Nasz Duathlon
Autor: Krzysztof Grzybowski,
Data: 09.05.2005 r.
Prolog, czyli przygotowania do wyjazdu.
Wyjazd na 3 Bieg po Słońce do Pniewa k/Międzyrzecza ( 02.05 ) planowałem z żoną Krystyną od dłuższego czasu, lecz pozostawała tylko kwestia jak tam pojedziemy. Warianty takie jak: autobus, pociąg, czy samochód odpadły z różnych względów. Zostały nam rowery, którymi już robiliśmy podobne wyprawy (Sulęcin - 49 km). Tym razem zdawaliśmy sobie sprawę, że mieliśmy do pokonania więcej kilometrów niż poprzednio, a do tego prognozy pogody podawały że tego dnia będzie dość gorąco. Za wyjazdem w takiej formie przemawiał jednak fakt nabrania kondycji przed zbliżającym się letnim urlopem z dalekimi wyprawami rowerowymi. Jak postanowiliśmy tak rozpoczęliśmy przygotowania do wyprawy. Najważniejsze było obliczenie km jakich mieliśmy mieć do pokonania w jedną stronę. Ukształtowanie trasy do Międzyrzecza znaliśmy, lecz dalej było już dużą niewiadomą. Planowałem wyjazd przed godz. 12. Żona była innego zdania - "należy wyjechać o godz. szybciej. Będziemy mieli zapas czasu na różne nieprzewidziane sytuacje na trasie". Jak się okazało później - miała rację.
Wyjazd - kierunek Pniewo
Po krótkim spakowaniu się, parę minut przed godz. 11 wyruszyliśmy na trasę. Było dość ciepło, lecz wiał lekki chłodny wiatr. Trasa naszej wyprawy prowadziła w pierwszej fazie bocznymi drogami ( Gorzów - Santok -Stare Polichno - Murzynowo - Skwierzyna ), ale pozostała cześć już musieliśmy jechać po głównej trasie ( krajowa 3 - Skwierzyna - Międzyrzecz ). Do Santoku dotarliśmy dość szybko i bez problemu. Tam zrobiliśmy mała przerwę na promenadzie nad Wartą. Robiło się coraz cieplej i do tego wiał wiatr czołowy, który nam towarzyszył do końca. Po krótkich zakupach w Murzynowie dotarliśmy w parę minut po godz. 13 do Skwierzyny. Do tej pory trasa w zasadzie była płaska, lecz teraz czekała nas trasa dość pofałdowana i do tego coraz większą temperaturą, wraz wspomnianym już czołowym wiatrem. Z krótkimi dwoma wymuszonymi przerwami, dotarliśmy dwadzieścia minut po godz. 14 do Międzyrzecza już lekko zmęczeni. Tu planowaliśmy zrobić przerwę, lecz postanowiliśmy ze mamy za mało czasu do pokonania pozostałych 12 km. Wyjeżdzając z Międzyrzecza miałem dość niebezpiecznie wyglądającą kraksę. Żeby już się nie zatrzymywać, chcieliśmy się w czasie jazdy napić wody z bidonu. Mieliśmy już tylko jeden pełny, więc w czasie jazdy jeden drugiemu podał, jak to już nie raz robiliśmy. Mieliśmy pech. Nie przewidzieliśmy, że droga wylotowa z Międzyrzecza jest pełna dziur i wybojów. Podczas podawania dla żony bidonu trzymając tylko w jednej ręce kierownice, wjechałem w dziurę i rower mi postawiło. Szczęście w nieszczęściu było to, ze jechaliśmy dość wolno, nic za nami nie jechało i miałem refleks przy upadku. Przechyliłem się na bok i ściągając rower na siebie, łagodząc upadek ręką, przewróciłem się łagodnie na plecy. Jednak ciężar rowera w raz z bagażem podczas upadku uderzył mnie w goleń nogi. Upadek ten musiał efektownie wyglądać. Szybko się podniosłem i na pytanie przestraszonej żony czy mi się nic nie stało - odpowiedziałem - nic, jedziemy dalej. Żeby Ją nie martwić nie powiedziałem jej całej prawdy do końca. Bolało mnie dość mocno miejsce uderzenia, że miałem kłopoty dalszą jazdą. Zacisnąłem zęby i jechałem dalej. Po przejechaniu około kilometra poczułem ze ból łagodnieje. Jechało się mi co raz lepiej. Zostało do pokonania już nie duży odcinek trasy. Byłem przekonany że teraz trasa jazdy będzie w miarę płaska - byłem w dużym błędzie. Znów mieliśmy trasę pofałdowana ( z czołowym wiatrem na dokładkę ) prawie już do końca. Na miejsce dotarliśmy parę minut po godz. 15. Na liczniku przejechanych było 68 km
Górski bieg ku słońcu
Wjechaliśmy na ogrodzony teren należący do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień. Był spory ruch. Oprócz nas biegaczy po placu i wokół zabudowań poruszali się turyści. Przyjechali tu aby zwiedzić bunkry Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień. W głębi placu dla potrzeb turystów wykonano ogródek rekreacyjny w którym organizatorzy usytuowali biuro zawodów. Tam tez się udaliśmy. Dopiero tam obejrzałem nogę - miałem na lewej nodze, na goleniu spory guz z małą raną. Na szczęcie stłuczenie nie bolało mnie. Wpisowe wynosiło 10 zł, za które zamian uczestnicy biegu otrzymali okolicznościowe koszulki i proporczyk. Po biegu każdy uczestnik otrzymał posiłek w postaci grochówki z bułką i banana. Była możliwość nieodpłatnego zwiedzania Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, na podstawie numeru startowego.
Mieliśmy mało czasu. Trzeba było się zapisać do biegu, przebrać, ustawić w dość bezpiecznym miejscu rowery ( żeby nogi nie dostały ) schować torbę u kolegi w samochodzie, zrobić małe truchtanie i porozmawianie ze spotkanymi tam kolegami. Na to wszystko mieliśmy około 45 min. Spotkałem tam redaktora naczelnego serwisu Maratony Polskie, Michała Walczewskiego. Jak zapowiedział tak przyjechał, chodź znalezienie Pniewa nie było łatwe. Rozmowa z nim była krótka - nie było na to czasu. Myślałem że po biegu sobie pogadamy, ale Michał musiał wyjechać tuz po biegu. Czekała go jazda 300 km do Gniezna na następny z kolei bieg w przedłużonym majowym weekendzie.
Na godz. 16 zaplanowany był start. Dystans biegu wynosił 9,7 km na trasie Pniewo - Wysoka - Pniewo - Kaława - Pniewo. Organizatorzy zapewniali ze pomiar trasy wykonali parę razy i jest dokładny. Zapomnieli powiedzieć że trasa jest mocno pofałdowana - z górki pod górkę, z górki pod górkę itd.. Dodając do tego że słońce mocno grzało, stworzyło to trudne warunki, które dały sporej grupie biegaczy mocno we znaki.
O zaplanowanej godzinie 43 uczestników ruszyło na trasę. O moim starcie chciałbym szybko zapomnieć, ponieważ zrobiłem podstawowy błąd - zamiast początek pobiegnąć spokojnie mając na uwadze odbytą przecież jazdę na rowerze ( jak to w zdobiłem podobnej sytuacji w Sulęcinie ), pobiegłem za szybko. Po upływie paru kilometrów poczułem skurcze i osłabienie wynikłe z pewnością z odwodnienia organizmu. Doszło do tego - co bardzo dawno mi się nie zdarzyło - żebym na tak krótkim dystansie, musiałem parokrotnie przejść do marszu. Widać z tego tak musiało być, a człowiek ciągle uczy się na błędach. Oczywiście go ukończyłem, ale czułem się jakbym przebieg minimum półmaraton w szybkim tempie. Byłem ciekaw jak pójdzie żonie. Jednak Ona tego błędu nie popełniła i spokojnie bieg ukończyła. Robiła wrażenie, że jest lepszej formie od de mnie.
Zakończenie biegu odbyło się w miejscu sekretariatu biegu. Wręczono puchary i medale w klasyfikacji generalnej kobiet i mężczyzn. Otrzymali je z rąk Burmistrza Międzyrzecza Tadeusza Dubickiego, przewodniczącego Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej Wacława Hansza i głównego organizatora Jerzego Rudnickiego. Wręczono parę nagród niespodzianek. Największą była koza, którą ufundował sołtys Pniewa, dla zawodnika, który przebiegnie w czasie biegu jako pierwszy koło jego gospodarstwa. Okazał się nim zwycięzca biegu Józef Podbe
reski. Na zakończenie przeprowadzono losowanie nagród.
Zawody wygrał Józef Podbereski ( Gudzisz ) przed Adamem Musiałem ( Krzyż ) i Krzysztofem Kochanem ( Międzyrzecz ). Kategorię pań wygrała Danuta Pietruszyńska ( Międzychód ).
Powrót - aby do domu
W drogę powrotną wyruszyliśmy po godz. 18. Przed nami było 68 km. Mieliśmy nadzieję ze teraz będzie się jechało lepiej i szybciej. Powinno być z wiatrem i więcej z górki. Prawda była trochę inna. Faktycznie było więcej z górki, ale zrobiło się parno z lekkim bocznym wiatrem. Jechało się nam dość dobrze pomimo już sporego zmęczenia. Po 15 min postoju w Międzyrzeczu udaliśmy się już bez przerw w dalszą drogę. Było co raz mocniejsza duchota. Muszki nisko latały, co nam w nieprzyjemny sposób przeszkadzały w jeździe. Wszystkie znaki te mówiły że "pachnie" burzą. Robił się półmrok, gdy dotarliśmy do Skwierzyny. Postanowiliśmy tam nie stawać i jechać dalej. Mieliśmy ponad połowę drogi za sobą. Nadciągały chmury, robiło się chłodno. Było mi zimno w nogi, więc na chwilę się zatrzymaliśmy, aby mógł ubrać spodnie, a także włączyć oświetlenie w rowerach W oddali było widać wyładowania atmosferyczne. Mieliśmy nadzieję, że burza przejdzie bokiem, ale widać były to tylko złudne nadzieje. Do następnej miejscowości ( wieś Murzynowo ) mieliśmy jeszcze parę kilometrów, gdy zaczął kropić deszcz.
Deszcz, którego krople były dość duże. Robiły wrażenie, jakby duży wielkości grad w swej ostatniej fazie lotu topniał i spadał na ziemię. Dawno takiego nie widziałem. Dziwna była tez cała burza. Wyładowania atmosferyczne ( błyskawice ) występowały między chmurami, czym rozjaśniały niebo, a po nich następowały nie głośne dźwięki wyładowania. Takie zjawisko miałem możliwośc oglądać z daleka, ale nie miałem okazji widzieć to z bardzo bliska.
Już nawet nie źle kropiło gdy wjechaliśmy do wsi i od razu schowaliśmy się na miejscowym przystanku autobusowym. Po krótkim postoju uspokoiło się i przestał padać deszcz. W oddali błyskało. Wyszliśmy założenia ze burza przeszła, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Było nam szkoda straconego czasu. Po przejechaniu może kilometra, burza jakby powróciła i rozszalała się na dobre. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Zabezpieczyliśmy folią nasz bagaż i ruszyliśmy w dalszą drogę. W tej sytuacji stanie na szosie w deszczu i do tego w lesie było by jeszcze gorszym rozwiązaniem. Była to niesamowita jazda. Lało niemiłosiernie, błyskawice, ciemno, a my sami na drodze jedziemy w światłach własnym rowerów. Tylko świst wody leciał z pod kół rowerów. Byłem mokry do suchej nitki. Deszcz nie należał do ciepłych, czułem ze zaczynam cały drętwieć z zimna, chodź tempu było dość duże. Tak ujechaliśmy parę kilometrów. Przed dalszym moknięciem uratował nas spotkany przystanek autobusowy w pobliskiej miejscowości do której się zbliżaliśmy. Szybko się tam ukryliśmy. W samą porę. Byłem tak odrętwiały jakbym kija połkną. Szybko z siebie zdjąłem koszulkę, którą można było tylko wykręcać. Taka była mokra. Na szczęście zabezpieczony folia bagaż nie przemókł, więc mogliśmy się przebrać i ubrać się cieplej. Zrobiło się dość chłodno, a burza pomału się oddalała. Poczekaliśmy jeszcze jakiś czas, upewniając się, że już ona minęła i ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz jechało się nam bardzo dobrze. Czuliśmy ze deszcz odświeżył nasze ciała ze męczenia, a do tego te świeże i wilgotne powietrze. Do Santoka dojechaliśmy dość szybko. Dopingiem do szybkiej jazdy były widziane oddali błyski burzy. Baliśmy się, żeby historia się nie powturzyła. Tu zrobiliśmy krótką przerwę na odpoczynek. Przed nami było około 15 km, ale przewidywaliśmy że większość trasy będzie w 100 % ciemności. I rzeczywiście. Opuszczając Santok, zaczęły się egipskie ciemności, przez całą drogę aż do rogatek Gorzowa. Widzieliśmy tylko to co nam oświetlały rowery, a że nie było one aż takie dobre i droga była co jakiś czas dziurami, więc prędkość naszej jazdy nie była szybka. Dotarcie do miasta przyjęliśmy z ulgą. Oświetlone ulice dawały nam możliwości szybszej jazdy, bez ryzyka wpadnięcia w dziury, którymi nasze polskie drogi są usiane. Do domu dotarliśmy przed godz. 23.
Epilog - podsumowanie
Podsumowując nasz wyjazd można było krótko stwierdzić - wyprawa nam się udała. Nabraliśmy pewnego doświadczenia w jeździe w różnych warunkach atmosferycznych i terenowych. Na pewno z nich wyciągniemy wnioski na przyszłość, żeby np. nie doszło do podobnego upadku jaki mnie spotkał. Obecnie gdy opisuję tą wyprawę, od uderzenia nie mam na nodze prawie znaku, ale gdy te miejsce dotykam jeszcze mnie lekko boli. Jazda dwa razy 68 km + bieg była ciekawym sprawdzianem naszej kondycji.
Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl/
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl