2014-04-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jedna historia o dwóch maratonach (i ultra) (czytano: 717 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://zbaszyn.nowinylokalne.pl/jak-przebiec-dwa-maratony-i-nie-zwariowac/
„Wiosna – czas maratonów. Już w ubiegłym roku myślałam o Łodzi, choć konkretnego powodu dlaczego, akurat tam nie było. Wielu pytało: „Dlaczego taki dziwny maraton? Dlaczego nie Dębno, Warszawa, Kraków?” Nie wiem – uparłam się i tyle. Postanowiłam, że „Łódź Maraton Dbam o Zdrowie” będzie moim głównym startem na wiosnę. Pod ten bieg powstał plan treningowy i z myślą o tym starcie „uczciwie” biegałam całą zimę.
Dwa tygodnie później w kalendarzu biegów zapisał się festiwal biegowy „Latający Olęder”, na którym początkowo miałam zamiar przebiec dystans półmaratonu. Jednakże z uwagi na to, że gdzieś w międzyczasie powstała wizja wzięcia udziału w ultramaratonie crossowym „Gwint”, półmaraton wydłużyłam do królewskiego dystansu, by stał się on treningiem do tegoż biegu ultra. Tym sposobem ukończyłam dwa maratony, które pokrótce wyglądały tak:
1) Łódź
2) Latający Olęder – Sątopy
data
AD1) 14 kwietnia 2014
AD2) 26 kwietnia 2014
cel
AD1) Złamać 4 godziny
AD2) Przebiec treningowo
pogoda
AD1) Wymarzona – chłodno, rześko, lekki wiatr
AD2) Ciepło, duszno
trasa
AD1) Jedna pętla, co bardzo lubię. Asfalt, raczej płasko, trasa bardzo szybka, dobre oznakowanie, kilometry mijały mi jak z bicza strzelił jeden za drugim. Punkty odżywcze dosłownie co chwila, bardzo bogate (nawet w żele).
AD2) Cross, dwie pętle po leśnych drogach i ścieżkach, z podbiegami, piachem, błotem, liśćmi i kamieniami na zmianę. „Najdłuższy” maraton do tej pory w moim życiu.
„klimat”
AD1) Duża impreza, mnóstwo muzyki, zespołów, atrakcji, pełno kibiców na całej trasie, meta na Atlas Arenie robiła wielkie wrażenie i przyprawiała o dreszcze.
AD2) Kameralny, wręcz „rodzinny” bieg ok. 240 osób (w sumie na maraton i półmaraton), sami znajomi wokół mety, za to na trasie bez kibiców (prócz tych na punktach odżywczych), natura wokół – cisza i spokój.
„rywale”
AD1) Ok. 2,5 tys. osób. Na całej trasie ciągle ktoś biegł gdzieś obok. Osobiście wyprzedziłam ok. 500 osób, x wyprzedziło mnie.
AD2) Typowy bieg w samotności długodystansowca. Po 24-ym kilometrze wydawało mi się, że jestem już zupełnie sama w tym lesie – nie widziałam nikogo ani z przodu, ani z tyłu…
samopoczucie
AD1) Idealne, tzw. „mój dzień”, biegło się fantastycznie, lekko, równo, bez zadyszki, z tętnem na naprawdę niskim poziomie. Nie miałam w głowie chwil zwątpienia, a lekkie kryzysy, które się pojawiły, udało mi się bardzo szybko złagodzić i nie wpłynęły one na średnie tempo biegu.
AD2) Lekkie zmęczenie po poprzednim maratonie, które czułam już na starcie, przerodziło się w jeden wielki kryzys już na 29 km. Tak naprawdę sił wystarczyło mi na 26 km, później to był koszmar – maszerowałam, zatrzymywałam na punktach, odliczałam co chwila, ile do mety, kilka razy mi przeszło przez myśl, by zejść z trasy. To była prawdziwa walka ze sobą.
meta
AD1) Była zwieńczeniem moich przygotowań… Euforią… Sukcesem!
AD2) Wreszcie się pojawiła :)
efekt
AD1) Założony plan wykonany; marzenie spełnione – nowa „życiówka” 03:58:42!
AD2) Maraton ukończony na 3 miejscu spośród 10 kobiet (oraz na 1 w kategorii wiekowej)… czas? W tym maratonie był kwestią drugorzędną.
I który lepszy? Nie mogłabym wybrać – oba były wspaniałe w swoim stylu, choć tak różne. Oba dały mi olbrzymie zadowolenie, radość, wręcz dumę. Oba były punktami „kontrolnymi” do Gwint-a – biegu na 55 km, który ukończyłam dwa tygodnie po Olędrze.”
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |