Naszym rozmówcą jest Janusz Kalinowski - w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jeden z najważniejszych animatorów biegania w Polsce. Bliski przyjaciel i współpracownik Tomasza Hopfera, przez wiele lat współorganizator Maratonu Warszawskiego oraz wielu innych biegów o długiej obecnie tradycji. To także założyciel na początku lat 90-tych pierwszej organizacji zrzeszającej organizatorów biegów ulicznych - Centralnego Klubu Biegacza, który potem przekształcił się w Federację Klubów Biegacza (obecnym spadkobiercą tradycji tej organizacji jest Polskie Stowarzyszenie Biegów)
Rys.1 - Wywiad dla chińskiej TV podczas Igrzysk w Pekinie
J.K. - Janusz Kalinowski
M.W. - Michał Waczewski
M.W. - Janusz - przede wszystkim miło Cię spotkać po tylu latach. Posiwiałeś, ale wciąż trzymasz się dobrze? Cały czas w ruchu?
J.K. - Nie da się ukryć, faktycznie posiwiałem. Czas w miejscu nie stoi, a nawet wydaje mi się, że płynie szybciej niż jeszcze kilka lat temu. Poza tym problemów nie ubywa, wręcz przeciwnie - przybywa. Ale najważniejsze, że czuję się bardzo młodo, a w ślad za tym idzie sprawność. Jestem wciąż w ruchu z przerwami, kiedy muszę zasiąść przy komputerze w pracy.
M.W. - Ostatni raz widziałem Cię startującego w 2000 roku w Zamościu, podczas pamiętnego 24-godzinnego Festiwalu Biegów. O ile dobrze pamiętam, to byłeś wtedy organizatorem, a do tego z okazji 50-urodzin przebiegłeś... 50 km?
J.K. - Masz genialną pamięć. To była super impreza, jak ją większość uczestników oceniła. Szkoda, że nikt dotychczas nie podjął się organizacji chociażby jednej, w takiej formule jaka była w Zamościu. Miałem wrażenie, że uda się to w tym roku, w czerwcu w Bydgoszczy. Prowadziłem rozmowy z władzami miasta, które były daleko zaawansowane, ale ... Ich także dopadł kryzys ekonomiczny i zamiast 24-godzinnego festiwalu będzie kilkugodzinny.
M.W. - Przed Zamościem, w 1996 roku, zorganizowałeś w Warszawie również bieg trwający całą dobę. Zamierzałeś specjalizować się w takich imprezach?
J.K. - Stojąc w miejscu - cofamy się. Jestem z natury człowiekiem poszukującym coraz to nowych dróg, nowych wyzwań. Tego nauczył mnie sport. Lekkoatletyczną karierę zaczynałem w latach świetności Legii od sprintu. Jak przebiegłem 100 m poniżej 11 sekund chciałem wiedzieć, ile uzyskam na 200 m. Jak zaspokoiłem ciekawość na tym dystansie, to kolejnym było 400 m (podziwiałem wówczas Andrzeja Badeńskiego). Następnie 1000 m, 1500 m i ... szaleńczy skok w Gnieźnie na 20 km, zaraz potem maraton w Warszawie, 100 km w Kaliszu i 24 godziny w Poznaniu.
Podziwiałem Jurka Bednarza, który ten bieg organizował i jeszcze startował. On mnie zainspirował. I chociaż zawody "na dobę" nie mają takiej frekwencji jak na przykład najliczebniejsze w kraju maratony, to uważam, że przeprowadzenie biegu 24-godzinnego, złożonego z kilku konkurencji (10 km, półmaraton, maraton, 100 km w formule indywidualnej i drużynowej) jest znacznie trudniejsze. Dlatego też nie ma chętnych do takiej pracy i od 2000 roku nie ma w Polsce takiego festiwalu. Chciałbym podjąć się jeszcze raz takiego wyzwania, ale muszę mieć pewność, że będę współdziałał z odpowiedzialnymi za dane słowo osobami.
M.W. - Nie wiem, czy o tym wiesz, ale byłeś pierwszym organizatorem, który właśnie przy okazji biegu 24-godzinnego w Zamościu potraktował jak poważnego partnera portal "MaratonyPolskie.PL". Zadzwoniłem do Ciebie jako nieznajoma osoba i zaproponowałem, że zrobimy transmisję w internecie tego biegu. Zgodziłeś się natychmiast, i chociaż transmisja udała nam się średnio, to dzięki temu uwierzyliśmy, że internet to przyszłość. To był przypadek, czy też miałeś przeczucie jak na organizatora przystało?
J.K. - To nie był przypadek, po prostu mam nosa. Wystarczy, że porozmawiam z kimś kilka, góra kilkanaście minut i jestem w stanie dużo ocenić. Dotychczas w całym życiu pomyliłem się w niewielu przypadkach. Pamiętam takie zdarzenie sprzed lat, kiedy mojemu szefowi w pracy powiedziałem, co myślę o danej osobie. Był zniesmaczony, gdy mówiłem o niej w czarnych barwach. Uważał, że mało znam się na ludziach, bo ta osoba jest akurat genialna. Po roku uścisnął mi dłoń i przeprosił. Ale taka była prawda - ja potrzebowałem do oceny tej osoby 5 minut, a mój szef 12 miesięcy, żeby przekonać się, że miałem rację. Takich przypadków mam setki. Ty jesteś jednym z nich. Miałem pewność, że dobrze inwestuję i chyba nie pomyliłem się. A że transmisja wyszła średnio ... Nie mogła wyjść lepiej bo takie wówczas były warunki, a Twój zespół nie miał jeszcze doświadczenia. Początki zawsze są trudne.
Rys.3 - Janusz Kalinowski (foto: www.biegi.pl)
M.W. - Gdzieś tak koło 2002-2003 roku wycofałeś się z aktywnej organizacji imprez, i przekazałeś pałeczkę niesienia biegowej oświaty innym, chociaż widywałem Cię jeszcze przelotnie w biurach zawodów różnych imprez - Warszawskiej Chomiczówce czy Mazowieckiej Piętnastki w Mińsku Mazowieckim...
J.K. - Wycofałem się, ale nie do końca, gdyż uważam, że nie należy palić za sobą mostów. Przede wszystkim PZLA pod kierunkiem Ireny Szewińskiej nie było zainteresowane propagowaniem biegania i odsyłało mnie do TKKF. Miałem jednak inne zdanie, a jak się ono nie pokrywało z linią pani prezes, to nic nie można było zrobić. Poza tym byłem już nieco zniechęcony "marudzeniem" biegaczy w stylu "dlaczego nie było na mecie gorącej herbaty z cytryną", a jak była, to pytano "dlaczego nie ma herbaty bez cytryny". Cieszę się, że ta "pałeczka" wędruje, że jest przekazywana coraz to nowym osobom, a nawet firmom, które podejmują się organizacji imprez. Ale ... Prawie nikt nie robi tego za darmo, co widać chociażby po wysokości wpisowego. Budżety zawodów są bardzo wysokie, bo każdemu trzeba zapłacić. Tamte lata już nie wrócą, a wspominam je bardzo mile, bo skupiłem wokół siebie takich ludzi, którzy pracowali za jedno słowo - dziekuję.
M.W. - Wiele osób do dzisiaj pamięta opowieści o tym, jak Polska Agencja Prasowa była "zakorkowana" za Twoją sprawą informacjami o bieganiu...
J.K. - Początek był jednak w redakcji "Kuriera Polskiego", gdzie w małym pokoju dziennikarskim znajdowało się biuro imprez biegowych, a przede wszystkim Maratonu Pokoju, potem Maratonu Warszawskiego. Stan wojenny skasował "Kurier", a ja trafiłem do działu sportowego PAP, przenosząc "biuro biegów". Już po paru miesiącach okazało się, że takiej symbiozy być nie może, gdyż koledzy nie mogli wykonywać swych obowiązków. Kierownik ogłaszał święto, gdy zdarzyło się, iż był dzień w którym liczba telefonów do mnie nie przekroczyła setki, a liczba przychodzących interesantów była poniżej 50. Poza tym bardzo aktywni byli organizatorzy zawodów. Najpierw przesyłali informacje o tym jaki piękny będzie bieg, a potem relacje i wyniki. Przez jakiś czas PAP nadawał niemalże wszystko co otrzymał i nawet miało to odbicie w mediach. Z upływem miesięcy sytuacja pogarszała się, gdyż gazety - aby dobrze się sprzedawać - przestawiały się na sensacyjne wiadomości i nie były zainteresowane propagowaniem biegania.
Rys.2 - Janusz Kalinowski - na trasie Nike Human Race
M.W. - Wiem, że nie tylko sportem żyjesz. Jesteś także podróżnikiem...?
J.K. - Od szkoły podstawowej sport i chęć odkrywania świata były dla mnie pasją, której poświęcałem każdą wolną od nauki chwilę. Biegając poznawałem naszą planetę. Zacząłem od Polski, potem zajrzałem do sąsiadów, na Zachód, a gdy w miarę dość dobrze zwiedziłem Europę, wyruszałem na inne kontynenty. Nie zapominałem jednak o biegaczach, organizując im wyjazdy m.in. na maratony do Aten, Berlina, Londynu, Paryża, Rzymu, Sztokholmu, a ostatnio, w październiku 2008 roku do Pekinu. Zawsze w połączeniu z turystyką, zwiedzaniem za niewielkie pieniądze. Pekin nie był w planie, zwłaszcza że miałem już go dosyć bo igrzyskach olimpijskich, ale "wkurzyłem się", gdy zobaczyłem ofertę biura turystycznego, które proponowało za ponad 4 tys. zł trzydniowy wyjazd na pekiński maraton.
Wystąpiłem z kontrofertą - 4 tys. zł za 12 dni w Pekinie, Suzhou, Zhujiajiao i Szanghaju. Jak było w Chinach - można przeczytać relację na Twojej stronie. Przez ponad rok przygotowywałem m.in. wraz z wybitnym himalaistą Leszkiem Cichym "wyprawę życia" dla 20 osób do Peru i Boliwii. Przez ponad miesiąc, od początku kwietnia do maja wędrowaliśmy szlakami Inków. Na początku było sporo nerwów, bo ekipa była już na lotnisku Okęcie, a ja jeszcze wypełniałem "papiery" dotyczące cyklu biegów o Grand Prix Wyścigów na warszawskim Służewcu. Będzie on wyjątkowy w tym roku, poświęcony pamięci tym kolegom i osobom, których nie ma już wśród nas, jak np. Stanisława Dankowskiego, Wojciecha Zielińskiego czy Jerzego Lewandowskiego.
M.W. - Gdzie i kiedy planujesz następną wyprawę?
J.K. - Po powrocie z Chin odebrałem wiele telefonów z propozycjami, aby zorganizować wyjazdy na różne maratony połączone ze zwiedzaniem. Ile było telefonów - tyle było sugestii, od Alaski przez Afrykę do Nowej Zelandii. Uważam, że jednak głównym elementem powinny być finanse. To nie może być wyprawa dla bogaczy, takie mnie nie interesują. Chętnie rozpatrzę propozycje od koleżanek i kolegów, gdzie chcieliby pobiec, a przy okazji coś zwiedzić. Proszę je kierować pod adres mailowy: maraton@tlen.pl
M.W. - Janusz - dziękuję bardzo serdecznie za wywiad. Życzę wielu kolejnych zrealizowanych wyzwań, przygód, a co chyba najważniejsze - długiego, zdrowego życia !!
|