2016-11-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rocznicowo, czyli jesienne smuteczki (czytano: 1568 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=41564
Siedzę pod kaloryferem i suszę się po deszczowej przebieżce. Wcale mi się nie chciało wyjść przy tej pogodzie! Ale zajrzałam na FB, a ten niegodziwiec przypomniał mi, że 2 lata temu zamieściłam na maratonach post "Rocznica, czyli o związkach", kiedy to obchodziłam trzecią rocznicę mojego biegowego startu w zawodach. No to, jak na rasowego matematyka przystało, dodałam dwa do dwóch (a raczej do trzech) i wyszło mi, że to już pięć lat minęło! Jak jeden dzień, zresztą :(
No, nie uwierzyłabym, jakbym sama na własne oczy nie zobaczyła tych zapisków. Smutek mnie zatem ogarnął i nostalgia za minionym czasem, wspomagane zresztą przez aurę i porę roku. I wstyd trochę też, że taka się leniwa i nieruchawa robię na starość. Zatęskniłam za atmosferą zawodów, za wszystkimi tymi fantastycznymi ludźmi, których tam spotykałam... W zasadzie nie startuję. Czasami zbieram się w sobie, by się gdzieś wybrać, a potem wszystko rozchodzi się po kościach, bo wstyd mi, że tak beznadziejnie człapię i sama nie wiem, czy w ogóle podołam.
To nie tak, że wcale nie biegam. Od czasu do czasu (to oznacza przeciętnie dwa razy na tydzień) przetruchtam jakieś pięć kilometrów, ale to wszystko. Rower już schował się do ostatniej piwnicy i zapadł w sen zimowy. Na zumbę nie chodzę. Na basen -- raz na ruski rok. Zostają spacery po Jurze, najczęściej z kijkami. Tyle, że Jarek ma znów problemu z łękotką, a poza tym brak mu zrozumienia dla mojej potrzeby poznawania ciągle nowych ścieżek. A ja się nudzę, gdy mam po raz dziesiąty przemierzyć tę samą trasę i brak mi wtedy motywacji.
Dobrze, że Kasia wpadła na ostatni długi weekend, to powędrowałyśmy razem (a raz nawet wspólnie z Jarkiem) po przepięknych jurajskich szlakach. I podgrzybki przy okazji były, i tarnina na nalewkę, i pyszne jabłka ze zdziczałych jabłonek, o widokach i brodzeniu po liściastym dywanie nie wspominając :)
Wracając jednak do zawodów -- czasami skuszę się na coś niezobowiązującego. Tak jak doroczny Bieg Leśnych Ludków. I cóż z tego, że nawet poprawiłam odrobinę zeszłoroczny czas, jak i tak byłam ostatnia... No cóż, pocieszam się, że za mną byli wszyscy ci, którzy nie ukończyli całości, lub w ogóle nie wystartowali :)
A w tą niedzielę wybrałyśmy się z Kasią na kolejną edycję myszkowskiego Biegu po Zdrowie. Tym razem był to bieg nocny. Trasa prowadzi w lesie i jest, co oczywiste, nieoświetlona. Moja czołówka ma dość słaby zasięg, ale co gorsza, spadła mi po kilkudziesięciu metrach z czoła i resztę trasy spędziła dyndając mi na szyi. Gdyby nie dołączył do mnie miły pan z silną latarką, to pewnie parę razy bym pobłądziła i przewróciła się o korzenie. A tak to było bardzo fajnie, całą drogę przegadaliśmy, choć sapałam jak lokomotywa. Pewno nie wpadnie na pomysł, by przeczytać ten post, niemniej serdecznie mu dziękuję, bo pewno w inny sposób mi się to nie uda - nie rozpoznam go bez latarki!
Przebiegłam dwa kółeczka (około 5,5 km), trochę utaplałam się w kałużach, ale wróciłam szczęśliwa i jeszcze wygrałam wejście na siłownię i spotkanie z trenerem personalnym :) Ja to mam fart!
I tak to już jest. Znacie to zapewne doskonale. Trudno się jest zmobilizować, przezwyciężyć jesienną chandrę i lenistwo, ale jak już się to uda, to byle deszcz nie popsuje człowiekowi humoru!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |