Lepiej późno niż wcale - jak powiedział pewien Żyd. Nowa przygoda, nowe wyzwanie - wymyśliłem sobie Maraton Gór Stołowych. Od listopada najcenniejsze w bieganiu jest dla mnie przemierzanie gór. Te szczyty , które spoglądają z oddali i które trzeba zdobyć...
Beskidy przebiegłem w 4h, więc będzie dobrze, tym bardziej, że w czerwcu zrobiłem 320 km. Zadufany w swoją moc założyłem 5h - to będzie maks. Dwa miesiące przed startem, a ja się nakręcam. Tym bardziej, że coraz szybciej mi się biega przy tym samym tętnie. Będzie dobrze. Maraton wpleciony był w rodzinne spędzanie urlopu.
To jest jeszcze jeden z ważniejszych aspektów biegania, by na mecie byli najbliżsi: żona, dzieci. To jest najsmaczniejsze w ich objęciach (ten stary nie jest taki cienki). Dzień przed startem poszliśmy na rekonesans trasy - z lekka wpadłem w panikę, a miało się okazać, że to dopiero przygrywka.
Dzień startu 40min marsz z Karłowa do Pasterki. Po naszej stronie to było jeszcze ok, ale po pepiczków to była masakra. Najniższe góry, a podbiegi 2000 zbiegi 1800 metrów. Zbiegi dobre dla niedźwiedzia. Pamiętam tylko zbiegi podbiegi i skały, zbiegi wśród skał i po skałach.
A to dopiero 30 km, jeszcze trasa do błędnych skał. Tego już nie będę opisywał. Niech ktoś sam sprawdzi. Przed bieganiem założyłem, że będę wbiegał lekkim truchtem, a wyszło wciąganie wolnym żółwiem. Końcówka, syn mi wyszedł na spotkanie. Mówi, że jeszcze 200 m. Najdłuższe 200 w życiu...
Meta. Koniec. Brawa. Radość, że to koniec. Rozczarowanie z wyniku - 6:16. Pierwsze myśli krążą, że to nie moja bajka pół biegania pół chodzenia to nie dla nie. Teraz wiem, że wrócę w przyszłym roku naprawić wynik. Ambrozja jest niczym w porównaniu do piwa po tym maratonie i mam kłopoty ze słuchem w lewym uchu.
Do Pasterki marsz.
- Cześć sznurowadło
- Cześć skarpeta
- Ładna i taka pełna nadziei jesteś
- Dziękuję, tobie też niczego nie brak, błękitniejesz jak niebo
- Przed nami nie lada przygoda, skały i widoki przed nami
- To chyba przed Tobą, ja mam inne perspektywy i widoki, o już widzę, że duży paznokieć schodzi
- Lubię cię będę opowiadał co tu widać
- Jesteś urocze
- Startujemy. Z nami ludzie nie znający strachu. Przekonani o mocy swoich serc i ciał, przyodziani w barwy tęczy na końcu której meta lśni. Ruszamy na spotkanie potu i bólu.
- Gdzie jesteśmy?
- Na podbiegu, idziemy jeden za drugim, zdziwieni takim obrotem sprawy
- Co się teraz dzieje?
- Nasz Pan dał nura w jagody. Wstał. Jest ok
- U mnie stopa zaczyna marudzić, że palec jej zaczyna doskwierać
- Skały porośnięte mchem patrzą na bohaterów, którzy przybyli zmierzyć ich twardość
- Lubię mech jest taki mięciutki pełen nadziei i odpoczynku
- Przed nami zjazd po kamieniach, wyczuwam zniechęcenie i niemoc,chyba przegrał bieg w głowie
- Może być, ja wyczuwam zapachy małoświąteczne, a paznokieć zaczyna się kolebać...
- Lubię biegać z tym gościem ale on więcej idzie niż biegnie
- Jeszcze tylko schody ludzie biją brawa. Meta. Szczeliniec zdobyty. Najwyższa góra świata jest nasza
- Kolejna przygoda za nami
- Słyszałam, że gorce przed nami
- Najpierw schody w dół.
Gorce okazały się biegiem na orientacje. Po 30km źle skręciłem i dołożyłem około 7km. Skończyło się na 5:15. Muszę jeszcze solidnie popracować nad podbiegami, zbiegi są ok (kilka razy miałem stracha bo mi się nogi kończyły). Piękne widoki piękne zmęczenie, i jakuzi na koniec.
Andrzej Kuczyński |