2024-08-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z maratonu górskiego w ramach Festiwal Pustelnika - Przekrocz Granice (czytano: 607 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/share/p/GNHq7Ttz6EqTSAXR/
Decyzja o starcie w maratonie w ramach Festiwalu Pustelnika zapadła dość spontanicznie, bo ok. tydzień przed zawodami. Planowałem na ten weekend jakiś udział w zawodach, który byłby dobrym treningiem przez moim startem za 2 tygodnie w Tallinie na dystansie maratońskim, ale bardziej celowałem w półmaraton miejski w okolicach Warszawy. Tymczasem odezwał
się do mnie Tomek z Horyzont Wypraw , który chciał wyskoczyć na weekend gdzieś w góry. Zrobiłem szybkie rozeznanie w biegach górskich, które odbywały się w tym czasie i moją uwagę przykuł w/w festiwal, który odbywał się w urokliwej wsi uzdrowiskowej w południowej Polsce, w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Uście Gorlickie. To miejscowość znana z leczniczych wód mineralnych, leżąca w Beskidzie Niskim – Wysowa Zdrój.
Pomyślałem sobie, że mogę tam pokusić się o solidne bieganie i zdecydowałem, że wystartuję na dystansie maratonu (start o godz. 7:00). Były jeszcze starty na dystansie półmaratonu (9:00) i na 5 km (9:30).
Przekazałem Tomkowi, że jeśli zdecydowałby się na wyjazd w te właśnie strony, to pojadę z nim i pobiegnę w zawodach. Przystał na to z radością, bo to jego rodzinne strony.
Po dotarciu w piątek na miejsce udałem się po odbiór pakietu startowego.
W bazie zawodów, która znajdowała się w Parku Zdrojowym panowała cisza i spokój oraz odbywały się ostatnie przygotowania do sobotnich zawodów.
W tym samym miejscu, przy amfiteatrze był start/meta. W pakiecie startowym numer, czip, 2 x smycz na klucze, łyżka (chyba) do miodu i pas
na numer startowy.
Następnego dnia pobudka o 5:30, zjadłem śniadanie i udałem się na start.
Temperatura rano była bardzo przyjemna, tj. ok. 15 stopni. Świeciło też słońce, co było jednak prognostykiem znacznego wzrostu temperatury w
ciągu dnia. Na szczęście góry Beskidu Niskiego są w znacznej większości zalesione, więc drzewa dają dużo cienia podczas przemierzenia tras i
szlaków górskich. Na starcie rozciąganie i udział w rozgrzewce dla zawodników przygotowanej przez organizatorów. Wszystko bardzo kameralnie, bo w maratonie wystartowały tylko 33 osoby. Analogicznie w półmaratonie wystartowały 82 osoby, a w biegu na 5 km 87 osób. Na
starcie ustawiłem się raczej w połowie stawki i tak zamierzałem się trzymać w szeregach biegaczy 😉
Po starcie o 7:07 i opuszczeniu Parku Zdrojowego zawody dalej prowadziły kawałek asfaltem, a następnie zielonym szlakiem w stronę przełęczy
Cigielka. Następnie w prawo i po pokonanych 4 kilometrach zdobywanie pierwszego szczytu - Cegiełka na wysokości 805 m.n.p.m. Właściwie
dopiero wtedy moje nogi przestawiły się na tryb górski, bo do tej pory chyba zbyt słabo rozgrzane mięśnie bolały. Po chwili moja prawa stopa
wykręciła się na jakiejś nierówności, a z moich ust wypadły niecenzuralne słowa...
Na szczęście okazało się, że nic wielkiego się nie
stało i mogłem biec dalej. Po tej sytuacji dotarło do mnie, że moje stopy podczas zbiegów w zetknięciu z podłożem są mocno niestabilne.
Wytłumaczyłem to sobie tym, że jeszcze nie do końca musiały zregenerować się po mojej kilkudniowej wędrówce po bułgarskich górach, która zakończyła się kilka dni wcześniej.
Po kolejnych 2 kilometrach następne szczyty Ostry Wierch (938 m.n.p.m.) i Biała Skała (921 m.n.p.m.), następnie zawrotka i pokonujemy trasę w odwrotnym kierunku.
Po pokonaniu 14 kilometrów do dyspozycji jest
pierwszy punkt odżywczy z wodą i owocami. Tam posilam się trochę, uzupełniam wodę i po kilku minutach biegnę dalej.
Czuję się dobrze, nogi zdążyły przyzwyczaić się do górskiego ukształtowania terenu. Po chwili podejście na Jawor (723 m.n.p.m.) i do przełęczy Vysny Twarozec na 19 kilometrze.
Na półmetku wiedziałem, że nie uda mi się zmieścił w 6 godzinach, tak jak po cichu liczyłem, bo mój czas wynosił wtedy 2 godziny i 3 minuty, a przecież zmęczenie i wyeksploatowanie będzie raczej postępowało, a nie się cofało... 😉
Jeśli chodzi o moje miejsce w szeregu zawodników to plasowałem się mniej więcej na tej samej pozycji, co na starcie. Na jednym z punktów kontrolnych w połowie zawodów zapytałem ile osób jest przede mną i otrzymałem odpowiedź, że jest ich równo 20 osób. Gdzieś po drodze ktoś
mnie wyprzedził, ja wyprzedziłem kogoś, ale ogólnie biegłem przez większość trasy bez towarzystwa. Na jednym ze stromych zbiegów, w
miejscu gdzie organizatorzy umieścili liny żeby uniknąć „dupozjazdów" wśród zawodników wyprzedziłem 2 osoby, które miały tam problemy, bo przeszkadzały im kijki trekkingowe, którymi się wspomagali na trasie i nie mogli przez nie właściwie wykorzystać pomocy w postaci lin. Fajne na trasie było to, że osoby, które spisywały numery zawodników na punktach kontrolnych zazwyczaj miały wodę, z której można było skorzystać. Dalej
trasa prowadziła przez Stawiska (806 m.n.p.m.), Obycz (788 m.n.p.m.) do Przełęczy Regetowskiej i dalej mocno pod górę na Javorinę (881
m.n.p.m.). Podejście na Javorinę było dość ciężkie i pochłaniające dużo energii. Dalej kolejny punkt odżywczy na 30 kilometrze. Zabawiłem tam
jakieś 8 minut i podążyłem w stronę słynnej Rotundy (771 m.n.p.m.), gdzie znajduje się cmentarz wojenny. Z Rotundy dalej w dół do wysokości 530 m.n.p.m., gdzie na 35 kilometrze obok Studenckiej Bazy Namiotowej w
Regietowie czekał na mnie Tomek z ekipą. Niestety nie miał dla mnie zimnego piwka... 😉
Dalej organizatorzy zadbali o to, żeby totalnie „sponiewierać" zawodników, czyli bardzo strome i długie podejście na Kozie Żebro na wysokość 847 m.n.p.m. Stamtąd ledwo żywy udałem się w dół licząc jeszcze na to, że zmieszczę się w 7 godzinach. Jednakże kiedy zbiegłem na dość
równą, szutrową drogę i okazało się, że prowadzi ona lekko pod górę wiedziałem, że się to nie uda, ponieważ nie miałem już sił i ochoty na bieg pod górę... Po prostu ruszyłem dalej szybkim marszem. Ostatni kawałek do bieg chodnikiem i asfaltem do Parku Zdrojowego na metę. Ludzie spokojnie i leniwie spacerowali, nie zwracając na mnie jakoś szczególnie uwagi. Jedynie ok. 200 metrów przed metą żywiołowo dopingował mnie
rowerzysta. Nadmieniam, że finiszowałem samodzielnie bez towarzystwa innych zawodników. Na metę wbiegłem zupełnie niezauważony przez kibiców i przez organizatorów, za wyjątkiem wolontariuszki, która wręczyła mi medal. Byłem zaskoczony, że prowadzący zawody nie wita zawodników, zwłaszcza, że to tak kameralna impreza. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja... Wyglądało to trochę tak, jakbym miał czapkę niewidkę... 🤣😉
Usiadłem na chwilę obok mety wyrównując oddech. Zauważyłem przy tym, że brak powitania mnie na mecie był chyba „wypadkiem przy pracy", bo inni zawodnicy byli jednak witani przez prowadzącego zawody. Widocznie ja po prostu miałem pecha... Szkoda, bo witanie zawodników na mecie jest miłe i wynagradza trochę jego trudy włożone w zawody. Ponadto fajnie jak, ktoś na mecie podaje finiszującym wodę, bo nie zawsze mają oni siłę żeby jej sobie poszukać na stoliku dalej 😉
Może moje powyższe słowa brzmią trochę jak krytyka, ale tak nie jest, bo to tylko wskazówki dla organizatorów na przyszłość. Wszak to dopiero 2
edycja tej imprezy. Ogólnie atmosfera zawodów była bardzo fajna. Jest to prawdziwe lokalne święto, gdzie zaangażowana jest lokalna społeczność i instytucje. A Park Zdrojowy, w którym się odbywa cała impreza jest bardzo urokliwy. Ja osobiście lubię brać udział w takich kameralnych
imprezach sportowych.
Ostatecznie zająłem w zawodach 19 miejsce z czasem 7:07:58.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |