12 września 2004 miał miejsce XXI Półmaraton "Szlakiem walk nad Bzurą" Kamion-Sochaczew. Impreza z wieloletnią tradycją, do której mam szczególny sentyment, jako że w 1995 roku przebiegłem w Sochaczewie swój pierwszy półmaraton, na innej, jeszcze nie atestowanej trasie. Tym razem wzięło udział w biegu prawie 300 uczestniczek i uczestników, przy czym zwracał uwagę spory odsetek młodzieży, zapewne uczennic i uczniów sochaczewskich szkół.
Jak zwykle centrum imprezy był stadion przy MOSiR położony pomiędzy ulicami Olimpijską i Warszawską w Sochaczewie. Tu była siedziba organizatorów, biuro zawodów i zaplecze sanitarne, tu także o 12.00 miał miejsce start honorowy, po którym uczestnicy biegu zostali przewiezieni trzema autobusami do miejsca startu ostrego w miejscowości Kamion nieopodal ujścia Bzury do Wisły. Po drodze we wsi Witkowice przy moście na Bzurze delegacja biegaczy uczciła pamięć żołnierzy poległych tu w 1939 roku składając kwiaty pod ich pomnikiem. Wreszcie o 13.00 w Kamionie, tuż obok kościoła, wystartowaliśmy.
Słońce przypiekające od rana zaraz po starcie schowało się za gęstniejące z każdym kwadransem chmury. Właściwie należało się z tego cieszyć, ale warunki biometeorologiczne nie były najlepsze, ciśnienie ostro leciało w dół i było dość duszno. Wiał też dość silny wiatr z południowego-zachodu, czyli w oczy biegnących. Mijaliśmy kolejne wsie: Witkowice (tu przed piątym kilometrem był pierwszy punkt z wodą), Mistrzewice, Żuków, za nim most na Bzurze (i dopiero tu na 15 kilometrze był drugi punkt z piciem), i dość pofałdowana końcówka uliczkami Sochaczewa z licznymi zakrętami. Trasa się stopniowo wznosiła, start był na wysokości ok. 63 m n.p.m., meta w okolicach 86 m n.p.m., trochę było też po drodze pofalowanego terenu. Finiszowaliśmy na dość mocno kurzącej się bieżni stadionu. Szkoda, że spiker z mikrofonem nie miał listy startowej, ograniczał się do podawania numerów startowych wbiegających na stadion zawodników, chyba że był to ktoś znajomy z Sochaczewa.
Nie poszło mi najlepiej jeśli chodzi o czas, wielu innym zawodnikom też, ale chyba z lokatą nie było źle. Świadczy też o czymś czas zwycięzcy: około 1:14. Niestety nie wiem kto nim był, bo nie mogliśmy czekać do dekoracji, zrobiło się bowiem już bardzo późne popołudnie, a ja miałem tego dnia jeszcze trochę rodzinnych obowiązków. Mam nadzieję że mimo wszystko niebawem ukażą się w internecie wyniki biegu. Piszę mimo wszystko bo aktywność medialna organizatorów sochaczewskiego półmaratonu jest co roku niezbyt duża, mam tu na myśli nie przysyłanie informacji o imprezie do biegowych serwisów internetowych przed i wyników po wyścigu.
Na plus organizatorom półmaratonu sochaczewskiego trzeba policzyć to, że konsekwentnie od lat nie pobierają wpisowego i bardzo ambitnie podchodzą do medali - w tym roku był on kwadratrowy i jak zwykle bardzo efektowny. No i liczy się też zrobiony w końcu bodajże przed 3 laty atest PZLA dla nowej trasy autorstwa Tadeusza Dziekońskiego. Zapisy były sprawnie zorganizowane, było czego się napić i zjeść po zakończeniu biegu, można było skorzystać z prysznica. Zdecydowanie gorzej było z piciem na trasie, pierwszy bufet był chyba za wcześnie a drugi zdecydowanie za późno, przez pół biegu (ponad 10 km) bieglibyśmy "o suchym pysku" gdyby nie pomoc okolicznej ludności, ale ciężko trochę korzystać z lodowatej wody ze studni w półtoralitrowych butelkach, nie ma to jak podany w biegu kubeczek.
Drugim poważnym mankamentem była według mnie bardzo późna godzina startu, bo 13.00. Właściwie załatwia to dzień uczestnikom imprezy, nie za bardzo da się coś zrobić ani przed ani po biegu. Według mnie optymalną godziną startu jest 10.00, a przy zagrożeniu upałem w miesiącach letnich nawet 9.00 (jak to było w Ossowie-Radzyminie). Ogólnie jednak impreza była całkiem udana.
|