On:
Lubię sobie podjeść. Kurczowe trzymanie się jakiejś diety to zawsze ciężki okres dla mnie. A tak, to podejdziesz do lodówki kiedy tylko chcesz, coś tam przekąsisz, potem znów i jest przyjemnie...
Ona:
... i waga zaraz skacze. Trzeba się więcej kontrolować kolego!
On:
Oj tam, oj tam. Jak się dużo i systematycznie trenuje to nie ma z tym problemu. Co zjem to i tak później wypocę i „wycisnę” z siebie np. podczas długiego wybiegania. Kalorie spadają, a ja nie muszę się kulinarnie ograniczać. Chociaż czasami niestety trzeba.
Ona:
Można trenować i mieć nadwagę. Wynika to właśnie z takiego myślenia. Jeśli jesz zbyt wiele kalorii niż spalasz, to „oponka” wokół brzuszka gotowa. Jeść trzeba odpowiedzialnie. Ja stawiam na jakość, a nie na ilość. Szczypiorek, sałata, marchewka, pietruszka, twarożek i kasze – samo zdrowie.
On:
Co ja królik jestem? Faceci lubią zjeść pożywnie i konkretnie.
Ona:
A co to znaczy konkretnie? Zdrowo to nie konkretnie? Poza tym organizm ci za to podziękuje. Kiedy pozwolę sobie na niezdrowe jedzenie, od razu na treningu to widać: szybciej się męczę, mam mniejszą wydolność. Dostarczanie pokarmu można porównać do analogicznej czynności w aucie: kiedy wciąż dolewasz mu paliwo złej jakości, ono po pewnym czasie „szwankuje”.
On:
A czekoladki kto sobie kupuje i wyjada potem? Toż to same niezdrowe kalorie! Kobiety lubią nam mężczyznom wypominać boczki, golonki i inne pyszności, a same zjadają się słodkościami. Grunt to chyba umieć wyważyć wszystko z rozsądkiem. Chociaż zdrowo nie znaczy niesmacznie i nijako. Zgadzam się z tym, że należy dbać o swój „silnik”, bo na powiedzmy takim maratonie, na nieodpowiednim „paliwie” daleko nie zajedziesz.
Ona:
Co do czekoladek to przyznaję, czasem pozwalam sobie na kilka. Podobno to oznaka tego, że organizm domaga się magnezu.
On:
No i proszę jak wszystko można pięknie wytłumaczyć…
Ona:
Co do zachcianek na boczki i golonki – brak wapnia daje o sobie znać. Ja mięsa unikam, zwłaszcza czerwonego. Białko można uzupełniać jedząc jajka, ryby, fasole i kasze. Facetom ciężko zrozumieć, że można przeżyć dzień nie jedząc mięsa. Oni uważają, że przecież tylko mięso daje siłę i moc! Kobiety intuicyjnie wybierają to, co dla nich zdrowsze: ryby lub drób. Kiedyś jadłam tradycyjnie typowy polski obiad: mięso, surówkę i ziemniaki. Zaowocowało to zwiększaniem się co roku obwodu w pasie. Dziś wiem, że można naprawdę dostarczyć sobie niesamowitych doznań smakowych jedząc kaszę jaglaną, różnokolorową fasolkę oraz mnóstwo innych warzyw dostępnych w naszym klimacie.
On:
Niby wszystko prawda, ale co powiesz na dietę biegaczy rodem z Kenii? Przecież oni jedzą czerwone mięso np. wołowinę i to na kolację. Wierzą, że właśnie takie danie da im moc na treningu następnego dnia. Fakt, że spożywają je również z warzywami i kaszą, czyli zdrowo. Czerwone mięso ma w sobie żelazo, które pomaga dotlenić mięśnie. Podczas długiego biegu np. maratonu ma to ogromne znaczenie. Poza tym wpływa na zwiększenie odporności organizmu, który łatwiej zwalcza różne infekcje bakteryjne. Więc jednak czerwone mięso ma jakieś zalety. Nie dość, że pyszne to jeszcze takie pożyteczne. Poza tym też chcę biegać jak Kenijczycy! Jest w lodówce jakaś wołowina? Chyba sobie coś upitraszę...
Ona:
Pyszne? Przestań. U nas w domu tego nie znajdziesz. Mięso, zwłaszcza czerwone bardzo długo jest trawione przez układ pokarmowy. Od razu po zjedzeniu mięsiwa chce się spać.
On:
No i widzisz? Przyjemne z pożytecznym. Biegacz musi się przecież wysypiać.
Ona:
Kiepski żart. Wiesz dlaczego tak się dzieje? Bo organizm skupia się na trawieniu obcego ciała. Badania wykazują, że długotrwałe jedzenie takiego rodzaju pożywienia ma ogromny wpływ na powstawanie różnych schorzeń: raka, miażdżycy, chorób serca i zwiększenia ryzyka zawału. Chyba chcesz jeszcze trochę pożyć?
On:
Lubisz straszyć. Ja tylko chcę mieć przyjemność z jedzenia.
Ona:
Myślę, że mięso jakie nam podaje przemysł spożywczy w dzisiejszych czasach jest naprawdę niezjadliwe. Hormony, antybiotyki i inne cuda. Niesamowicie przetworzone. Sam zapach mnie odrzuca. Mięsko z kurczaka dziobiącego trawkę na podwórku u babci smakuje zupełnie inaczej. Być może Kenijczycy biegają za swoim pożywieniem – upolują jakąś dziczyznę i ten rodzaj mięsa im służy.
On:
I o to chodzi! To dlatego są tacy wytrzymali. Trzeba spróbować poganiać za jakąś rogacizną. Od razu kondycja się poprawi.
Ona:
Świetny pomysł. Łuk stoi w przedpokoju.
On:
Bez kpin proszę. Rozumiem dbanie o zdrowie, ale przecież od czasu do czasu warto się trochę „wyluzować” kulinarnie. Samą zieleniną trudno się żywić, bo przecież zostaliśmy nauczeni, że Polski stół jest bogato zastawiony. To taka nasza narodowa tradycja…
Ona:
...zastaw się, a postaw się. Byle dużo i bez umiaru. To chyba nie jest dobry wzór do naśladowania.
On:
Poza tym jak idziesz do kogoś na jakąś uroczystość, to raczej próbujesz wszystkich specjałów przygotowanych przez gospodarzy. Więc od czasu do czasu na pewne ustępstwa kulinarne chyba jednak można sobie pozwolić.
Ona:
Czyli jedz pij i popuszczaj pasa? Grunt to konsekwentne postępowanie. Pamiętasz naszą miłą kolacyjkę, którą ci ostatnio zaserwowałam? Były to naleśniki z mąki owsianej, orzechowej i jaglanej, nadziewane twarogiem i czekoladą. Pycha! A jakie zdrowe: węglowodany plus białko, troszkę tłuszczu i magnezu z czekolady, oczywiście gorzkiej. Po tym możesz śmigać jak antylopa. Albo za antylopami. Prawie jak Kenijczyk.
On:
O, widzisz i już to mi się podoba. Tylko gdzie ja tu znajdę antylopy? A tak na poważnie to masz rację. Kolacja była pyszna i nie odczułem, że brakuje mi w niej jakiegoś składnika.
Ona:
Odkrywam w kuchni ostatnio różne smaki. Niesamowicie dobre są pieczone warzywa, np. marchewka, pietruszka, czerwona cebula z czarną fasolą wcześniej ugotowaną. A to wszystko można podać z jakąkolwiek kaszą lub ryżem. Biegacze należą do makaronożerców, więc żeby nam przed maratonem nie zabrakło węglowodanów kombinuję z różnymi rodzajami makaronów: orkiszowym, z karczocha czy kukurydzianym. Już dawno w naszym jadłospisie nie ma pszenicy, zauważyłeś? Zboże to, jest obecnie tak mocno zmodyfikowane i przetworzone, że postanowiłam z niego zrezygnować. Powoduje szybkie przybieranie na wadze, nadmierne zmęczenie, „zamulenie” organizmu i raczej nie ma żadnych zalet, jeśli chodzi o zdrowie. Zamiast pszenicy wybrałam żyto i owies, które zawierają sporo składników niezbędnych dla nas: witaminę E, witaminy z grupy B, antyoksydanty, aminokwasy i substancje mineralne. A co również dosyć ważne - są niskokaloryczne.
On:
No tak, jak prawdziwa kobieta robisz rewolucję w życiu swojego faceta. A sama, też coś zmieniasz w swoim jadłospisie, jeśli chodzi o małe grzeszki? Czekoladki, cukierki, batoniki…
Ona:
...dobrze, że o tym wspomniałeś. Ponieważ należę do osób lubiących słodycze, wymyśliłam sobie ciasto z orzechów, melasy, bananów i jajek. Tobie też smakowało.
On:
To prawda. Było niesamowite. Prawdę mówiąc to przekonujesz mnie do zmian w naszym menu. Ostatnio, wprawdzie delikatnie, ale zacząłem się lepiej czuć na długich wybieganiach, no i szybciej teraz biegam. Pewnie to zasługa diety. Odkąd odstawiłem pewne pokarmy na rzecz tych które lepiej mi służą, nie czuję się ospały i wiecznie zmęczony. Coś w tym jest. Niedługo czeka nas maraton. Start w nim jeszcze bardziej motywuje mnie do tego, aby bardziej zadbać o swój organizm.
Ona:
A nie mówiłam, że tak będzie? Zero tłustych i kalorycznych pokarmów, brak łączenia ze sobą niektórych produktów, więcej witamin dzięki owocom i warzywom – oto klucz do sukcesu. Jedno piwko po zawodach, proszę bardzo, ale więcej, niekoniecznie.
On:
Daj spokój! A po co ograniczać picie piwa? Przecież jedni z najlepszych ultramaratończyków na świecie, meksykańscy Indianie z plemienia Tarahumara, codziennie piją piwo, które sami wyrabiają. Są tak wytrzymali, że potrafią gonić zwierzaka, aż padnie z wyczerpania. To jest tzw. polowanie uporczywe. I do tego biegają w jakichś sandałach, zamiast tak jak wszyscy biegacze w specjalnie wyprofilowanych butach. To są dopiero „debeściaki”!
Ona:
Pewnie stosują tę metodę od lat. Ty trzymaj się sprawdzonych przepisów biegowych. Nie mieszkasz w gorącej Kenii, ani w górzystych terenach Meksyku. A co do ultramaratończyków, to wiesz o tym doskonale, że jednym z najlepszych jest Scott Jurek. Domyślasz się do czego zmierzam?
On:
Chodzi Ci o to, że jest weganinem? Fakt, nie je białka zwierzęcego, a jego wytrzymałość jest wręcz nieprawdopodobna. Wiem, co sobie myślisz: że można jeść zdrowo, zrezygnować ze starych nawyków i przyzwyczajeń, a do tego uprawiać sport.
Ona:
No, teraz mówisz do rzeczy. Mimo, że bieganie jest sportem pochłaniającym dużo energii, to naprawdę można ją uzupełniać zdrowymi i lekkostrawnymi pokarmami. Sam zauważasz różnice w samopoczuciu po zmianie diety. Faceci jak chcą, to potrafią! Przecież mówi się, że są najlepszymi kucharzami. Myślę, że też są bardziej konsekwentni w trzymaniu się zasad dietetycznych niż kobiety. Nam zdarzają się małe „grzeszki” typu: czekoladki i ciasteczka.
On:
Fakt, lubię sam coś ugotować dla całej rodzinki. Myślę o swoim organizmie, żeby dostarczyć mu takie pożywienie, aby wytrzymać długi i męczący bieg, ale w sumie wszyscy na tym dobrze wychodzą. Lubię wszelkiego rodzaju „szejki” - po treningu zbawienny posiłek długodystansowca.
Ona:
No i oto właśnie chodzi, a Twój organizm podziękuję Ci dobrym funkcjonowaniem podczas zawodów, za to, że go szanujesz. Oby tak dalej!
On:
No to zobaczmy jak funkcjonują nasze silniki na dzisiejszym treningu. Gdybym jednak osłabł to nie przejmuj się, jakoś dowlokę się do domu.
Ona:
Nie lubię biegać sama, wolę zawsze z kimś, więc mnie nie zostawiaj i trzymaj tempo.
On:
A mnie nie straszne jest pokonywanie wielu kilometrów samotnie… Ale to już zupełnie inna historia.
Ona:
Rozumiem, czyli następnym razem opowiesz o „samotności długodystansowca”?
On:
Zobaczymy...
***
Autorzy: Ona - Elżbieta Cieśla, On - Jarosław Cieśla.
Biegające małżeństwo z województwa Warmińsko-Mazurskiego, zdobywcy 4 miejsca w oficjalnych I Mistrzostwach Małżeństw w Półmaratonie z 2014 roku w Skarżysku Kamiennej.
|