|
| straszek Stanisław Grabowski Kraków Eskadra Kraków
Ostatnio zalogowany 2024-11-03,19:54
|
|
| Przeczytano: 886/334442 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Mastersi w Barcelonie 2012 | Autor: S.Grabowski, B.Kotaś | Data : 2012-05-11 | Maraton w Barcelonie 25 marca 2012 to dobry termin, prawie miesiąc przed Cracovia Maratonem. Becia tam już była, mieszkała kilka miesięcy, zna mniej więcej miasto, będzie łatwiej. Kilka rozmów między krakowskimi Mastersami. No to jedziemy!!! Organizacja ekipy była tak szybka, że w grudniu już mieliśmy wykupiony lot i wpisowe na maraton (60 euro). Szybkie sprawdzenie hoteli i jesteśmy gotowi.
Czwartek 22 marca pakowanie, dojazd do Pyrzowic i lecimy. Na lotnisku są już Krysia, Staś G., Stasiu Skotniki i Andrzej. Bagaże zdane, przechodzimy przez bramki. Okazuje się, że jedzie z nami gen. Romek Polko, będzie więc bezpieczniej. Ile było śmiechu widząc jak dokładnie go kontrolują; czy to niewiedza Straży Granicznej?
Po przejściu przez bramki, chwilkę rozmawiamy z generałem, który także wybiera się na barceloński maraton. Szybka wspólna fotka i lecimy.
Barcelona godz. 21:00 wita nas bardzo ciepło, ok. 17 stopni. Kupujemy bilety autobusowe, by dostać się do centrum Placa Catalunya, gdzie w pobliżu ulokowane były nasze hotele. W trakcie przejazdu mijamy miejsce startu niedzielnej przygody - Placa d’Espanya, jest przepiękny wieczorem.
Morsik mówi:
- Ja musze tu wrócić, ja muszę zobaczyć fantastyczny pokaz podświetlanych fontann, to jest to!!! Niestety jak się później okazuje, całe widowisko odbywa się tylko w weekendowe dni i niestety grupka Janusza na to nie zdążyła. Była za to później grupka Stasia - niezapomniane przeżycie świetlno muzycznego seansu, zdjęcia wszystkiego nie oddają.
Docieramy do centrum, obie nasze grupy się rozchodzą z racji innego ulokowania hoteli. Jeden hotelik znajdował się w bardzo starej gotyckiej dzielnicy Barcelony - Barri Gotic, drugi 2 minuty od Rambli.
Szybkie rozpakowanie.
- Idziemy na miasto, mówi Kazim, więc idziemy. Dzień zakończony pierwszym hiszpańskim piwem.
Piątek 23 marca.
Kazim, Iwonka i Morsik idą na poranny rozruch i powitanie słońca, które zresztą okazało się codzienną tradycją naszej ekipy. Plan dnia przedstawił nam Janusz.
- Idziemy na nogach, jakieś 4 km mamy do Expo, mam GPSa w komórce, dotrzemy tam w 40 minut piechotą.
Tak, więc już wiemy, że plan na cały pobyt Janusz zwany „Tatą” już ma gdzieś ułożony. Namierzamy sygnał i idziemy. Na terenie Expo wita nas wcześniej przybyła grupka Stasia. Odbieramy pakiety i sprawdzamy numery. Widać bardzo sprawną organizację.
W skład pakietu wchodzi bieg śniadaniowy (ze śniadankiem!), szmaciany plecaczek, koszulka Mizuno, pasta party oraz numerek startowy. Obie podgrupy rozmawiają o dalszych planach, propozycja by pozwiedzać coś razem, gdzieś się zacina i rozchodzimy się w swoich kierunkach.
Zakupy na Expo kusiły by szarpnąć się troszkę, co oczywiście robimy. W dalszej części planu było Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej ulokowane na wzgórzu Montjuic, u którego podnóży właśnie był start maratonu, a także sobotniego biegu śniadaniowego.
Niestety plan był bardzo napięty, obeszliśmy więc muzeum i poszliśmy w kierunku Stadionu Olimpijskiego na tym samym wzgórzu. Stadion piękny w niebieskim odcieniu tartanu. Tam kończył się właśnie Bieg Śniadaniowy. Tyły stadionu przywitały nas przepięknym placem z fontannami, do których weszło kilku z nas. Przemiłe uczucie zimnej wody! Chwila relaksu na hiszpańskim słoneczku i idziemy dalej. Wieczorkiem zwiedzamy port oraz plażę. W morzu odbija się piękny księżyc oraz światełka z pobliskich hoteli. Szumiące fale delikatnie obijają się o brzeg, a wiatr muska nasze twarze. Uczucie, którego nie da się opisać, wspaniałe!!! Dzień zakończony został kolejnym hiszpańskim piwem.
Grupka Stasia korzysta z pomysłu Taty, by kupić bilet i zwiedzić miasto odkrytym autobusem turystycznym, a sam Tata waha się do kogo dołączyć.
Sobota 24 marca 6:00 rano, idziemy na rozruch. Plaża, którą widzieliśmy poprzedniego wieczoru pustą i odludną, zamienia się w krainę biegaczy. Tam nikt nie spaceruje, tam wszyscy biegają. Jedynie ci, co wracali z nocnych eskapad pukali się w głowę mówiąc do nas Estas Loco (jesteście szaleni). Tego poranka słońce jest różowe, okrąglutkie...
- To będzie piękny dzień, myśli Becia.
W drodze powrotnej piekarnia ze świeżym pieczywem. Rogaliki z czekoladą, szpinakiem i świeże bułeczki z ziarnami. Ruszamy w kierunku Placa de Espanya na bieg śniadaniowy. Tam spotkają się obie grupki Mastersów.
Start!!! Przepiękna 4 km trasa pod górkę, otoczona zielonymi parkami, oraz palmami. Stadnina koni, korty tenisowe, ścianka wspinaczkowa, baseny; to wszystko mijamy. Wspomnimy tylko, że jest to trasa ostatnich 4.195 km maratonu olimpijskiego w 1992, na który wybierała się nasza trenerka Kamila Gradus. Mordercze zakończenie letnich Igrzysk Olimpijskich. Pierwsi zawodnicy, którzy dobiegali tam na metę byli wynoszeni na noszach!!!
Atmosfera oraz zakończenie naszego biegu nie było tak dramatyczne, wręcz przeciwnie!!! Radość Mastersów wbiegających na stadion, tego nie da się kupić za żadne pieniądze, tego nie da się opisać. Wygłupów czas rozpoczęty, co zresztą ukazał Morsik na swoim mistrzowskim filmiku. Wspaniałe uczucie, niczym gwiazdy i najlepsi z najlepszych zawodników, tak właśnie wyglądamy - radość nie do opisania!!!
Na koniec był pyszny słodki paluch, banan i kawa. Postanowiliśmy, że jest to dobry czas na chwilę lenistwa i znów relaks i słoneczna kąpiel na tyłach stadionu Olimpijskiego.
Została jeszcze pasta party - makarony w dwóch smakach, szpinakowym i pomidorowym sosie. Mniam. Tego wieczoru część z nas wybrała się do katedry świętej Eulalii. Wspomina Becia:
- Tam przeżyłam coś, czego dawno nie czułam. Atmosfera tego miejsca aż sama wyciska z oczu łzy. Na tyłach katedry, w ogrodach Św. Eulalii było 13 gęsi kąpiących się w fontannie, w samej katedrze nagrobek patronki. Wspaniałe dzieła rzeźby gotyckiej oraz przepiękny ołtarz. Po mszy przekazuje od Stasia Skotniki medal księdzu, który prowadził tam nabożeństwo, mówiąc:
- Jest to podarunek od Polaków, którzy przyjechali tutaj na maraton. Ksiądz dziękując błogosławi, robi znak krzyża na głowie oraz życzy powodzenia. Nie tylko Becia poczuła się silniejsza i niedzielny start już nie wydawał się taki straszny.
Niedziela 25 marca MARATON!!!
Pobudka 5:30 dzień rozpoczęty pomysłem Konrada z maratonu we Frankfurcie, czyli krótki 20 minutowy rozruch z rozciąganiem. Tego poranka słońce nas nie przywitało, nawet ono o tej porze jeszcze śpi. Śniadaniowy makaron z dżemem i w drogę ku nowej przygodzie.
Przed startem przydałaby się jakaś toaleta i jakież było nasze zdziwienie widząc tylko 6 toy toyów na prawie 19 tys. osób. Nawet do krzaczków była ogromna kolejka, to akurat organizatorom maratonu nie wyszło. Każda strefa maratonu była oznaczona innym kolorem. Nasz nieobliczalny Morsik obstawił tyły na schodach poza startem chcąc powygłupiać się na trasie z gumową gitarą i aparatem fotograficznym. Niestety, choć może i na szczęście pojawiła się w gitarze dziurka i powietrze uszło.
- No cóż trzeba będzie biec, pomyślał Morsik. Za to z jakim rezultatem, co okaże się na mecie !!! Start umilała muzyka, konfetti i radosny głośny doping tysięcy kibiców. Strzał i poszliśmy!!! W kilkunastotysięcznym tłumie startujących było aż 160 Polaków.
Zanim Becia przekroczyła linię startu na zegarze było już 9 minut.
- Ci pierwsi mają już pewnie ze 3 km za sobą.
Trasa maratonu przebiegała przez wszystkie większe zabytki i atrakcje Barcelony. Start oraz meta Placa de Espanya, Camp Nou (stadion klubu FC BARCELONA), Passeig de Gracia i Casa Mila (La Padrera- kamieniołom) czyli budynek zaprojektowany przez architekta Antoniego Gaudiego, Sagrada Familia bazylika także dzieło Gaudiego, Torre Agbar biurowiec wzniesiony jest ze zbrojonego betonu z fasadą pokrytą szkłem. W nocy całość jest podświetlona za pomocą 2500 świateł LED.
Dodatkową cechą obiektu jest zespół urządzeń mierzących temperaturę i sterujących otwieraniem i zamykaniem okien wg wskazań termometrów. Mechanizm ten ma na celu zaoszczędzenie energii potrzebnej normalnie na klimatyzowanie pomieszczeń.
W dalszej części Most Filipa II, potem promenada morska i Port Olimpic, port stanowiący część wioski olimpijskiej podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku, kiedy mieszkali tu medaliści, a hiszpańska rodzina królewska kibicowała w porcie żeglarzom, Parc de la Ciutadella największy park w Barcelonie, w którym znajduje się zoo, Arc de Triomf (Łuk Triumfalny) Placa de Catalunya, La Rambla słynna i oblegana ulica w centrum Barcelony, pomnik Krzysztofa Columba...
Na trasie były podawane napoje: woda oraz izotoniki. Były banany, pomarańcze, migdały, orzechy włoskie oraz laskowe. Były podawane także żele energetyczne, do tego na dwóch punktach. Dużym i miłym zaskoczeniem dla niektórych były pojemniki z wazeliną, aby biec na większym poślizgu!
Pogoda nas troszkę zaskoczyła, choć dla Hiszpanów zapewne było to normalnością. Jak dla niektórych 20 kilka stopni i słońce to zdecydowanie za dużo. Na szczęście bieg nie przebiegał w ciągłych promieniach, było sporo cienia od wysokich budynków. Trasa urozmaicona, falowana, nie dało się nudzić. Zwłaszcza na ostatnich 10 km. Masa dopingujących i krzyczących kibiców, która motywowała do szybszego biegu wywoływała aż gęsią skórkę. Przy placu Katalońskim było ich aż tylu, że ciężko było wyminąć biegaczy. Ludzie prawie weszli na całą szerokość trasy. 38 kilometr znajdował się na Rambli, tam się naprawdę działo. Tam wszyscy już walczyli, gdzie niegdzie na poboczu leżeli biegacze. Policja dzielnie masowała ich przemęczone nogi. Niektórzy już szli.
Ostatnie 2 km i już widać metę, już słychać muzykę i cieszących się ludzi. Niejednego naładowało to jakąś nową siłą, tam już nie można zwolnić, Becia miała tempo prawie o minutę szybsze niż podczas całego biegu.
Ktoś już z medalem krzyknął:
- Biegnij młoda, to już ostatni podbieg!!!
Przed Becią jakiś rodak z polskim imieniem na plecach, krzyczał Polska!!! Polska!!! "Czułam moc i radość!!! Uniosłam ręce i także krzyczałam. Ból biodra, który towarzyszył mi od 7km gdzieś zniknął"
Tysiące ludzi na mecie, głośny komentator, piękna muzyka oraz pokaz tryskających wodą fontann jakby z radości, że jesteśmy, że wygraliśmy. Medal był nagrodą, który każdy z nas nosił na piersi przez cały dalszy dzień.
Mastersi z Krakowa na mecie:
Andrzej Macioł – 2:48:21
Kazimierz Grzyb – 3:21:12
Iwona Flaga - 3:21:12
Marcin Krawczyk – 3:27:35
Stanisław Grabowski – 3:35:47
Stanisław Wcisło – 3:42:21
Beata Kotaś – 4:05:20
Krystyna Grabowska – 4:14:15
Janusz Antkiewicz – 4:25:31
Kiedy już wszyscy dotarliśmy na metę, pozostało nam tylko zrobić zdjęcie i... chwilowy odpoczynek.
Po maratonie
- Co jeszcze zobaczyć w tej Barcelonie? Pytanie zadaliśmy Beci 2 godz. po maratonie. Widzieliśmy na trasie sporo, do odlotu niecała doba i trzeba było podjąć mądrą decyzję.
- Byliście w Tibidabo?
No to jedziemy do Tibidabo… Ale najpierw do hotelu, umyć się, zjeść coś dobrego, mapa do ręki i z Placa Catalunya (tylko 5 minut piechotą) dojedziemy tam metrem. Okazuje się jednak, że bezpośredniej linii nie ma z powodu prac budowlanych; jest przesiadka, ale dajemy radę. Końcowy przystanek metra, przechodzimy przez skrzyżowanie i zaczyna się linia tramwajowa, ale już nie jeździ, za późno! No to idziemy na piechotę, cały czas pod górę, skracamy drogę przez park i wydrapujemy się po półgodzinnym marszu do ostatniego przystanku tramwaju, lekko zgrzani.
Gdzie jest koniec tej góry? Za tramwajem widać inną kolejkę (jak na Gubałówkę); lecimy i… właśnie odjeżdża ostatni wagonik tego wieczoru!
Andrzej zdecydowany pójść na piechotę, są jakieś dróżki, oczywiście pod górę.
- Dzisiaj niedziela, trzeba odwiedzić ten kościół czy klasztor
- Tam, hen na górze?
Idziemy, w dole coraz piękniejsze widoki na miasto a w oddali morze...
Pytamy spotkaną jakąś rodzinkę o dalszą drogę. Gruby facet, po zrozumieniu celu, puka się w głowę. Krysia, obydwa Stasie zwalniają, Andrzej pruje pod górę i znika za kolejnymi drzewami. Nasza trójka wraca na dół, gdy nagle - za kolejnym zakrętem wychodzi na nas para dzików (nie wiadomo tylko czy hiszpańskich, czy katalońskich)! Bateria w aparacie fotograficznym padła, więc Krysia używa komórki, ale dziki szybko znikają w gęstwinie...
Docieramy do stacji metra, Andrzej esemesuje, żeby nie czekać, był na samej górze! Na Placa Catalunya meldujemy się już po ciemku. Andrzej zadowolony wraca sporo później, o dzikach nic nie wie, nie mówimy mu specjalnie. I tak też można zakończyć maratoński dzień...
Zakończenie
Pakowanie, no cóż trzeba się rozstać z Barceloną, dobiegł kres naszej przygody. Odwiedzamy jeszcze tylko La Boquerie- wielki bazar miejski położony na ulicy La Rambla niedaleko Gran Teatre del Liceu, opery barcelońskiej, na którym kupić można najświeższe, bo jeszcze ruszające się owoce morza oraz rybki. Mięso, warzywa i najdziwniejsze owoce, jakie w życiu widziałam. Przetwory, wina, orzechy oraz słodycze. Czego tylko dusza zapragnie.
O godzinie 15:30 wylot, pożegnaliśmy Barcelonę, niektórym łezka w oku się zakręciła.
Becia:
- Miałam najgorsze lądowanie w swoim życiu. Turbulencje i zejście to czuła każda część mojego ciała. Gdy zaczyna panikować, słyszy krzepiące słowa Janusza:
- Czy wiesz Beciu, że większość katastrof samolotowych zdarza się właśnie przy lądowaniu?
Jak to dobrze, że na Mastersów zawsze można liczyć. Oczywiście wszystko dobrze się skończyło, wylądowaliśmy i znowu jesteśmy w domu!
Beata Kotaś
Stanisław Grabowski |
| | Autor: Rufi, 2012-05-11, 11:17 napisał/-a: Ja tylko dodam że w Barcelonie pobiegł też Tadziu Rutkowski z czasem 3:09:04 (kategoria M65!!! :-)) | | | Autor: hubertp29, 2012-05-12, 00:57 napisał/-a: Marcin też zaszalał... Kaloryfer pozdrawia;) | | | Autor: janusz.m, 2012-05-13, 20:52 napisał/-a: Reprezentacja "wyspiarzy" też była w Barcelonie!!!
Z wyspy Uznam i Wolin - oczywiście.
794. Aleksander Borkowski - 3h01"15" - Świnoujście,
1215. Wojciech Mickiewicz - 3h08"20" - Międzyzdroje,
1965. Piotr Andrzejewski - 3h15"28" - Świnoujście,
1967. Janusz Michalski - 3h15"29" - Świnoujście. | |
|
| |
|