Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Jasiek
Jan Pinkosz
Zabrze

Ostatnio zalogowany
2024-05-19,12:58
Przeczytano: 299/120115 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/10

Twoja ocena:brak


Bieg Piastów
Autor: Jan Pinkosz
Data : 2010-03-23

Izerskie reminiscencje, czyli o zdobywaniu ostróg i spełniających się marzeniach

Biegam właściwie od zawsze, i niemal od zawsze jeżdżę na nartach… ale musiało minąć pół wieku abym skusił się na połączenie tych dwóch czynności w jedną.

Podobnie było z przemierzaniem górskich szlaków – przedeptywałem je po wielokroć, wzdłuż i wszerz, od barokowych Beskidów po gotyckie Tatry, spod bieszczadzkich połonin nad karkonoskie kotły, jednak nigdy dotąd nie postawiłem stopy na żadnym garbie urokliwych Gór Izerskich, i dopiero niespełnione marzenie ukończenia kultowego już Biegu Piastów przywiodło mnie do tej niepokornej krainy Izery o najsurowszym klimacie w kraju, czego mogłem doświadczyć na własnej skórze, zaś moje gardło do dzisiaj pobrzmiewa echem tamtejszego mikroklimatu.




A zaczęło się trochę banalnie, od zadawnionego marzenia, które nieświadomie podsycił Radek z Krysią podczas tegorocznego Biegu Spełnionych Marzeń w Mysłowicach w trakcie luźnej rozmowy przed startem, w której oboje jednomyślnie wypowiadali się na temat niepowtarzalnej atmosfery towarzyszącej każdej edycji Biegu Piastów, i że nie wyobrażają sobie sezonu zimowego bez startu w Jakuszycach, więc kiedy tylko ujawniłem im swoje zakusy, natychmiast zostałem zasypany argumentami na tak, no i klamka zapadła – musiałem zadeklarować, że pierwszą czynnością, którą wykonam po powrocie do domu będzie wpisanie się na listę startową, bo miejsc na niej już niewiele.

Ledwo tląca się iskierka rozgorzała otwartym płomieniem, i podczas biegu na trudnej, zaśnieżonej trasie, nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o swoim marzeniu, którego spełnienie sam sobie musiałem wybiegać na własnych nogach… i wybiegałem.

W sprzęt do biegania na nartach zaopatrzyłem się już przed kilkoma laty, ale mizerne zimy sprawiły, że za często nie był w użyciu, a jeśli już jechało się gdzieś w górki, to biegówki przegrywały z carvingami i najczęściej zostawały w domu.

Jednak tegoroczna zima, w przeciwieństwie do kierowców, narciarzom wszelakiej maści nie dała powodów do narzekań, więc co rano wskakiwałem w buty Fischery, pod pachę brałem narty Fischery, w dłoń kije, też Fischery, i szorowałem na postpegeerowskie pole pod laskiem doskonalić swój kunszt narciarski, a nie było łatwo, bo co założyłem świeży ślad, to nordicwalkingowcy oraz insze powsinogi z premedytacją go zadeptywały, a jeśli któregoś dnia przypadkiem zapomnieli, to w sukurs przychodził im padający śnieg, który nakrywał skrupulatnie odciśnięty tor puchową pierzynką, i cała zabawa zaczynała się na nowo.

Moja technika z całą pewnością była daleka od doskonałości, jednak o tym miałem się przekonać dopiero na Polanie Jakuszyckiej, w przeddzień startu do XXXIV Biegu Piastów, udając się z Radkiem na rekonesans trasy połączony z krótkim instruktażem, bowiem zaprzyjaźnionym sarenkom, obserwującym moje poczynania na postpegeerowskim polu, jakość prezentowanego stylu klasycznego wydawała się całkiem obojętna.




Niby miałem ogólne pojęcie teoretyczne o poszczególnych stadiach kroku klasycznego i wiedziałem, co to jest faza odepchnięcia, jak zginać kolana i przenosić ciężar ciała, a co faza ślizgu, jak i kiedy wbijać kijek, a jak pracować ramionami, ale przełożenie teorii na praktykę bez pomocy drugiej osoby, najlepiej obeznanego instruktora, jest niezmiernie trudne i daje mizerne rezultaty, dlatego będę dozgonnie wdzięczny Radkowi za tamten półtoragodzinny trening przeprowadzony w przededniu startu i gęsto padającym śniegu, który dał mi więcej niż wszystkie moje dotychczasowe samotnicze treningi razem wzięte.

W młodości trenował biathlon, więc jego technika była nienaganna, i zaraz na początku oberwało mi się za nieefektywne powłóczenie nartami bez wyraźnie akcentowanego mocnego odbicia z narty, za zbyt szeroko wbijane kije i zaciśnięte dłonie na rękojeściach. Wyregulowaliśmy długość pasków na moich kijkach, gdyż okazały się zbyt luźne, a to uniemożliwiało swobodne puszczanie kija za sobą, po czym Radek zaprezentował mi w zwolnionym tempie kolejne fazy kroku klasycznego, podkreślając prawidłowe odbicie i płynne przeniesienie ciężaru ciała z nogi odpychającej na nogę ślizgową.

Chyba okazałem się pojętnym uczniem, gdyż po skróceniu długości kroku i przebiegnięciu niespełna stu metrów, usłyszałem za sobą pochwalny okrzyk: Dobrze Jasiek!… tak trzymać!… teraz biegasz jak rasowy narciarz! Później przećwiczyliśmy jeszcze zjazdy, ale te nie nastręczały mi większych trudności, pomimo że w przeciwieństwie do zjazdówek, na wąskich nartach biegowych nie łatwo jest manewrować podczas skrętów pokonywanych szybkim przestępowaniem z nogi na nogę. Na koniec treningu oddaliśmy narty w ręce zaufanego serwismena Mariusza, bo nawet z największymi umiejętnościami i żelazną kondycją nie zdziała się wiele na biegowej trasie bez odpowiedniego smarowania.

Moje Fischery z mocno już zeszlifowaną łuską w środkowej części ślizgu, zdaniem pana Mariusza kwalifikowały się jedynie do smarowania na poślizg, musiałem więc pogodzić się z faktem, że zarówno na płaskich odcinkach, jak i na podbiegach narty nie będą dobrze chwytały śniegu, uniemożliwiając tym samym efektywne wykorzystanie siły odbicia.




W międzyczasie odnalazła się Krysia z Darkiem, którzy swoje treningi uskuteczniali w rejonie Doliny Kamiennej, a z wycieczki biegowej do Harrachova powróciła Iwonka nieco upodobniona do śniegowego bałwanka. Tego wieczoru, już bez degustacji nalewek, śliwowic, oraz innych napojów złotawo zabarwionych, w miarę wcześnie poukładaliśmy się w łóżeczkach, bowiem nazajutrz mieliśmy się zmierzyć z pięćdziesięciokilometrowym dystansem, jednak rozkołatane myśli długo jeszcze nie pozwalały odpłynąć w sen.

Śniadanie zamówiliśmy na godzinę siódmą, i zaraz po posiłku pojechaliśmy do Jakuszyc. Mimo dość wczesnej pory, nie łatwo było znaleźć miejsce parkingowe w pobliżu mety. Do startu pozostało jeszcze trochę czasu, ale uwalniana adrenalina i debiutancki niepokój nie pozwalały się wyluzować, co w moim przypadku objawiało się ponadnormatywnym kursowaniem pomiędzy naszą grupką zakotwiczoną przed namiotem leśników, a pobliskim kibelkiem. O dziewiątej odebraliśmy narty z serwisu, przebraliśmy buty, i z wolna trzeba było kierować się w stronę boksów startowych. Odległość pomiędzy metą a startem pokonaliśmy spokojnym truchtem, natrafiając przy okazji na kilka postaci z pierwszych stron gazet.

Cała dziesiątka boksów startowych była czytelnie oznakowana, a poszczególne sektory oddzielone od siebie pomarańczową siatką. Numery startowe organizator przydzielał na podstawie rezultatów z lat poprzednich, i tym sposobem Radek startował z drugiego boksu oznakowanego kolorem niebieskim, natomiast ja, jako debiutant, z ostatniego sektora oznaczonego kolorem czarnym. Nie pozostawało nic innego jak uścisnąć sobie dłonie, i życząc połamania nart, rozejść się do swoich boksów.

Prawidłowość rozlokowywania się zawodników nadzorowali sędziowie, odhaczając na liście startowej każdego narciarza wchodzącego do boksu. Zająłem jeden z środkowych torów tuż przy pomarańczowej siatce. Było jeszcze trochę czasu do startu, więc odpiąłem narty pozostawiając je w torach, i kontynuowałem rozgrzewkę by nie tracić ciepła. Po chwili z głośników poleciał głos komandora biegu, pana Juliana Gozdowskiego. W krótkich słowach przywitał wszystkich uczestników biegu, po czym połączył się telefonicznie z naszą mistrzynią olimpijską Justyną Kowalczyk, przebywającą wtedy na zawodach Pucharu Świata w Finlandii, która przesłała nam pozdrowienia wraz z życzeniami dobrych wyników.

Dochodziła dziesiąta, godzina startu, kiedy z prawie dwóch tysięcy gardeł wydobył się gromki okrzyk, przeszywający powietrze ponad linią startu, zaś nad głowami narciarzy wyrósł w górę las kijów uniesionych ku niebu. Poczułem jak ciarki przeszły mi po plecach, a niewytłumaczalne wzruszenie dławi krtań. Powietrze wypełniała teraz wszechobecna cisza… i wtedy ruszył pierwszy sektor sportowej elity z żółtymi numerami startowymi.

Po dwóch minutach wystartowali zawodnicy drugiego boksu, później następni, i na koniec po niespełna kwadransie na trasę XXXIV Biegu Piastów, z tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym numerem startowym, na lekko drżących kolanach, wyruszyłem również ja.

Zacząłem ostro, i jak przystało na nowicjusza, chyba zbyt nerwowo, ale już po pierwszych stu metrach udało się moim kończynom odnaleźć właściwy rytm, a przedstartowa trema ustąpiła pola harmonijnej pracy płuc i serca. Łagodnym podbiegiem dobiegaliśmy do bramki uruchamiającej pomiar czasu, gdy ze skarpy po lewej stronie poleciały dopingujące pokrzykiwania kibiców, pośród których zdołałem wyłowić swoje imię. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Iwonkę z Darkiem, wymachujących dłońmi w moim kierunku i zagrzewających mnie do walki z pięćdziesięciokilometrowym dystansem.

Uspokoiłem bieg, obserwując otoczenie, a w szczególności numery na plecach zawodników biegnących przede mną, i z nieskrywaną satysfakcją stwierdziłem, że są one coraz to niższe, co oznaczało, że przesuwam się do przodu. Przed startem Radek zażartował sobie, że gdy moim oczom ukażą się numery na żółtym tle, to po biegu mam zagwarantowane badania antydopingowe, albo dobiegłem do ściany i wpadłem w sidła fatamorgany.

Biegło mi się wyjątkowo lekko, więc gdy tylko dostrzegłem przed sobą lukę na którymś z trzech wyrzeźbionych przez ratraki torów, wyskakiwałem ze swojego toru i zaczynałem szybciej pracować ramionami oraz mocniej naciskać nartami, by po chwili znaleźć się na sąsiednim torze, ale już przed wolniej poruszającym się narciarzem. Jednak takie manewry niestety kosztowały, i już wkrótce miałem się przekonać jaką cenę przyjdzie mi zapłacić.

Na czternastym kilometrze sięgnąłem do kieszeni po pierwszego żelka, uzupełniając ubywające zapasy paliwa. Kolejny podbieg zdawał się nie mieć końca. Moje narty nie chwytały dobrze śniegu i ześlizgiwały się w tył przy odbiciu, zmuszając mnie tym samym do bardziej wytężonej pracy ramionami. Za to na zjazdach niosły bez zarzutu, jakby chciały mi zrekompensować utracone na podbiegach sekundy, i częstokroć podczas zjazdów udawało mi się jeszcze przesunąć o kilka pozycji do przodu. Oczywiście nie obyło się bez kraks i upadków.




Raz zostałem wepchnięty przez narciarza nie radzącego sobie ze skrętami na siatkę ograniczającą zakręt trasy, i zanim się z niej wyplątałem, kilkunastu zawodników zdążyło mi uciec, a innym razem wygramoliłem się na własne życzenie, kiedy to przy dużej prędkości usiłowałem podczas zjazdu wjechać w wyznaczony tor, ale manewr się nie powiódł i zaryłem nosem w śnieg.

Krytycznym momentem w całym biegu okazał się dla mnie fragment trasy w rejonie Samolotu, kiedy to ku swojemu wielkiemu zdziwieniu wyprzedziłem jedną zawodniczkę z żółtym numerem. Jednak moja radość nie trwała długo, gdyż wkrótce zaczęli nas doganiać uczestnicy biegu na dwadzieścia sześć kilometrów, którzy wystartowali z dwu i półgodzinnym poślizgiem, i gdy w moich coraz cięższych nogach było już trzydzieści kilometrów zmagań, tryskający świeżością narciarze z krótszego dystansu wyprzedzali mnie jeden po drugim z dziecinną łatwością.

Nietrudno się domyśleć, że nie pozostało to bez wpływu na moją psychikę. Na domiar złego zaczęły mi drętwieć zmarznięte palce, a do tego coraz bardziej dokuczało narastające pragnienie, i z wytęsknieniem wypatrywałem kiedy zza kolejnego zakrętu wyłoni się upragniony punkt żywieniowy, ale zamiast stołów z ustawionymi kubkami herbaty wyłonił się kolejny podbieg do pokonania. Czułem się zdruzgotany, zmiażdżony, a jednocześnie wściekły na swoją bezsilność, i jak na ironię, właśnie ta wściekłość na własną niemoc, okazała się źródłem nowej energii.

Zacisnąłem zmarznięte dłonie na rękojeściach kijów, i rozstawiając czuby nart, ruszyłem jodełką ostro pod wzniesienie. Nie wiem jakimi słowami wyrazić radość, gdy na jego szczycie moim oczom ukazała się gromadka narciarzy skupionych wokół herbatodajnej oazy, która na szczęście nie była mirażem. Trudno było się dopchać do suto zastawionych stołów, więc odpiąłem narty, i już bez problemu sięgnąłem po dwa kubki herbaty, z których pierwszy niemalże wlałem w gardło bez przełykania.

Wyjąłem z kieszeni ostatniego żelka i wessałem w siebie całą zawartość saszetki, zapijając drugim kubkiem, i czując jak z każdym kolejnym łykiem odzyskuję utraconą wiarę w siebie. Kryzys został ujarzmiony – już wiedziałem, że dam radę, że ukończę swój pierwszy Bieg Piastów! Kilka cennych minut zajęło mi jeszcze wpinanie butów w oblodzone wiązania, ale szpikulcem kija jakoś wyskrobałem lód z rowków wiązań, i po chwili już mknąłem w dół po swoje zwycięstwo.

Powiększająca się z każdym kilometrem liczba kibiców podpowiadała mi, że meta musi się znajdować tuż, tuż. I wtedy przywołałem z pamięci słowa Radka, abym pod koniec dystansu nie sugerował się odgłosami z głośników i stacją narciarską w zasięgu oczu, bowiem tuż przed metą będzie ostry zakręt w prawo oraz podbieg w przeciwnym kierunku, po którym zakręt w lewo i dopiero zjazd aż do samej mety.




Sprawdziło się co do joty, i jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałem przed sobą dopingujące okrzyki Radka, stojącego przed wspomnianym zakrętem razem z Iwonką i skandujących moje imię. – Jasiek, dajesz! Zostało Ci półtora kilometra! – krzyczeli ile sił w gardle, i ta siła wydarta z ich krtani, była dla mnie zastrzykiem dodatkowej energii. Niemal pofrunąłem pod ostatnie wzniesienie, po czym skręt w lewo, i przyjmując pozycję zjazdową, sunąłem w dół już całkowicie rozluźniony po swój pierwszy medal w biegu narciarskim.

I wtedy wydarzyło się coś przezabawnego… Otóż w końcowej fazie zjazdu, tuż przed wypłaszczonym łukiem prowadzącym do mety, chciałem radośnie odmachać dziewczynie podrygującej przy moim torze niczym cheerleaderka, lecz na swoje nieszczęście utraciłem równowagę i glebnąłem jak długi, z czego niezły ubaw miał kolega tej dziewczyny stojący po przeciwległej stronie, który rozbawionym głosem prosił ją by lepiej zaniechała dopingowania zawodników, bo jej starania przynoszą zgoła odwrotny skutek. Śmiałem się sam do siebie z tej przekomicznej sytuacji, ale nie pora na śmichy-chichy, kiedy mijają mnie kolejni narciarze.

Pozbierałem swoje rozrzucone na śniegu członki, i poturlałem się w stronę mety wyposażonej w duży, cyfrowy wyświetlacz odmierzający czas, na którym widniała mało chwalebna piątka z piętnastką i trzydziestką rozdzielone dwukropkami, ale co tam liczby, choćby nie wiem jak magiczne, kiedy na mojej szyi zawisł medal w złotym kolorze, a w chwilę później Iwonka z Radkiem. To była jedna z tych chwil, których tak niewiele w życiu, że wystarczy palców jednej dłoni by je policzyć. Czułem się szczęśliwy, i pomimo ogromnego zmęczenia, moja radość była nieporównywalna z żadną inną!

Była godzina osiemnasta gdy otrzymałem na komórkę SMS-a z uzyskanym rezultatem pięciu godzin, jednej minuty i pięćdziesięciu dwóch sekund oraz tysiąc trzysta osiemnastym miejscem w ogólnej klasyfikacji, ale to chyba już miało dla mnie drugorzędne znaczenie… przecież zdobyłem narciarskie ostrogi i spełniłem swoje największe marzenie.



Komentarze czytelników - 33podyskutuj o tym 
 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2010-03-23, 22:28 napisał/-a:
Dzięki Marian!... Cieszę się niezmiernie, że moja relacja z tegorocznego Biegu Piastów jest tak emocjonalnie odbierana, a jeśli dzięki niej ktoś dodatkowo załapie bakcyla biegówek, to cieszyć trzeba się w dwójnasób :)

 

Gulunek

Autor: Gulunek, 2010-03-23, 23:01 napisał/-a:
Coś we mnie drgnęło... może to kolejne wyzwanie ;-)) Wielkie Gratki Przyjacielu.

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2010-03-23, 23:25 napisał/-a:
Tylko drgnęło?... bo w założeniu miało silnie potrząsnąć! ;) W przyszłym roku zamierzamy zmontować na podbój Jakuszyc liczebniejszą ekipę, i bez owijania w bawełnę - liczę na Ciebie! :)))

 

Kedar Letre

Autor: kertel, 2010-03-24, 12:02 napisał/-a:
W swoim artykule oddałeś emocje,które doskonale rozumiem i czuję.
Te ciarki na plecach, to sciskające się gardło......

Dzięki Tobie mogłem jeszcze raz poczuć emocje związane nieodłącznie z tym biegiem.

Ale z tą perfekcyjną techniką to przesadziłeś :)

 

Autor: Rapacinho, 2010-03-24, 13:46 napisał/-a:
Świetny tekst:) Mi biegówki chodzą po głowie od kilku tygodni i kiedyś chciałbym wziąć udział w Biegu Piastów. Po takim artykule ochota na start w tych zawodach jest jeszcze większa:) Póki co na razie jednak trzeba zakupić sprzęt, poczekać na następną zimę i co najważniejsze nauczyć się biegać:) Bo jak na razie moja jedyna styczność z nartami biegowymi to relacje z zawodów w telewizji...:) Nie wiem czy Bieg Piastów 2011 jest realny, ale może w 2012? :)

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2010-03-24, 14:15 napisał/-a:
Radku, ani grama nie przesadziłem!... Zresztą Twoje fanki wprost nie mogą oderwać od Ciebie oczu jak pomykasz na nartach!... i nie tylko;) Ale najważniejsze, że udało mi się cofnąć wskazówki zegara, i przywołać we wspomnieniach atmosferę tamtych magicznych dni, bo to naprawdę był zaczarowany czas.
Jestem Wam ogromnie wdzięczny za te wszystkie budujące komentarze, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto było poświęcić trochę czasu oraz zmierzyć się z materią języka, by choć nieznacznie przedłużyć żywot tamtych zdarzeń i towarzyszących im emocji. Dziękuję! :-)

 

shadoke

Autor: shadoke, 2010-03-24, 15:04 napisał/-a:
To my dziękujemy:)

I może stanie się tradycją, że relacja z Biegu Piastów Twoim piórem pisana będzie?

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2010-03-24, 15:55 napisał/-a:
Ok!... chętnie użyczę swojego pióra jakiejś finezyjnej dłoni ;)

 

straszek

Autor: straszek, 2010-03-24, 21:21 napisał/-a:
Jasiek, gdyby nie to, ze już biegam na nartach, to po przeczytaniu Twojej ekspresyjnej opowieści zaraz bym wystartował w BP!

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2010-03-24, 22:23 napisał/-a:
Muszę Ci się przyznać Staszku, że nie mniejszą inspiracją do startu w Biegu Piastów była Twoja fotka z Izerskiej Padestaki zamieszczona w serwisie na początku stycznia... i tak iskierka po iskierce, aż rozgorzało ognisko! :)

 



















 Ostatnio zalogowani
42.195
06:48
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |