2014-07-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Przeczytaj, to do Ciebie. (czytano: 1643 razy)
Wpis inny niż poprzednie. Jestem już takim niekoniecznie początkującym biegaczem, bo te parę startów zrobiłem, parę rzeczy zaobserwowałem i przede wszystkim parę błędów popełniłem. Własne błędy mają to do siebie, że człowiek podobno najlepiej się na nich uczy. Więc niedawno dostałem srogą nauczkę i zwyczajnie chcę by inni początkujący dostrzegli pewien problem, który zauważyłem u siebie.
A więc tak pokrótce jak to wyglądało: w moim mniemaniu jestem zajebisty, może niezbyt szybki, ale żadna przeszkoda straszna mi nie jest. Nawet jak zaliczałem zgon na trasie, to twardo brnąłem do mety. Bez względu na to jaka odległość pozostała do pokonania. Kozak. ;-) Ostatni taki bój to maraton rozgrywany przy okazji Sudeckiej Setki – na 18 km atak biegunki i od tego czasu zdycham. Zdycham, ale powoli z zaciśniętymi zębami brnę do mety. Jak brzuch mocniej boli to poruszam się wręcz spacerkiem, jak jest lepiej to przyspieszam. Nie patrzę na innych ( zresztą jest ciemno, więc i tak nic nie widać ), tylko robię swoje. Efekt: tracę na 24 pozostałych kilometrach dwie pozycje. Na mecie duże zadowolenie – szału nie było, liczyłem na lepszy wynik, ale nie poddałem się, a i czas najgorszy nie był ( jak na początkującego oczywiście ).
Dwa tygodnie później Maraton Gór Stołowych, forma tip-top. Znów nie oglądam się na nikogo, mam plan i go realizuję. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że trasa okazała się dla mnie za trudna. Może wydawać się, że trochę przeczę swym wcześniejszym wpisom, ale - czym innym jest start na 5, 10 km, gdzie z motyką na słońce się nie porywam, a czym innym maraton i więcej. Tu trzeba się wykazać choć odrobiną zdrowego rozsądku, prawda? Owszem, dotarłem do mety, ale zadowolenia specjalnego nie ma. Bo tak naprawdę to z ostatnich 20 km przebiegłem może 5, więcej mi się nie chciało. Jak dochodziłem do wniosku, że będzie ciężko, to spacerek, a jak trasa była łatwa i przyjemna ( niebieski szlak między Szczelińcem, a Ostrą Górą <3 ), to ogień. Szczególnie, że wiedziałem, iż w limicie to się na luzie zmieszczę. W sumie przez te ostatnie kilometry głównie podziwiałem krajobrazy ( raz nawet się zatrzymałem, bo widok był tego wart ) i myślałem o różnych rzeczach. I niestety najwięcej było myśli w stylu: „Jaki ja jestem nieogar, tak ciężko było podpytać jak wygląda trasa? O Sudecką się dało podpytać znajomych, a tutaj nie? Przecież nie jestem jakiś niemowa, czy niepiśmienny. Głupota, zwykła głupota.” I w sumie do tej pory ten start kojarzy mi się ze zwykłą głupotą. I nadal satysfakcji specjalnej z ukończenia tego biegu nie czuję. Bo w sumie o tym maratonie jedyne co mogę powiedzieć to „ukończyłem”.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Jeżeli ktoś – tak jak ja – jest początkującym biegaczem, a zapisuje się na jakiś bieg tylko po to, żeby walczyć z limitem czasu, a ten limit czasu specjalnie wymagający nie jest, to powinien się zastanowić. Nie raz, nie dwa, a ze sto razy. Jeżeli bieg jest popularny, to na pewno będzie jeszcze wiele edycji. Można odpuścić, przygotować się naprawdę dobrze i podjąć rękawicę za rok. Albo za pół roku na czymś o podobnym profilu ( bo biegów teraz dostatek, do wyboru, do koloru ). Ale zarzynanie się, żeby walczyć na sekundy z limitem trąci brakiem rozsądku. I chodzi mi tu o jeden konkretny gatunek biegacza – początkujący, który potrafi realnie ocenić swoje możliwości i wie, że stać go na wiele lepsze wyniki. Ale i tak startuje, bo jakoś to będzie, może się uda zmieścić w limicie. Jeżeli ktoś startuje z taką myślą i – podkreślam – LIMIT WYMAGAJĄCY NIE JEST, to niech lepiej odpuści. Ja wiem, że ciągle zapowiadają rychły koniec świata, ale najwyraźniej ktoś tam na górze nas lubi ( swoją drogą fascynujące zajęcie – lubienie nas ) i dał nam jeszcze sporo czasu. Naprawdę można przełożyć start na późniejszy termin, ponoć nikt od tego nie umarł.
Nie chcę, żeby ktoś się obraził na mnie za powyższe słowa. Mam wiele szacunku dla każdego, czy zajmie pierwsze, czy ostatnie miejsce. Szczególnie dużo dla tych z ostatnich miejsc, bo dla nich każdy kolejny pokonany metr to nie lada wyzwanie ( jak dla mnie ). Proszę jedynie o odrobinę zdrowego rozsądku przy planowaniu swych startów. Prawdziwy Mistrz umie nie tylko wygrywać, ale również przegrywać, prawda?
Miłego dnia. :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2014-07-15,14:06): dzięki, nawzajem :) A co do sedna: dałeś mi trochę do myślenia. Nie jestem może wyga, ale całkiem początkujący też nie, biegam 3 sezony raptem. Napaliłem się na 36 Maraton Warszawski, i postanowiłem dobrze się przygotować. Plan treningowy od kwietnia, wg Danielsa. Z tym ze na razie realizacja planu jest do ch.. podobna (z różnych powodów - czas, zdrowie...). Maraton wiem że ukończę i o limit nawet się nie otrę, ale przygotowany nie będę :) Kot1976 (2014-07-15,15:30): To pobiegnij treningowo. :-)
Inną sprawą nie być przygotowanym optymalnie, a inną sprawą nie być w ogóle przygotowanym. Na MGS widziałem i słyszałem umieralnię ludzi, którzy chyba tam się wzięli kompletnie z przypadku, to mnie trochę skłoniło do tej nizbyt odkrywczej pisaniny. ;-)
Pozdrawiam.
|