|
| Ann93 Anna Stachurska Katowice
Ostatnio zalogowany 2024-09-03,08:59
|
|
| Przeczytano: 738/482303 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Maraton Kukuczki - mój pierwszy raz! | Autor: Anna Stachurska | Data : 2014-10-28 | Przedwczoraj udało mi się dotrzeć do ostatniego etapu tegorocznych wyzwań biegowych. Droga była kręta, bo prowadziła przez wszystkie dystanse biegów ulicznych, a w międzyczasie pojawiły się także przełaje i triathlon. Nie obyło się bez trudności zdrowotnych, zwątpienia, ale wczoraj dopięłam swego i zadebiutowałam w maratonie. :)
Cały tydzień trzymałam emocje w ryzach, jednak w sobotni wieczór poczułam stres, że jutro jest „ten” dzień. Mimo wszystko udało mi się spokojnie zasnąć, choć całą noc śniły mi się rozmowy o maratonie z moimi znajomymi, a na sam koniec pogryzł mnie pies. Pomyślałam – tylko nie dzień przed maratonem – po czym obudziłam się. Na szczęście nadal leżałam bezpiecznie pod kołdrą i mogłam iść dalej zbierać siły na nadchodzące wyzwanie.
Na moje szczęście przestawialiśmy czas do tyłu, więc dostałam jedną godzinę snu w prezencie. Rano przyjechał mój chłopak i razem pojechaliśmy odebrać pakiet. Kolejka do biura była przyjemnie krótka, ponieważ mało kto zdecydował się na najdłuższy możliwy dystans na tych zawodach. Czułam się nieswojo, jakbym to nie ja miała biec maraton. Odebrałam pakiet, jednak po raz kolejny nie miałam szczęścia do koszulki.
Zostały tylko w rozmiarze L, ale zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że koszulki z zawodów w większości przypadków nadają się bardziej do spania niż biegania. W oczekiwaniu na start wypatrywałam zawodników z czarnymi numerami, które oznaczały maratończyków. Patrzyłam na nich, ale czułam się tak zielona jak to tylko możliwe, jakbym dopiero zaczynała biegać. Byłam najmłodsza zawodniczką i w dodatku związałam włosy w warkocz, co odejmowało mi kilka lat. Spojrzałam spokojnie na zegarek i wtedy pojawiła się na nim godzina 11. Lekko zdezorientowana rozejrzałam się wokół na innych zawodników i ruszyłam za taśmę.
Zaczęło się, nie mogłam pojąć, że zaczęłam maraton jak gdyby nigdy nic. Ja – zwykła biegaczka, która kiedyś wymyśliła, że uda jej się przebiec maraton. Spokojnym tempem ukończyłam pierwszą pętlę, choć czas był lepszy niż zakładałam. Czułam się dobrze, ale zwalniałam, aby mieć siły w drugiej połowie biegu. Na trasie czuwał mój chłopak, który przywoził mi rowerem batoniki, izotoniki oraz wodę, a przy okazji wsparcie. Było tak miło, że nawet nie musiałam się motywować, czerpałam radość z biegu pełnymi garściami, bo z tyłu głowy miałam wyobrażenie o ścianie, która jest koszmarem wszystkich maratończyków. Nie wiedziałam wtedy, że przede mną nie ściana, ale mur. Zaczepiłam spontanicznie trenująca biegaczkę i zachęcałam ją, aby dołączyła do nas.
Byłam pełna optymizmu i chciałam się nim dzielić. Machałam do zdjęć, zdawałam relację na filmiku, a za chwilę miałam ochotę zwinąć się z bólu. Problemy żołądkowe dopadły mnie na 11 km i oprócz koszmarnego kucia w żołądku czułam, że po ludzku nie dam rady. Miałam świadomość ile kilometrów przede mną, a czułam się fatalnie. Od tej pory nie byłam w stanie patrzeć na jedzenie, piłam jedynie wodę i myślałam o zejściu z trasy. Prawda jest taka, że gdyby nie mój chłopak zapewne bym tak zrobiła, bo bałam się biec bez odżywiania przez kolejne godziny. Myślałam, żeby skończyć po 4 pętli (16 km), jednak stwierdziłam, że wstydem jest zakończyć maraton przed dystansem półmaratonu, więc wbiegłam na kolejne kółko.
Ukończyłam piąte kółko, choć czułam się coraz gorzej. Każde minięcie maty kusiło, żeby stanąć, jednak walczyłam dalej sama ze sobą. Na szóstym kółku zaczęłam iść, choć długo moja duma wypierała taką potrzebę. Żołądek jednak zbuntował się tak bardzo, że ciężko było mi iść w pozycji wyprostowanej, a co dopiero biec. Złość we mnie kipiała, uderzyłam się rękami w uda i miałam ochotę się rozpłakać. Czułam się bezsilna, bo nogi mogły, głowa mogła, a żołądek zgłosił weto.
Tyle przygotowań nie mogło pójść na marne, ale wtedy nie myślałam w ten sposób. Chciałam skończyć moją udrękę i oddać marzenie za pół darmo. Biegłam, szłam, biegłam, po czym znowu szłam i toczyłam brutalną walkę w myślach. Mój chłopak przywiózł mi tabletkę, a na kolejnych kółkach piłam izotonik, bo o jedzeniu nie było mowy. Bałam się, żebym nie osłabła po 30 km, ale co ciekawe to wtedy siły wróciły. Więcej zaczęłam biec, a mniej chodzić, a z czasem nawet wierzyć, że uda mi się połamać pięć godzin. Na przedostatnim okrążeniu pojawili się moi znajomi, a na ostatnim dołączyła do nich mama z bratem. Dodało mi to siły do zmierzenia się z ostatnią pętlą.
Gdy wbiegłam na nią poczułam euforie – udało się, przebiegłam maraton! Później uspokoiłam nieco myśli, aby bezpiecznie pokonać ostatnie kilometry. Słońce powoli zachodziło, temperatura spadała i marzłam, ale było mi już wszystko jedno. Przez dolegliwości żołądkowe nie miałam czasu na kryzysy, ściany, zwątpienie. Jeszcze kilka razy przeszłam do chodu, ale postawiłam sobie cel, aby przebiec ostatni kilometr bez przerw. Ruszyłam najpierw spokojnie, później szybciej, a na ostatniej prostej do mety rwałam przed siebie tak, jakbym ledwo wyszła na trening. Biegłam sercem, a endorfiny unosiły mnie coraz bliżej mety.
Za nią czekali na mnie mój chłopak, znajomi oraz mama z bratem. Były gratulacje, uściski, prezenty, gdy nagle słyszę swoje imię i nazwisko czytane przez mikrofon. Dopiero, gdy zabrzmiało po raz drugi, zaczęłam się rozglądać i pytać, gdzie mam podejść. Podbiegłam do pani z mikrofonem, miałam w sobie mnóstwo energii z uwolnionych emocji. Okazało się, że zajęłam drugie miejsce w kategorii kobiet 16-29 lat. Było to jeszcze bardziej abstrakcyjne niż fakt, że ukończyłam maraton, ale weszłam samotnie na podium i otrzymałam nagrodę oraz statuetkę. Okazało się, że z 13 dziewczyn z mojej kategorii, pełny dystans ukończyło tylko 4. Dwie pierwsze zajęły miejsca na podium w ogólnej klasyfikacji i przez to były wyłączone z klasyfikacji w kategorii wiekowej. Tym sposobem znalazłam się po raz pierwszy na podium w biegu indywidualnym.
Nic w tym maratonie się nie zgadzało. Bałam się ściany, kataru, osłabnięcia, ciężkich nóg, braku motywacji, a to zupełnie co innego krzyżowało mi plany. Przez cały maraton zjadłam jedynie dwa kawałki batonika zbożowego (niecały jeden) i mam świadomość, że tak być nie powinno. Jednak każdy, kto kiedykolwiek miał problemy z żołądkiem, wie jak silna jest wtedy awersja do jedzenia. Dodatkowo bałam się o nogi na maratonie jak i po. Być może jestem wyjątkiem od reguły, ale poza bólem w udach i chwilowymi w biodrach, czułam się w porządku. Dzień po maratonie poruszam się normalnie, kucam, wiążę buty, dziś nawet zbiegłam z jednej partii schodów. Ciesze się, że tak dobrze przetrwałam maraton, bo jutro przede mną cały dzień na uczelni, ale nogi naprawdę działają jak należy. Swoją drogą dopóki nie przebiegnie się maratonu, nie wie się jaką radość sprawia wykonanie wymienionych przeze mnie rzeczy. ;)
Udało mi się ukończyć maraton, choć mogło być zupełnie inaczej. Wiele osób zeszło z trasy, a ja mimo wszystko dobiegłam do końca i jestem z tego dumna. Niestety nie udało mi się połamać pięciu godzin i nie odśpiewam, że nic się nie stało, bo siedzi to na mojej ambicji. Dałam się wciągnąć w swoistą grę, która dotyczy wielu biegaczy. Maraton miał być epizodem w mojej biegowej karierze, miałam po prostu przebiec, ale ten niedosyt spowodował, że chcę pobiec po raz kolejny, aby następnym razem to nogi decydowały jaki będę miała czas. Tym sposobem realizacja celu tylko zaostrzyła apetyt na więcej i więcej. Obecnie udaję się na urlop od biegania, choć nie wiem, jak długo wytrzymam. Za niedługo zacznę kreślić kolejne cele, a drogę do nich będę opisywać tutaj, aby dawać motywację do spełniana marzeń.
Źródło tekstu: zabieganna.blog.pl |
| | Autor: egojack, 2014-10-29, 08:09 napisał/-a: Gratulacje, pierwszy maraton i od razu miejsce na pudle ;-).
Z tego co piszesz, masz z tym dystansem rachunki do wyrównania, dlatego nie dziwi mnie, że prawdopodobnie jeszcze
nie raz staniesz na starcie. | | | Autor: magda75, 2014-10-30, 10:54 napisał/-a: Aniu,możesz być naprawdę z siebie bardzo dumna.
Dobrze mnie zrozum.Pomijając kwestię długości dystansu,co jest oczywiście powodem do wielkiego zadowolenia,ja bym chciała pogratulować Ci siły woli,którą w nas kobietach uwielbiam,że przeskoczyłaś wszystkie ,,kłody",które pojawiały się przed Tobą na tym biegu.To,że potrafiłaś zwalczyć w sobie rezygnację i zapomnieć o bólu,Twoja determinacja jest naprawde godna podziwu,zważywszy,że Twoje problemy żoładkowe zaczęły sie nie u schyłku biegu,tylko na 1/3 trasy.Możesz mi wierzyć,że kobiety są bardzo silne psychicznie i realizują plan ułożony w swojej głowie bardzo precyzyjnie:-)bez ryzykownych zmian.Jeśli chodzi o sam bieg to podchodzimy do tego z dużą pokorą,nie dajemy się porywać nagłemu przypływowi sił,bo potem pod koniec często niektórym ich brakuje.My wolimy przybiec na metę w pełnej krasie:-)Nie rozmazane i z uśmiechem.Ha!Ha!
No,nie?
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i trzymam kciuki za dalsze Twoje starty;-) | | | Autor: Ann93, 2014-10-30, 13:18 napisał/-a: Kobiety mają ten przywilej, że o miejsce na pudle w maratonie o wiele łatwiej niż mężczyznom, bo po prostu jest nas mało. :) Czuję, że dałam z siebie wszystko, ale wynik tego nie ukazuje, dlatego w przyszłości z pewnością wrócę do maratonu. Do zobaczenia na biegowych ścieżkach. :) | | | Autor: Ann93, 2014-10-30, 13:26 napisał/-a: Kobiety mają w sobie siłę i determinację w dążeniu do celu. Mierzymy swoje siły i rzeczywiście nie dajemy się porwać emocjom i rywalizacji, choć na ostatniej prostej bywa z tym rożnie. :) Problemy na tak wczesnym etapie biegu zadziałały jak najgorsza demotywacja, jednak miałam szczęście, bo dostałam mnóstwo wsparcia od bliskich mi osób i to dzięki nim udało mi się szczęśliwie dobiec do mety.
Dziękuję, pozdrawiam i życzę jak najwięcej udanych startów. :) | | | Autor: mkmilosz, 2014-11-01, 03:14 napisał/-a: fajnie to napisalas :)
no widzisz ... ja tez myslalem ze przebiegne w zyciu tylko jeden maraton, w zeszly poniedzialek przebieglem swoj 25, to jest gorsze od narkotykow, od tego juz sie nie uwolnisz - gwarantuje :)
kto raz sprobuje
ten nie zrezygnuje. | | | Autor: Ann93, 2014-11-05, 18:25 napisał/-a: O tym, że się z tego nie uwolnię dowiaduję się co i rusz. Na zawody też miałam pojechać tylko raz, miałam skończyć na 10 km, które kiedyś wydawały mi się abstrakcyjne, a biegnę dalej i dalej...ale chyba nie ma lepszego uzależnienia. :) Oby forma dopisywała, bo 25 to naprawdę imponująca ilość maratonów, gratuluję! :) | | | Autor: alchemik, 2014-11-09, 11:24 napisał/-a: To głowa decyduje jaki to będzie maraton i ten co najmniej tysiąc kilometrów on potrafi czasami przesunąć granice ściany już za linie mety. Kilka dobrych rad: dobrze wykonany plan , skupić się tylko na biegu nie dać się ponieść euforii a także długie wybiegania. Nawet jeśli nikomu przez cały bieg nie przybijesz piątki to za linią mety ta nagroda która Cię czeka zastąpi wszystko. Powodzenia w realizacji następnych celów a maraton boli zawsze boli dlatego nie każdy może go ukończyć a tobie się udało. | | | Autor: Ann93, 2014-11-09, 16:28 napisał/-a: Dziękuję za wszystkie porady. :) Zrealizowałam cały plan treningowy, wszystkie długie wybiegania udało mi się ukończyć stałym tempem, a czasami wręcz narastającym, ale jak widać to nie wszystko. :) Jeśli szczęście dopisze, to jeszcze nie raz poznam ból maratoński. ;) Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam. | |
|
| |
|