Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 619 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Zmysły biegacza
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2006-03-30

"Cząsteczki związków chemicznych wprowadzone do jamy nosowej wraz z powietrzem wdychanym rozpuszczają się w śluzie pokrywającym nabłonek błony śluzowej okolicy węchowej...", "Fale akustyczne przewodzone są przez powietrze znajdujące się w przewodzie słuchowym zewnętrznym..."

Oto fizjologiczny wstęp do opisu dwóch bardzo ważnych zmysłów człowieka – zmysłu powonienia i słuchu. Dlaczego o nich piszę? Zdałem sobie sprawę jak ważną rolę pełnią one w „psychologicznej” obudowie biegania. Truchtając wczoraj na zakończenie treningu, założyłem sobie na uszy zdobycz techniki ostatnich miesięcy jaką jest odtwarzacz mp3. Akurat trafiłem na utwór mojej ulubionej od lat grupy „Depeche Mode”. Paradoksalnie tytuł utworu – „It’s no good” i treść dotycząca braku sensu nie spowodowały we mnie załamania się dobrego nastroju.

Wręcz przeciwnie już pierwsze dźwięki wprowadziły mnie w obszar kolejnej dawki pozytywnych emocji. Z treningu byłem zadowolony, ale płynąca muzyka zadowolenie to spotęgowała i sprawiła iż poczułem się jeszcze mocniejszy. Przed oczyma stanęły mi wspomnienia ze zgrupowania sportowego sprzed dziewięciu laty. W prywatnym rankingu moich sezonów sportowych ten z roku 1997 zapisał się dużą poprawą wyników i pierwszymi, niewielkimi sukcesami. Nie dziwi więc fakt iż muzyka kojarząca się nierozerwalnie z jakimś wydarzeniem wywołuje w nas określone stany i nastroje. U mnie występuje to w bardzo jaskrawej formie, czasami graniczy wręcz z przesądami.

Nie słucham już płyty U2 „The Jushua Tree” mimo tego iż bardzo ją sobie ceniłem. Przyczyną jest dołek formy sportowej jaki towarzyszył mi w w pierwszym roku juniorowskich zmagań. Odwrotnie jest z kolei z utworem „Money for nothing” Dire Straits, który puszczałem sobie co rano w ramach pobudki w czasach „maturalnych” stresów. Moje bieganie przeżywało wtedy prawdziwy rozkwit, sezon ten do dziś figuruje w mojej pamięci, w moich dzienniczkach treningowych jako najlepszy. Kolejne lata nie były łaskawe dla mojej progresji wyników, tak więc i muzyki z tamtego okresu nie darzę szczególną sympatią. Wogóle mam wrażenie, że mój gust muzyczny zboczył wtedy na złą drogę. Utopiłem się wówczas w zalewjących świat muzyki rytmach komercyjnego „techno”. Tak jak i wykonawcy tego rodzaju muzyki tak i moje nią zainteresowanie trwało tylko chwilowo. Wróciłem do klasyki lat 80-tych, którą cenię sobie najbardziej – Dire Straits, Tears for Fears, The Cure, Men at Work, Orchestral Manouvers in the Dark, no i oczywiście mój Depeche Mode – zespół trwający przy mnie bez względu na zmieniające się mody.

Mimo konkretnego ukierunkowania w muzyce, wyrobionego określonego gustu muzycznego nie wstydzę się powiedzieć iż mam na swojej prywatnej liście przebojów mnóstwo utworów, którym krytyka nie szczędzi otrych słów i obelżywych recenzji. Jestem w tej materii bezsilny gdyż nie mam wpływu na fakt iż np podczas beznadziei po kontuzjach zabłysnął promyk formy w roku 2001 przy taktach „Białej armii” Bajmu. Utworem, który umacnia mnie najbardziej, powoduje poprawę humoru o 100%, daje siłę do działania jest „Down Ladn Under” grupy „Man at Work”. Utwór, teledysk jak i zespół go wykonujący są bardzo ekscentryczne. Moje ogromne zainteresowanie samym tylko utworem, następnie grupą nastąpiło po niesamowicie budujących wydarzeniach w moim życiu.

Jest tutaj również podtekst sportowy, po 3latach stagnacji poprawiłem na bieżni prawie wszystkie swoje rekordy życiowe. W tym przypadku sport stanowił 30% sukcesu, aczkolwiek dziedzina tak nierozerwalnie związana z moim życiem ma tutaj olbrzymie znaczenie. Wystarczy zasłyszny gdzieś fragment utworu podczas zawodów i na zawsze piosenka zostanie zaszufladkowana w zależności od tego czy start był udany.

Ta sama historia dotyczy u mnie zmysłu powonienia. Określony zapach również kojarzy mi się z sukcesem lub porażką. Są jednak takie zapachy które nie powodują odczucia stanowiąc określony symbol. Zapach maści „Ben Gay” wywołuje u mnie zapewne skok tętna o jakieś 20 uderzeń. Kojarzy się z biegami przełajowymi w czasach juniora, z masą prących do przodu, rządnych sukcesu młodych biegaczy, którzy nieświadomie są w stanie zadeptać długimi kolcami współtowarzyszy batalii. Ostatnio gigantyczne wrażenie wywołał we mnie zapach, który wcześniej według moich szacunków czułem jakieś 12lat temu. Głupio to zabrzmi bo chodzi o konkretny zapach mydła, nie mylic z faktem nie używania tego specyfiku przez te lata! Mam na myśli po prostu konkretny „model”. 12 lat temu zaczynałem swoją przygodę ze sportem, zaczynałem systematycną codzienną pracę. Obrazy które towarzyszą temu zapachowi to specyficzny widok pól i lasów na jednym z pagórków na 4-kilometrowej pętli w mojej rodzinnej miejscowości, to stadion według mnie najpiękniejszy ze wszystkich na jakich biegałem. Zapachy nie jest łatwo zidentyfikować i przypisać je konkretnym elementom, jednak skojarzenia z określonym wydarzeniem wywołują natychmiastowo.

Jak widać zmysły mogą być silnym bodźcem, który może w dwojaki sposób oddziaływać na naszą psychikę. Wrażenia dźwiękowe jak i zapachowe mogą mieć pewien udział w nastawieniu do konkretnego startu, a co za tym idzie niewielki procent końcowego wyniku to również ich wkład. Możemy zatem stworzyć sobie przed ważnym biegiem otoczkę w postaci określonej muzyki i w miarę możliwości zapachu. Te elementy o ile nie pomogą w sukcesie, na pewno wytworzą pozytywne nastawienie i atmosferę sprzyjającą sportowym zmaganiom.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
VaderSWDN
20:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |