Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 263 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Ostatnie tango w Pa.....rzęczewie
Autor: Jacek Karczmitowicz
Data : 2006-08-29

MOTTO
Wyobraźmy sobie nauczyciela, który robi egzamin decydujący o zaliczeniu przedmiotu i przed ogłoszeniem wyników ustala z niektórymi uczniami co napisali.
Wyobraźmy sobie bank w którym składamy oszczędności swojego życia na lokatę i gdy chcemy ustalić jak nam wzrosła zdeponowana kwota dyrektor banku pyta się nam ile “mniej więcej zdeponowaliśmy”.
Wyobraźmy sobie bieg .... . Po co nadwyrężać wyobraźnię. Byłem w Parzęczewie.

W dniu 27 sierpnia tradycyjnie już, w ostatnią niedzielę wakacji, odbył się III Rekreacyjny Półmaraton Puchatka. Uczestniczyłem w poprzednich edycjach, jednak tegoroczny start był dla mnie szczególny. Źródłem niewątpliwego sukcesu tego biegu jest doskonałe umieszczenie go w kalendarzu. Półmaraton ten w zgodnej opinii jest doskonałym miejscem ostatniego sprawdzianu formy przed Maratonem Warszawskim i w tym roku ja poddałem się presji środowiska. Poprzednie moje starty miały zdecydowanie rekreacyjny charakter. W tym roku nastawiłem się na ściganie. Niestety w poniedziałek czyli na 6 dni przed startem skręciłem sobie kostkę. Jednak totalna kuracja lodowa, doprowadziła mnie do stanu używalności. Stając na starcie mogłem śmiało powiedzieć “jestem zdrów”. Plany treningowe w tygodniu poprzedzającym jednak legły.

W roku bieżącym podobnie jak rok wcześnie, znakomita większość zawodników stawiająca się w Parzęczewie przyjechała się sprawdzić przed Warszawskim Festiwalem Biegowym. Frekwencja zaskoczyła organizatorów. Jednak biuro wydawało się pracować sprawnie. Mnie jednak zastanowiła potrzeba uzupełnienia karty zgłoszeń o datę urodzin. O ile mnie pamięć nie myliła rywalizacji w kategoriach nie przewidziano. No ale cóż, to uzupełnienie nic mnie nie kosztuje. Jednak w chwilę później od klubowych kolegów dowiedziałem się, że w karcie zgłoszeń brak było miejsca na wpisanie nazwy klubu. A przecież rywalizacja drużynowa była jednym z powodów stawienia się tak licznej grupy biegaczy reprezentujących WKB “META” Lubliniec. Ale jakoś nie zwróciliśmy na tę drobnostkę uwagi, zdając się na inteligencję organizatorów.

Startowaliśmy razem z żoną w bojowych nastrojach na poprawienie niezbyt przecież wygórowanych rekordów w półmaratonie. Ponadto niespodziewanie doszły nam dodatkowe czynniki dopingujące. Moją żonę zdopingował start jej siostry, mnie natomiast udział Kazia Kordzińskiego z którym jeszcze nigdy nie udało mi się wygrać na dystansie krótszym od maratonu. Natomiast od maratonu wrocławskiego w 2005 przegrywałem wszystko jak leci. Taką passę czas było przerwać, najlepiej w sposób nie pozostawiający złudzeń. W tym miejscu akapit poświecę tylko tej rywalizacji. Niezainteresowanych odsyłam akapit niżej.

Po starcie pierwszy kilometr pokonaliśmy w 4:39, co wydawało się dobrym czasem otwarcia. Zaraz po przekroczeniu tablicy lekko podkręciłem tempo i pozostało nas w grupie bodaj 4 reprezentantów METY. Kolejny kilometr przekroczyliśmy w 4:28 co dla mnie było prędkością optymalną. Zaraz po pierwszym pkt odżywiania /4:31/ odpadł Przemek deklarując, że musi lekko odpuścić. Kolejne km pokonaliśmy w 4:33 i 4:39, co mi wydawało się zbyt wolno więc wróciłem do pierwotnego rytmu i zostałem sam. Kolejny pkt odżywiania pokonałem w 4:32. Kolejne 2 odcinki pokonywałem w niezmienionym tempie. Za sobą przestałem słyszeć kroki. Kolejne 2 kilometry chyba lekko przeszarżowałem, bo pokonałem je w 8:48 i miałem półmetek za sobą. Przewaga nad głównym rywalem oscylowała około 100m. Tu dał o sobie znać wiatr i kolejny km pokonałem w 4:48. Osłonięty drzewami wróciłem do ustalonego tempa i 12km pokonałem w czasie 4:30. Po pokonaniu skrzyżowania i zakręcie tempo spadło do 4:37 i znów dał o sobie znać wiatr.

Kolejny kilometr to dalsze zmagania z wiatrem i czas 4:42 ale w końcu doszedłem Mariolkę i ... zostawiłem ją. 15km pokonuję w 4:42 i słyszę za sobą znajomy tupot. To peleton z Kaziem Przemkiem i Mariolką złapał wiatr w żagle. Odpuściłem sobie samotne zmagania i zacząłem się wozić na plecach Przemka. Tu chyba 16km został źle wyznaczony, bo tempo nie spadło na tyle żeby kilometr pokonać w 5:09!!! A taki czas wskazał mój stoper i Przemka. Jednak miało do znaczenie dopingujące. Kolejny km pokonaliśmy w 4:27. Tu mnie złapał lekki skurcz i musiałem się zatrzymać. Brak treningu w ostatnim tygodniu dał o sobie znać. Po kilkuset metrach wszystko wróciło do normy, jednak przykurcz pozostał no i Mariolka mnie wyprzedziła. Kaziu został. Tu kilometr pokonałem w 4:50 i kolejny w 4:46. Do Mariolki dystans się nie zmieniał i był “pod kontrolą”. Na ok. 1,5km przed metą pozwoliłem sobie na finisz. Wyprzedzam Mariolkę i nie oglądam się za siebie.

O dogonieniu Przemka nie ma mowy, ale ostatni km pokonuję w 4:28. Na ostatniej prostej jednak brakuje mi “prądu” i ostatnie 100 m pokonuje w ... 42 sekundy. Życiówka poprawiona, Kaziu pokonany. Jestem spełniony. Odpinam nr i truchtam, żeby wybiec naprzeciw żonie. Daleko nie potruchtałem, niecałe 500m i pojawiła się w szaleńczym pędzie ku mecie. Ona poprawiła się o ponad 11 minut!!! Siostrę również zostawiła za sobą.

Gdy już ochłonęliśmy po rywalizacji na mecie zauważyliśmy dziwne "ruchy". Co jakiś czas wywoływano zawodników celem ustalenia miejsca i osiągniętego czasu. Zaciekawiło mnie to. Pytania padały wprost, “Jaki Pan sobie zmierzyła czas???” Przyjaciel, który opiekował się w czasie naszego biegu córką zauważył, że obsługa mety, dopóki nie pojawili się zawodnicy, doskonale się bawiła. Wraz z pojawieniem się pierwszych zawodników rozpoczęły się kłopoty i nerwowość. Trzeba przyznać, że profesjonalnie skrywana jednak... Umieszczony na scenie ekran doskonale ilustrował braki w obróbce wyników. Gdy ogłoszono wyniki drużynowe przeżyliśmy WIELKI SZOK. Jak nas reprezentantów METY było ok 20, zaniemówiliśmy. KB Gymnasion na 2 miejscu wprawiło nas w wielkie osłupienie. Po tym werdykcie byliśmy pewni, że wygraliśmy. Wszak ci zawodnicy byli wyprzedzani. A tu... . Bez wątpienia zwycięstwo należało się KB Arturówek ale reszta... . Pisząc te słowa mam przed oczyma wyniki i wiele pytań. Nieścisłości są w drużynówce i klasyfikacji generalnej, jednak jak wcześniej wspomniałem nie inaczej musi być gdy organizatorzy osobiście dopytują się zawodników, jakie uzyskali czasy!!!

Przykro mi pisać w tym tonie o parzęczewskim półmaratonie. Jednak w tym roku organizacja się posypała. Przypomina mi się druga edycja maratonu Poznańskiego, jednak tam prowadzono podwójną ewidencję wyników, niestety w Parzęczewie jak się okazuje gdy system padł nie prowadzono żadnej. Przykro mi tym bardziej, że zachęciłem biegaczy z Lublińca do 250km wycieczki na dobry bieg z wątpliwą organizacją. Przykro było słyszeć, że to ostatnia edycja tego biegu. Sam organizator, którego znam i cenię, nie dał sobie szansy na poprawę. Szkoda. Będzie mi półmaratonu w Parzęczewie brakowało.

Jacek Karczmitowicz
Zgierz 29.08.2006r.
Godzina 11:30



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Januszz
06:56
42.195
06:48
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |