje odpowiednie oświetlenie.
Wszechogarniające ciepło powoduje że cała nasza czwórka robi się senna. Rozmawiamy z medykami i GOPRowcami, wsłuchujemy się w historyjki. Cudownie! Pijemy herbatkę i wcinamy ciastka. Wpadają biegacze i widzę po twarzach, że większość z nich nie ma ochoty na opuszczanie tej oazy spokoju i ciepła. Delektują się każdą minutą w pozycji siedzącej. Część z nich decyduje się na drzemkę. Nastawiają budziki w telefonach i proszą nas o obudzenie - na wszelki wypadek gdyby budziki nie dotarły do ich świadomości. Jest 23-cia. Ledwo widzę na oczy i słaniam się na nogach. Wnoszę do kierownika punktu o pozwolenie na dwie godziny snu. Na szczęście mi i Marcinowi pozwala się udać na spoczynek. Uff…
Nie wiem co się działo na górze w punkcie przez te dwie godziny. Wiem jedno: nie zmrużyłam oka, a Marcin chrapał. O pierwszej wstałam i poszłam do restauracji zorientować się w sytuacji. Dyzio doniósł, że gdzieś śpi Maciek (nasz, ale z Rzeszowa) i mam Go obudzić.
Dyzio udaje się na spoczynek. Ma zamykać trasę, więc niech odpocznie i się wyśpi. Agnieszka widzę, że też ledwo stoi na nogach. Wysyłamy Ją do spania. Wraca Marcin – rezolutny i wyspany! Nie wiem jak to możliwe że nie słyszał własnego chrapania…
W tzw. międzyczasie dostaliśmy info, że ostatni zawodnicy opuścili poprzedni punkt (37 & 41 pozdrawiam!).
Z Marcinem na posterunku, pomaga nam jeszcze żona Piotrka, ale też już nie ma na Jej twarzy entuzjazmu. Piotrek przygotowuje wszystko dla ostatnich 20-30 osób i udaje się z małżonką na spoczynek… mamy ich obudzić jak będzie po wszystkim.
Budzę Maćka. Wraz z ekipą trochę zaspani coś mamroczą pod nosami. Wypoczęci, wyspani, najedzeni mogą ruszać w trasę, a oni siedzą i filozofują… no chyba nie po to tu przyjechali. Beskid Niski czeka! Ruszać tyłki i w drogę! No i poszli… uff cisza i spokój. Jeszcze kilku śpi na materacach (pamiętać żeby ich obudzić!) a na kilkanaście osób wciąż czekamy… Mija kilka godzin i pojawia się zapowiadana para znajomych już numerów Opowiadają, że idą ostatni, a za nimi już tylko dwie dziewczyny zamykające trasę (pozdrawiam, choć nie miałyśmy okazji się spotkać).
Nadeszła pora pobudki Dyziowej. Musi dojść do siebie i doprowadzić ciśnienie do opcji ‘run’, pije kawę i zjada zupę dyniową. Pakuje plecak. Gotowy by wyruszyć. Wychodzi zaraz po ostatnich zawodnikach. Czekają na Niego kilometry taśmy do zebrania oraz piękne widoki. Jak się potem okaże także przygody, ale to już temat na Jego własne wspomnienia.
Medycy i GOPRocy się pakują. Chyba ruszają na kolejny punkt. Żegnamy się i dziękujemy za wspólnie spędzony czas. My w trójkę pakujemy to co zostało. Sprzątamy te tony błota z podłogi i materacy. Robimy porządek tak by Piotrek miał po nas jak najmniej do sprzątania...
I tym sposobem już o godzinie 5.30 możemy spokojnie się położyć spać Leżę w łóżku i zastanawiam się jak tam Dyzio. Trochę się martwię. Ale On lubi takie atrakcje. O której może być na mecie? Nie wiem czy zasnęłam choćby na 20 minut budzik dzwoni o 8.00. Wspominałam już, że nie cierpię budzików? Pakujemy się do samochodu i ruszamy do Komańczy. Czeka nas jeszcze przeprawa przez potok, bo przecież nie będziemy jechać na około dokładając kilometrów. Przygody muszą być!
Wjeżdżamy do Komańczy. Z daleka widzimy jak Dyzio całkiem lekkim krokiem pomyka. Zakręcony w te kilometry ściągniętych taśm, w ręku pęk znaczników… jestem z Niego taka dumna! Kilka fotek i jedziemy na metę szykować Mu powitanie. Oczywiście trochę Mu schodzi ten ostatni kilometr, chłonie promienie słońca i atmosferę. Jak to zwykle On. Dociera na metę zmęczony, ale zadowolony. Witamy Go co najmniej jakby przebiegł te 150 kilometrów. Ja oczywiście moim zwyczajem rzucam się Mu na szyję Cudownie!
Mission completed!
Mam nadzieję, że powyższa historia przekona Was do tego, że warto być wolontariuszem. Masz kontuzję lub z innych powodów nie możesz wystartować? Wolontariat to świetny sposób na to, by poczuć atmosferę zawodów, spędzić czas z ciekawymi ludźmi i wspierać zawodników; przyjaciół lub znajomych. Warto poznać drugą stronę, zobaczyć jak to jest, ile to wszystko kosztuje pracy i zaangażowania.
Satysfakcja GWARANTOWANA!
Autor: Aga Dyziowa - nie biega. Czasem Jej się zdarzy jakaś dyszka prosto z kanapy. Fanka excela, logistyki, organizacji i zarządzania. Czas spędza w ogródku, gdzie zaszywa się na długie godziny rozmawiając z roślinami i snując wizje ogrodu idealnego. Spełnia się supportując Dyzia w biegach. Jej zn
|
| | Autor: Rozbujany Grubas, 2014-11-07, 20:55 napisał/-a: Swietna relka z drugiej strony stolika. Bo w Półafffach było pysznie i wesoło:-) Pozdrowionka! | | | Autor: Piotr Stanek (Fitek), 2014-11-08, 11:58 napisał/-a: Fajna relacja. Podziękować Wam za Waszą pomoc - ja nie biegłem, za to moi znajomi już tak :)
Warto przejść na drugą stronę mocy i pomóc przy organizacji, albo co najmniej zostać kibicem.
W "Biegaj mądrze" jest rozdział o tym, aby spróbować swoich sił w wolontariacie. To a propos chętnych do pomocy przy biegach w USA. | | | Autor: Przemek75, 2014-11-10, 23:58 napisał/-a: Wpis tak samo dobry, jak Wasza praca na punkcie. Warto było taplać się w błocie :-)
Dyniowa... | | | Autor: wojtek kasiński, 2014-11-16, 18:25 napisał/-a: 1.Absolutna zgoda,jeśli tylko to jest możliwe każdy z nas,powinien choć raz w sezonie zostać wolontariuszem.Warto o tym pomyśleć.
2.ŁUT-ABSOLUTNY HIT ULTRA ROKU 2014!Kto był wie o czym mowa.
3.Puławy-bardzo fajny punkt nie tylko jeśli chodzi o menu jak w restauracji.Bardzo życzliwi ludzie i...kompetentni.
Mówię im na 150-tce lecą chłopaki z Tour de Geants i ekipa WIE co to jest Tour de Geants.Wtedy czujesz się jak wśród swoich. | | | Autor: dydko, 2014-11-19, 11:01 napisał/-a: Polecam zdecydowanie była to niesamowita przygoda i emocje niemal jak przy pierwszym starcie ultra, to był mój debiut z drugiej strony. Zorganizować towarzystwo sprawdzonych przyjaciół do pomocy i niesamowity weekend gwarantowany. Panie Wojtku miło było trochę pogaworzyć na punkcie:)
pozdrawiam | | | Autor: Magda, 2014-11-19, 17:43 napisał/-a: dalibyście przepis na tę dyniową.... | |
|
| |
|