”… Ale póki co, ale póki czas
Spróbuj chwycić w dłonie
Umykający wiatr.
Ale póki co, ale póki czas,
Spróbuj zapamiętać
Że żyć nam przyszło raz …”
Krzysztof Klenczon „Nie przejdziemy do historii”.
Spadło to na mnie zupełnie niespodziewanie. Nagle obudziłem się w innym, nieznanym mi dotąd świecie, bez biegania i maratonów, bez kolegów z tras, bez codziennych treningów. Ucięły się wszystkie kontakty. Nie wiem, czy to ja ich unikałem, czy może oni nie chcieli w kółko pytać, kiedy przyjdę na trening. To, co robiłem miesiącami, całymi latami, tak po prostu się skończyło. Pozostała pustka przerywana ciągle powracającą do mnie natrętną myślą – czy teraz pozostaną mi jedynie piękne wspomnienia z maratońskich tras? To już wszystko, co mnie czeka? Nie ma nic więcej?
Gdzieś tam głęboko pozostawała jednak wiara i nadzieja, że będzie lepiej. Wydeptuję ścieżki do lekarzy. Kilometry tych ścieżek. Na różne sposoby mówiono mi: „już nie będziesz biegał! Więcej, „będziemy robić wszystko, byś mógł normalnie funkcjonować”.
Sanatorium wzbudza chwilową nadzieję. Na dłuższą metę jednak nie pomaga. Od znajomego, którego przejął mój los, otrzymałem cień otuchy: „Jedź jak najszybciej, przychodnia przyszpitalna. Lekarz nie Polak”. Uśmiecham się w duszy na jego zabawnie brzmiące zdania. Zgadzam się. Kilkugodzinna operacja. Budzę się. Mam cztery śruby dwa pręty z tytanu w kręgosłupie. Straszny ból, wydaje się, że nawet mrugnięcie oka przeszkadza. „O maratończyk”, personel szpitalny zauważa moje koszulki. Tak - odpowiadam - jeszcze wrócę do biegów! Ile wówczas warta była moja wiara? Po paru dniach jest lepiej, spaceruję korytarzem, towarzyszy nieodłączna kroplówka. Patrzę trochę bezczelnie w głąb tych sal. Każda ma inny skład i klimat. W każdej czuć jednak chorobę i cierpienie. Moje myśli koncentrują się na jednym: jak najszybciej uciec stąd, jak najszybciej! Wypisują mnie.
Humor poprawiają codzienne zajęcia przy nowym domu: ogród, taczka, kopanie, grabienie, sianie i sadzenie. Próbuję zapomnieć o bieganiu. Nawet o tym nie myśleć. Nie śledzę już imprez biegowych, rzadko zaglądam nawet na Maratony Polskie. Towarzyszy mi ból, o którym nie mówię nikomu. W końcu na razie mam się czym zająć. Nie myśleć o bieganiu… Idzie zima, a może czas na narty? Bardzo szybko przypomniałem sobie, jaką radość sprawia mi aktywnie spędzać czas w lesie.
Niespodziewanie córka Madzia, która mieszka w Szkocji, oświadcza, że chce pobiec z Marcinem, swoim chłopakiem, półmaraton. Kierują do mnie pytanie: pobiegniesz z nami? Tak, ale cały dystans - oświadczam odważnie, nie będę pół Europy leciał dla połówki.
Klamka zapadła, zapisali mnie na maraton do Edynburga. Cofam się często do tego telefonu. Tak, to córka nakierowała mnie na taką decyzję. Muszę rozpisać im treningi. Łatwo napisać. Trudniej wykonać. Doświadczam teraz tego osobiście. Marszobiegi, ech, ciężkie te moje nogi. Podświadomie wyczekuję sygnału, że boli, ale biegam coraz szybciej. Treningi przynoszą spoconą radość dla ciała i duszy. Moje Katharsis. Zegar tyka, dni mijają, maj coraz bliżej. Wykonuję plan minimum. Zaliczam dwa półmaratony w okolicy. Udało się, wytrzymałem ja i moje naprawione części ciała. Już wiem, że kręgosłup mam w porządku, ale co z usuniętą łąkotką? Na kilka dni przed wylotem do Edynburga podczas rozmowy Madzia wspomina, że można dokonać transferu i zamienić maraton na półmaraton. Kołatanie w głowie - a może zamienić? Jadę na lotnisko, bramka nie wykrywa mojego tytanu - uśmiecham się w myślach, znaczy nie jesteś taki chory.
Sobota, Dzieciaki tak zaplanowały mój pobyt, żebym zwiedził jak najwięcej. Mnie jednak ciągle w głowie mącą się myśli: może zmienić, pobiec z nimi, wszak biegną dla szczytnego celu. Zbierają funty na szkolenie dla psów przewodników dla osób niewidomych. Wiele osób ich wsparło. Suma na psiaki rośnie im z dnia na dzień.
Start w niedzielę, najpierw półmaraton. Nie muszę opowiadać, jakie mam uczucia, sami zdecydowali się na ten bieg, mogę ich jedynie wspierać. Życie zatoczyło krąg. Dawniej, kiedy wpadałem do domu między rejsami, zabierałem rodzinę na każdy swój maraton. Ja miałem radość z bliskiego kontaktu, córki uczyły się Polski, szacunku dla wysiłku i pasji, żona wspierała mnie i pomagała realizować moje marzenia. Bez nich byłoby ciężko. Odliczanie i… ruszyli. Zostałem sam. Jeszcze herbatka w pobliskiej kawiarence, ciastko, pogawędki z młodymi. 2 godziny do startu.
Startuję. Jestem już sam ze swoim wytrenowaniem, zdrowiem i wielkimi nadziejami. Nie wiem, który to był kilometr, ale spotykam Madzię i Marcina, dopingują, wkładają energetyzujący napój do ręki. Raduję się. Podają mi czas, w jakim przybiegli. Ukończyli. Mnie teraz pozostało biec, biec, biec… Pierwsza część trasy fajna, gorzej po nawrocie. Silny wiatr, słońce często przysłaniane deszczowymi chmurami- taka tu nieprzyjazna pogoda. Jest ciężko. Czuję zmęczenie. Walka z samym sobą i z wiatrem zajmuje mi wszystkie myśli.
Ale cóż to? Gdzieniegdzie pojawia się tęcza. Cudny widok. Dodaje mi otuchy. Wiatr trochę zelżał. Do przodu, biegnijcie moje nogi, do mety. Część trasy biegnie promenadą nad morzem, fale rozbijają się delikatnie o plażę. Tłumy ludzi pozdrawiają nas z daleka. Doping jest na piątkę. Z Edynburga wbiegamy do Musselburgh, okolicznej sypialni szkockiej stolicy. Wreszcie pojawia się niebieska brama mety. Euforia, kiedy przebiegam linię. Ukończyłem. Kazik, udało się! Nie wierzę. Oddycham szybko. Patrzę na czas. Udało Ci się, zrobiłeś to Kazik!
Przez dłuższą chwilę dochodzę do siebie. Potem wzajemne uściski i gratulacje z Młodymi. Trudno mi wybrać, co ważniejsze: czy ich pierwszy półmaraton, czy mój powrót po sześciu latach przerwy. Niesamowite przeżycie, wrócić na maratońskie trasy i być otuchą dla młodszego pokolenia. Wspólny wysiłek i szacunek dla tej samej pasji spowodował, że rozumieliśmy się bez słów. Sposób dialogu znany tylko dla nas, biegaczy. Maraton w Edynburgu nauczył mnie jednego – nie należy nigdy, przenigdy ograniczać swoich marzeń, choć czasem trudno nam uwierzyć w to, że po burzy nadejdzie słońce. Słońce nadejdzie i jeszcze wymaluje cudną tęczę na niebie!
Z pozdrowieniami dla Was koledzy i koleżanki z maratońskich tras!
|