Wraz ze startem w Łubiance rozpoczął się dla mnie rok 2002. W związku z taką okolicznością, i nie tylko, naszła mnie ochota na podsumowanie.
Do biegania “wróciłem” po 10 letniej przerwie /rozwodzie/. Długo by się rozwodzić nad przyczynami mojej zdrady dla dźwigania ciężarów. Ale wróciłem. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że dziś spojrzę w lustro i powiem przebiegłem tylko cztery maratony- wyśmiałbym GO. Bynajmniej nie dla tego, że tak mało przebiegłem- dlatego, że rok temu byłby to ostatni punkt planów na 2001 rok. Nie brałem takiej możliwości pod uwagę! Rok temu na noszach wyniesiono mnie z pracy zlanego krwią. Potem ustalono, że przyczyną jest narośl w jelicie grubym. Usunięto ją i coś się zmieniło. W lutym żona po wizycie u lekarza powiadomiła mnie, że będzie NAS więcej i coś się zmieniło. Drzew zasadziłem bez liku, syn był w drodze, dom zostawiłem sobie na później- więc pozostał maraton. Kiedyś jeszcze w okresie przed małżeńskim palnąłem taką gafę żonie- “zanim mi urodzisz syna ja przebiegnę maraton”. Sytuacja moja w marcu była nie do pozazdroszczenia. Waga ponad 90 kg i zmiany w ustroju spowodowane przez 10 lat treningów siłowych. Każdy z czytających wie czy różni się trening maratończyka od treningu ciężarowca. Tym co nie wiedzą powiadam- WSZYSTKIM!!!
Niestety żona przypomniała mi tę deklarację i słowo się rzekło. Dzięki informacjom ze strony Michała i zaleceniom Krzyśka Grzybowskiego zacząłem biegać. Phi, ale to było bieganie! Po miesiącu realnie spojrzałem w lustro oceniłem swoje możliwości i zwątpiłem. Do maratonu w Warszawie zostało tylko 6 miesięcy a ja 15km zrobiłem w ponad 2 godziny. Z prostego rachunku na kalkulatorze wyszedł mi czas coś kolo 7 godzin. Dałem sobie spokój.
Idea odżyła gdy przypadkiem przeczytałem o maratonie w Dębnie. Moja żona twierdzi, że uparty jestem i przez dwa miesiące biegania ten sam odcinek 15km pokonałem w 1:15! Ten wynik pozwalał spokojnie pomyśleć o maratonie. Niecierpliwość to moja inna cecha i padło na Lębork. I tu oszczędzę opisów a zainteresowanych odsyłam do moich wcześniejszych publikacji w dziale ARTYKUŁY.
Jakie było bieganie w 2001r? Moja ocena nie będzie obiektywna, bo to moja ocena i już. Oceniając bieganie patrzę przez pryzmat biegania u schyłku lat 80-tych. Dziś biegający za wpisowe, z reguły niewielkie, dostaje pamiątki, opiekę medyczną punkty żywnościowe a czasami: trasę biegu do swojej dyspozycji, ubezpieczenie od następstw wypadków, a po ukończeniu biegu medal i dyplom z udokumentowanym wynikiem. Jest to znaczący postęp w stosunku do czasów lat 80-tych. Pamiętam z tamtych czasów bieg gdzie po przebiegnięciu linii mety pierwszych trzech sędziowie spakowali manatki. Po awanturze wzburzeni oświadczyli że “ przecież obsadę podium ustalono więc czego?!!!”. Pamiętam również bieg gdzie organizatorzy zaserwowali przebieralnię pod chmurką a po przebiegnięciu dystansu po moich rzeczach została wygnieciona trawa i organizatorzy również nie poczuwali się do odpowiedzialności i szczerze wyznali, że “powinienem sobie kogoś przywieź do pilnowania torby”. W roku 2001 takich sytuacji nie doświadczyłem i dobrze. Generalnie wraz ze zmianom ustroju zmieniły się warunki rekreacyjnego uczestnictwa w imprezach biegowych.
Jednak kłamałbym twierdząc, że “od zmiany ustroju wszystko jest super” w bieganiu są mankamenty. Różny jest poziom organizacyjny imprez jak i przygotowanie merytoryczne samych organizatorów. Popełniają błędy, wynikają one zazwyczaj z braku wyobraźni czy nieprzemyślenia zagadnień. Niestety, choć rzadko zdarzają się błędy wynikające ze złośliwości. Do takich zaliczył bym np. uruchomienie biura zawodów wg widzimisie paniuś tam pracujących /nic nt godziny otwarcia nie było w regulaminie/, umieszczenie zawodników na nocleg w budynku w którym akurat odbywa się wesele czy dyskwalifikacja zawodników na podstawie wskazań chipów które akurat na tej imprezie dały plamę na całej linii!!!
Generalnie problemem spędzającym sen z powiek organizatorów jest frekwencja. Hm wiadomo dużo ludzi przyjedzie, sponsor okaże się hojniejszy, będzie więcej forsy to więcej zawodników przyjedzie więc może będą lepsze wyniki sponsor okaże się... itd. itd. Moim zdaniem może to rozumowanie jest poprawne ale...!
Moim zdaniem można spowodować znaczne zwiększenie frekwencji zwiększając znacznie limity ukończenia biegu. Przeglądałem limity biegów w zachodniej Europie i się zdziwiłem. Maraton w Rzymie ma limit 6:30, Londyn 6:00, Turyn 6:30, Kolonia 6:00, Frankfurt 5:30. Nawet tak szybki maraton jak Rotterdam ma limit 5:30 /dla porównania rozgrywany w tym samym okresie uchodzący za najbardziej płaski w Polsce Maraton w Dębnie ma limit 4:30/. Mam wrażenie, że w organizatorzy posiedli iście polski patent na wstępną weryfikację zawodników. W Polsce ogranicza się dostęp do maratonów przez bzdurne limity. Tak to odbieram, bo mający odwrotnie proporcjonalne “problemy” z frekwencją, Maraton w Londynie weryfikuje zawodników wg kolejności zgłoszeń czy poprzez losowanie nigdy zaś przez manipulowanie limitem. A przecież tak było by prościej i taniej. W obecnym roku po heroicznych bojach zwiększono limit w Maratonie Warszawskim do 5:30. I co z tego jak w 5:18 “meta się zapadła” niemalże tratując Jurka Cibę. Zauważyłem, że organizatorzy bardzo swobodnie podchodzą do sprawy limitu. Czasami deklarują , że nie trzymają się kurczowo limitu i jak ktoś kończy maraton parę minut ponad limit to mu nie przeszkodzą. To niech napiszą że parę minut można przekroczyć limit. Ale wtedy po kiego grzyba limit, który można sobie przekraczać?
Panowie organizatorzy ustalajcie sobie limity ale z głową! Przebiec maraton w Dębnie w 5:00h a przebiec np. maraton w Pucku w 5:00h to dwie bardzo różne sprawy!!!
Przecież zwiększając limit do rzeczywistych np. 6:00 spowoduje zwiększenie na starcie liczby debiutantów o około 100 do 150 zawodników plus spore grono weteranów i weteranek. Czy to się wam bardziej nie opłaci?
Zabezpieczenie trasy. Jest taki maraton w Polsce gdzie zabezpieczenie trasy to pojęcie wirtualne. Zawodnicy ścigają się z rozwścieczoną gromadą “zsamochodowanych” plażowiczów przy pełnym a nawet suppełnym ruchu ulicznym, gdzie służba medyczna poruszająca się sanitarką stanowi nie mniejsze zagrożenie jak rój plażowiczów. No i “życzliwość” autochtonów wręcz już legendarna. W ubiegłym roku tubylcy bodaj przeszli do czynów i sobie kopało maratończyków. W tym roku miejscowe indywiduum o posturze oskubanego koguta zdopingowany zrównoważonym bilansem alkoholu we krwie i jak się zdaje stałym od kilku dni celowało we mnie butelką przed miejscowym “pubem”. Tak się zastanawiam czy jak kiedyś beztroska organizatorów doprowadzi do rzeczywistej tragedii to będzie to koniec tego maratonu. Osobiście cenię ten Maraton bardzo wysoko za trasę, pomimo braku jakichkolwiek zabezpieczeń i szczerze będę ubolewał gdy taki bieg zginie z mapy Maratonów Polskich. No i troska o samopoczucie zawodników na mecie. Mi to osobiście jest obojętne, ale widziałem tam człowieka który po osiągnięciu
mety usiadł na ławce i sobie wymiotował przy całkowitej obojętności samych organizatorów. Dobrze, że jeden z maratończyków był lekarzem to chłopu pomógł. Na mecie akurat nie było lekarza, bo gdzieś zginął.
Klasyfikowanie końcowe zawodników /chipy/. Biegam bo lubię. Dobiegam do mety nie po to aby mnie ktoś obrażał. Była w tym roku impreza która potknęła się o techniką. Zdarza się. Ostatecznie pokonano to potknięcie. Natomiast jak się później okazało na podstawie tej koślawej klasyfikacji “chipowej' zdyskwalifikowano kilku zawodników. Hm jeśli ci szubrawcy skrócili sobie trasę aby zdobyć jakieś laury to istnieje potrzeba napiętnowania tego typu postępowania. /dałem temu wyraz w swoim opisie MP w Pile/. Ale mało logiczne wydaje się aby ktoś tarabanił się 300 czy więcej km aby sobie skrócić trasę i wypaść lepiej gdzieś między 150 a 180 miejscem. Nie, taki gość to nie oszust a idiota.
Natomiast nie ma prawa żaden organizator pomawiać, żadnego nawet najbardziej szubrawego i niecnego zawodnika, nie posiadając dowodów na potwierdzenie swoich oskarżeń. Bo tak głupio jest przyjęte, że oszustwo trzeba udowodnić a nie odwrotnie. Odnoszę wrażenie, że jedyny materiał dowodowy jakim dysponują ww. organizatorzy to koślawe skompromitowane nie miarodajne chipy. Trzeba mieć tupet i całkowity brak dobrego smaku aby powoływać się na tak krzywe argumenty. Wstyd, tym bardziej, że impreza była przednia ale...
Pomimo seryjnej krytyki uważam, że uczestnictwo w imprezach biegowych ad 2001 było przyjemnością. Oby w nowym roku nie było gorzej. Wszystkim maratończykom życzę:
opieki na mecie i medali jak w Lemborku;
Torby pamiątek jak w Pucku i Pile;
Nastroju na trasie jak w Dębnie;
Zabezpieczenia trasy jak w Gdańsku;
wpisowego jak w Łubiance;
tras górzystych lub płaskich wg uznania oraz wiatru zawsze w plecy;
profesjonalizmu i frekwencji jak w Poznaniu tudzież sprawnych chipów-
a sobie abym w przyszłym roku nie miał o czym pisać po powrocie do domu i tylko słodził wszystkim organizatorom.