Budzi nas szum silników, trochę głośniejszy niż w Boeingach. No tak, przecież nie lecimy naszym B-767 tylko Tu-154M Aerofłotu - rejsem z Moskwy do Irkucka.
Lot trwa 5.5g i w Irkucku lądujemy o 6 rano (WAW+7g), stewardesa dziękuje za lot i informuje że jest -14° C. Nie jest źle z tą temperaturą, w styczniu było -34°, ale, jak później powiedzą nam miejscowi, wiosna przyszła wcześniej. A pogoda jest ważna, bo zamierzamy pobiec maraton przez zamarznięte jezioro Bajkał.
We czterech tworzymy Alpinus Running Team; Krzysztof – manager z Alpinusa, Jerzy - geograf, Michał – inżynier, nasz operator kamery, Andrzej – steward w PLL „LOT” - wszyscy dobrzy i doświadczeni maratończycy.
Irkuck, duże 650 tysięczne miasto, hala przylotowa lotniska ....nie podejmuję się tego opisać...Okazuje się, że kolega zostawił w samolocie aparat fotograficzny, idziemy do okienka. Pytają, sprawdzają, niestety -aparata niet (widocznie stewardesy nie zrobiły cabin-sweep...)
Na „przylotach” czeka na nas Sasza, dziewczyna z biura maratonu. Jedziemy ponad godzinę do osady Listwianka nad samym Bajkałem.
Hotel Majak, tuż nad jeziorem, będzie naszą bazą (5.5 tyś rubli za osobę za noc, pokój z widokiem na Bajkał, my mamy wersję za 2,2 tyś, przy kursie 1zł=10rubli).
Jest środa rano, maraton jest w sobotę 1 marca, mamy, więc trzy dni na aklimatyzację. Następnego dnia jedziemy do Irkucka - marszrutką za 70 rubli.
Wysiadamy przy rynku. Wokół drewniane domki, okna na wysokości chodnika, okiennice na niebiesko -no tak, jesteśmy na Syberii.
Trochę zagubieni szukamy jakiegoś centrum. Spokojnie, ulicami Dzierżyńskiego, Marksa, Lenina (Lenin na pomniku) dochodzimy do skweru Kirowa, głównego placu miasta z hotelem Angara.
W miejscu zburzonego Kazańskiego Soboru jest teraz Dom Deputatów, ogromem swoim przysłaniając trzy świątynie będące kiedyś symbolem miasta. Dwie cerkwie prawosławne- Bogojawleński Sobor i Spasska Cerkiew oraz - polski kościół.
Ceglany neogotycki kościół p/w Wniebowzięcia NMP (posiadający jedyne we wschodniej Syberii organy), zbudowany ze składek polskich zesłańców w 1881-83 r. w miejsce drewnianego z 1825r, który spłonął przy pożarze centrum miasta w 1879 r. W 1938 r. komuniści zabrali kościół, a proboszcza, ks. Antoniego Żukowskiego zesłali do Tomska i tam rozstrzelali. Obecnie w kościele znajduje się sala koncertowa. Wydzielono jedynie małą kapliczkę, gdzie tylko w niedziele pozwalają odprawić mszę świętą.
Chcemy wejść do środka niestety nie można - tylko w czasie koncertów. Władze nie oddały kościoła w centrum, ale w 1999, dano społeczności katolickiej plac za rzeką pod budowę nowego.
Wychodzimy na końcowej pętli tramwaju nr 1. Na wzgórku stoi duży, nowy kościół – katedra, największej terytorialnie diecezji katolickiej na świecie. Obszar 30 razy większy od Polski; na północy rozciąga się do Półwyspu Czukotka, na wschodzie obejmuje Kołymę i Magadan i dociera do Władywostoku, na południu graniczy z Mongolią i Chinami, na zachodzie aż do Krasnojarska.
Taki ogrom, a tylko 8 księży i kilkanaście sióstr zakonnych.
Wieczorem wracamy do Listwianki. Następnego dnia, chcąc przetestować sprzęt Alpinusa, rozbijamy namioty jakiś kilometr w głąb jeziora.
Nie jest łatwo wbijać śledzie w lód. Zaczyna padać śnieg, wreszcie mocujemy odciągi do brył lodu.
Nasze dwa namioty wzbudzają zainteresowanie Niemców przybyłych na maraton, tym bardziej, że wyciągamy śpiwory i idziemy spać...
Sobota dzień maratonu. Rano -12°C - nie jest źle, nie pada śnieg i bez wiatru, którego obawiamy się najbardziej. Oficjalne rozpoczęcie imprezy. By zdobyć przychylność boga Bajkału - Burhana, trzeba wypełnić odpowiedni rytuał, wiec gospodarze wyciągają butelki wódki....
W maratonie wystartuje tylko 46 zawodników, ponad 20 Niemców i Szwajcarów, nasza czwórka z Polski, Białorusin, Japończyk, no i Rosjanie. Po raz pierwszy mamy szansę być w pierwszej pięćdziesiątce na mecie - nie to co w Chicago, Nowym Jorku czy Berlinie...
Wsiadamy do samochodów i jedziemy eskortowani przez dwa poduszkowce tamtejszego GOPRu, 40 kilometrów na drugi brzeg Bajkału do osady Tanhoj.
Ogromna, biała, lodowa pustynia, w oddali widać góry Sajeńskie i tylko nasza karawana samochodów... kilka czarnych punkcików na horyzoncie.
W paru miejscach musimy wysiadać i pchać zakleszczony w lodzie łazik.
Mamy opóźnienie. Jest już 12:00, przy limicie czasu 6 godzin i zachodzie słońca o 18 z minutami, powinniśmy już wystartować.
W końcu docieramy na drugi brzeg, na miejsce startu. Aleksiej - dyrektor maratonu, odczytuje listę zawodników i IV Lodowy Bajkał Maraton rozpoczęty!
Zaczynamy powoli, każdy swoim tempem, tym bardziej, że, jak się okazuje, większość biegaczy ma buty z kolcami. Ale po przetartym śladzie samochodowym, po śniegu nie jest źle, gorzej na wywianych miejscami polach, gdzie biegnie się po lodzie.
Na 10 km punkt odżywiania - z każdą chwilą coraz mniej gorąca herbata, chleb, kiełbasa, no i specyficzny napój „izotoniczny” tego kraju- wódka. Byliśmy na wielu maratonach, ale nigdzie nie podawali alkoholu na trasie. Cóż, tu wszystko jest trochę inne.
Po 21 km stawka się rozciąga. Na 30 km punkt odżywiania. Robi się wieczór i coraz chłodniej, dopinamy wszystkie zamki w kurtkach, bluzach i kamizelkach. Boimy się zatrzymać, by nie wychłodzić rozgrzanego organizmu. W ruchu utrzymujemy jakąś normalną ciepłotę, choć buty przemoczone.
Trasa oznaczona jest co 250 m chorągiewkami, ale po 30 km, jest taki moment że każdy jest sam, z przodu nikogo, za plecami też pusto. No tak, jest nas mała grupka i rozciągnęliśmy się na tej lodowej pustyni. Mimo zmęczenia podziwiamy surowe piękno i ogrom Bajkału. Biała, zamarznięta przestrzeń aż po horyzont, ograniczona pasmem gór.
Syberia, piękna, ale i tragiczna dla pokoleń Polaków. Ziemia, miejsce zsyłek i męczeństwa. To tutaj, gdzieś koło Irkucka byli zesłani i Józef Piłsudski i o. Rafał Kalinowski - na katordze na wyspie, na Angarze. Wielu sławnych i bezimiennych. W drodze na lotnisko o. Włodzimierz pokazuje nam odkryte w 1989 r. miejsce kaźni. Rzędy rowów zapełniane były ciałami pomordowanych; ofiary to Rosjanie, Żydzi, Ormianie, Polacy.
A teraz my biegniemy po Bajkale. Odpowiednio przygotowani i wyposażeni w doskonały sprzęt. Na ostatnich metrach Andrzej zdejmuję flagę z ramion i trzymając biało-czerwoną, wbiega na metę.
Ukończyliśmy – a to właśnie było celem. Nie poddać się zmęczeniu, pogodzie, śniegowi, sterczącym na sztorc płytom lodowym.
Każdy osiągnął rezultat na miarę swoich możliwości. Oczywiście w żaden sposób nie można tego porównać z wynikami z „asfaltowych” maratonów.. Kolejny ekstremalny bieg za nami.
Do zobaczenia na następnej zwariowanej imprezie.
Tekst: Andrzej Wiśniewski
Foto: Krzysztof Nigot, Andrzej Wiśniewski
Opracowanie: Michał Jakub Skoczylas
|