2014-11-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 1. PZU Cracovia Półmaraton Królewski okiem krakowskiego biegacza (czytano: 3274 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://astrorunner.blogspot.com/2014/11/1-pzu-cracovia-pomaraton-krolewski.html
Minął miesiąc od mojego debiutu na dystansie maratońskim w 36. PZU Maratonie Warszawskim. Oczytałem się sporo o tym, jak powinno się zagospodarować pierwsze tygodnie po takim wysiłku i kierując się intuicją niepopartą doświadczeniem, wróciłem do lekkich treningów 2 tygodnie po biegu. Czułem się dobrze w zasadzie już kilka dni po maratonie. Do głowy wrócił mi zatem pomysł sprzed kilku miesięcy - wziąć udział w 1. PZU Cracovia Półmaratonie Królewskim. Zakończyć sezon takim biegiem, w swoim mieście, szczególnie pierwszym w historii? Musiałem stawić się na starcie! Tym bardziej, że liczyłem na medal o podobnej urodzie do tego z Cracovia Maraton 2014 (którego nie dane mi było zdobyć) ;) Jestem amatorem i nie mam zbyt dużo pojęcia o zaawansowanym treningu. Znów kierując się intuicją, rozpisałem sobie mały plan podtrzymania formy do biegu na 2 tygodnie przed nim. Nadszedł weekend startowy.
25 października - spotkanie z Yaredem Shegumo
PZU w ramach weekendu biegowego zorganizowało akcję Podziel się kilometrem. Każdy mógł dorzucić swoją cegiełkę na charytatywny cel, biegnąc na bieżni w namiocie sponsora co najmniej 1 kilometr. Pojechałem po południu 25 października na krakowski Rynek, aby dać na bieżni coś od siebie, ale też aby spotkać się z naszym Wicemistrzem Europy 2014 w maratonie, Yaredem Shegumo. Około 16:30 Yared zjawił się przy namiocie PZU i jako pierwszy mogłem z nim zamienić pare słów, dostać autograf i zrobić sobie zdjęcie, zanim inni zorientowali się, że nasz mistrz jest już na miejscu :) Podpis na numerze startowym miał mi dać moc następnego dnia :)
Dzień zawodów
Przed startem
Bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu godzina startu. 11:00 to idealny moment dnia dla takiego śpiocha, jak ja :) Tym bardziej, że właśnie nastąpiła zmiana czasu na zimowy, czyli kolejna godzina gratis! Prognozy pogody były optymistyczne. Poranna mgła miała się rozpłynąć w przestrzeni już w momencie startu. Póki co gęste mleko wisiało nad Krakowem, a ja w domu z lekkim stresikiem wciągałem kolejne kalorie przy śniadaniu. Ubrania i sprzęt czekały na mnie przygotowane już od poprzedniego wieczora. Nie chciałem niczego zapomnieć. Postanowiłem od razu wrzucić na siebie to, w czym pobiegnę, aby nie tracić czasu na miejscu. To taka lekcja po maratonie, gdzie bez potrzeby straciłem 20 minut na tego typu ceregiele. Szybkie sprawdzenie, czy na pewno wszystko mam, i o 10:00 siedziałem już w ciepłym tramwaju. Fajnie. Tramwaj jest ciepły i kojąco sunie po szynach. Co innego otoczenie, w którym się porusza. Mleko w powietrzu jak było, tak jest. Nic się nie zmieniło. Temperatura raczej zimowa, bo odczucia plasowały ją w okolicach 2 stopni w porywach. No nic, przecież ma się przejaśnić i będę biegł w słoneczku przy 10 stopniach! Około 10:30 stawiłem się na Rynku Głównym. Ludzi już było mnóstwo. Rozgrzewka, przebieranie się, ostatnie rozmowy, kolejki do Toi Toi-ów - słowem klasyczny mały-duży światek biegaczy :) Wszystko dobrze oznakowane, spiker podgrzewa atmosferę, zawodnicy gromadzą we krwi adrenalinę. Przyda nam się to wszystko, bo od rana warunki nie uległy szczególnej zmianie. Dylemat - biegnę na krótko, czy na długo? Szybka analiza sytuacji i nieodwracalna decyzja - startuję na zimowo! Odnalazłem zatem w tych wszystkich okolicznościach siebie, kolegę z pracy i kolejność czynności, które muszę wykonać przed startem. Przypiąłem numer startowy, ciuchy do przebrania po biegu wpadły do worka depozytowego, depozyt zdany sprawnie i szybko, kolejka do małych plastikowych niebiesko-białych wiadomego pochodzenia budek odstana, i o 10...58 stanąłem w swojej strefie startowej. Hura! Zdążyłem! :D Nie wszystko jednak poszło z planem, żeby nie było zbyt różowo. Co? Oczywiście prognoza pogody ;) Mgła postanowiła pokibicować biegaczom i nie miała zamiaru nas opuszczać ;)
Bieg
Na starcie stawił się nieprzebrany tłum biegaczy. Kraków neiustannie przyciąga, jak magnez. Było wesoło, kolorowo i jedynie w swoim rodzaju! Pierwsza edycja tego półmaratonu zebrała niesamowitą liczbę zawodników. Prawie 5000 osób zarejestrowało się do biegu, z czego ponad 3700 stawiło się na starcie! Różni ludzie, różne cele i powody, ale ten sam rodzaj zwariowanego uzależnienia, jakim jest bieganie. Pacemakerzy z kolorowymi balonikami wyznaczyli strefy startowe. Wszyscy czekali na wystrzał startera. Bum! I ruszyli! Ci z przodu wyrwali w pościg do mety w oszałamiającym tempie. Reszta zaczynała swoją przygodę z krakowskim półmaratonem najpierw powoli, a potem coraz szybciej, gdy przestrzeń i zagęszczenie biegaczy pozwalały na stopniowe przyspieszanie. Zupełnie, jak w "Lokomotywie" Juliana Tuwima. Trzeba było się rozgrzać w biegu. Podziwiam biegaczy, którzy wystartowali w krótkich koszulkach i spodniach. Oni musieli rozgrzewać się dobrym tempem jeszcze sprawniej! Pierwsze kilometry to niesamowity klimat Starego Miasta. Mieszkając tu kilkanaście lat ciągle urzeka mnie urok starówki. Niesamowitości dodawała wszystkiemu dodatkowo oczywiście mgła, zza której wyłaniały się charakterystyczne budynki oraz drzewa na plantach. Atmosferę podgrzewali kibice, których na tej części trasy ustawiło się bardzo dużo. Trasa poprowadziła biegaczy ze ścisłej części starówki najpierw do Akademii Górniczo-Hutniczej, a następnie do krakowskich Błoń. Wbiegając na nie, miałem szczęście mijać czołówkę biegu, która właśnie opuszczała Błonia w przeciwnym kierunku. Yared Shegumo, nasz Wicemistrz Europy, dzielnie trzymał się w czole biegu. Zresztą wszyscy najlepsi biegacze są niesamowici. Trzymać takie tempo przez cały bieg półmaratoński, czy maratoński to rzecz prawie niemożliwa do wyobrażenia sobie dla takiego amatora, jak ja. Długo się nie nacieszyłem widokiem Polaka walczącego z kenijskimi zawodnikami, którzy szybko zniknęli gdzieś za mną. Moją uwagę przejęli za to kibice w strefach kibicowania. Bębniarze podkręcali skutecznie tempo biegaczom, którzy właśnie wpadali na długą prostą wzdłuż Błoń. Wolontariusze w pierwszych strefach odżywiania i odświeżania zlokalizowanych w tamtej części trasy sprawnie obsługiwali tłumy spragnionych wody i węglowodanów zawodników. Naprawde kawał dobrej roboty! Akurat w tym biegu miałem własne zaopatrzenie przy sobie i nie korzystałem z żadnych punktów, ale widziałem jak sprawnie idzie wydawanie napojów i posiłków. Z Błoń trasa pobiegła Alejami Trzech Wieszczów do Ronda Matecznego. Było szeroko i swobodnie. Wzdłuż ulicy kolejni kibice w mniej i bardziej zorganizowanych grupach. Około 10-go kilometra pojawił się nagle problem. Poczułem, że rozpiął mi się pas pulsometru. Temperatura zrobiła swoje. Ściągacz nie był tak elastyczny, jak powinien i w pewnym momencie klips zawiódł. Co robić? Naprawić w biegu! :D Musiałem wyglądać naprawdę śmiesznie, trzymając w ręku bidon i rękawiczki, a drugą ręką sięgając pod bluzę i koszulkę termo w celu lokalizacji pasa :D Następnie musiałem pierwszą ręką przytrzymać jedną jego część, a drugą dłonią wpiąć sprzączkę i potem naciągnąć pas z brzucha na swoje miejsce. Ekwilibrystyka! Nie idealnie, ale udało mi się przywrócić pas na swoje miejsce i uratować pomiar tętna do końca biegu :) W momencie, gdy problem miałem już za sobą, miałem też za sobą połowę dystansu i szerokie aleje. Zbliżała się Wisła. A z nią przypływ jeszcze gęstszej mgły i chłodu. Jak szaleć, to szaleć! Biegacze przekraczali jeden po drugim kładkę Bernatka i wbiegali na bulwary wiślane w stronę rynku. Tutaj postanowiłem przyspieszyć i wyprzedzić pacemakerów na 1h50min, aby mieć rezerwę na ukończenie biegu poniżej tego limitu. Zahartowany nadwiślańskim chłodem, wbiegłem na płytę Rynku Głównego. Niesamowita sprawa. Trasa przechodząca tędy 2 razy była świetnym pomysłem Organizatorów. Tłum kibiców, ultragorący doping, Stare Miasto - czego chcieć więcej? :) Naładowany adrenaliną, opuściłem rynek i trasa poprowadziła mnie z powrotem na bulwary wiślane. Znów londyńskie klimaty :) Do mety już naprawdę niedaleko. Udawało mi się trzymać równe tempo ok. 5:05 min/km, ale okres roztrenowania spowodował, że nogi zaczęły powoli odczuwać trudy biegu. Od czego jednak jest umysł. To on jest tu kierownikiem imprezy :) Szybka przełączka wyprowadziła zawodników z powrotem w okolice Błoń i ponownie ta sama prosta wskazywała ostatnie setki metrów do mety. Nogi nie niosły tak, jak chciałem, ale bliskość punktu 21.097 km nadawała im odpowiednią motywację. Szybka nawrotka, ostatnich 100 metrów i finisz przy stadionie Wisły Kraków! Bum! W oficjalnych zawodach pękła moja życiówka. Idealne zakończenie sezonu! :)
Po biegu. Podsumowanie.
Po przekroczeniu linii mety czekał już na mnie medal. Piękny i unikalny. Ostatnio organizatorzy różnych biegów naprawdę starają się urozmaicić te pamiątki w bardzo umiejętny sposób. Medal na szyi, pora na regenerację. Szybkie zarzucenie na siebie folii termicznej i już jestem przy napojach i bananach. Wszystko szło sprawnie, co przy tamtej temperaturze miało niebagatelne znaczenie. Tego dnia po raz pierwszy po jakimkolwiek biegu skorzystałem z masaży. Nie spieszyło mi się nigdzie. Poczekałem kilka minut i już mogłem poddać się rozluźniającemu masażowi. Organizator postarał się o dużą liczbę masażystów i stołów, dzięki czemu nie trzeba było długo czekać. Trochę gorzej było z ciepłym posiłkiem. Tu kolejka była spora i nieregularna, a namiotów wydających jedzenie relatywnie mało. Dostanie się do swojej porcji makaronu zajęło mi 15 minut, ale na szczęście folia termiczna nie pozwoliła mi zamarznąć :) Zjeść można już było wewnątrz budynku w ciepłym pomieszczeniu. Potem już tylko depozyt, pamiątkowe zdjęcia i prysznic w szatni zawodników Wisły Kraków. Niebanalnie :) Stadion opuszczałem jako jedna z ostatnich osób. Bez pośpiechu ogarnąłem się po biegu, zjadłem, odświeżyłem, chciałem czerpać atmosferę tej imprezy do samego końca. I udało mi się to. A atmosfera była bardzo fajna, mimo niesprzyjającej aury. Mam nadzieję, że ten półmaraton na stałe wpisze się w kalendarz krakowskich imprez i będę mógł co roku kończyć biegowy sezon "na własnym terenie"!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu piotruch (2014-11-05,06:55): Brzmi jak reklama biegu, ale tak właśnie było - potwierdzam. Do tej pory buzia mi się uśmiecha na wspomnienia o atmosferze zawodów. Czytając tekst jeszcze raz przebiegłem trasę od startu do mety. Dzięki i pozdrawiam. MarioRunner (2014-11-05,10:19): piotruch, masz rację, trochę tak brzmi :) Długo się zastanawiałem, czy zostawić ten tekst w takiej formie, ale stwierdziłem, że takie właśnie mam wrażenia po biegu. Ten półmaraton był po prostu fajny i dobrze ogarnięty :) Nie pracuję dla organizatora ani sponsora i tekst jest niezależny i wyraża tylko moje prywatne opinie, gdyby ktoś pytał ;) również dzięki i pozdrawiam!
|