W dniach od 15 do 27 października uczestniczyłem w wyprawie do Chin, zorganizowanej przez Fundację Sportu, Turystyki i Olimpizmu im. Tomasza Hopfera przy Polskiej Agencji Prasowej. Dla mnie i dla moich kolegów z klubu BRE Runners (łącznie było nas sześciu biegaczy, w gronie 22 osób) głównym celem wyprawy był maraton w Pekinie.
Pobiec w mieście ostatnich Igrzysk Olimpijskich, w roku olimpijskim, i otrzymać na mecie unikalny medal, to prawie tak, jak uczestniczyć w samych Igrzyskach, chociaż wszyscy doskonale wiemy, że prawie robi wielką różnicę.
Tytułowe „ni hao” to powitanie, które dosłownie oznacza „spokojnego ranka!” i podobnie jak Xiè xie! [Sie sie!] czyli dziękuję, jest wszechobecne na ulicach i w sklepach.
W zasadzie, to cokolwiek bym nie napisał, to zawsze będzie za mało, żeby oddać klimat wyprawy, w której byłem uczestnikiem.
Dlatego najpierw skoncentruję się na samym maratonie, bo to bieganie sprawiło, że dotarłem aż do stolicy Chin, a dalej w bardzo dużym skrócie przedstawię miejsca, w które odwiedziliśmy w Pekinie, Suzhou [Sudżu] i Szanghaju.
Program wyprawy był dosyć napięty, więc sam maraton należało z założenia potraktować raczej turystycznie, gdyż nie były to okoliczności sprzyjające biciu rekordów życiowych.
Przykładowo, w sobotę, czyli dzień przed maratonem, w planie mieliśmy zwiedzanie ogromnych terenów Letniego Pałacu Cesarskiego, czyli co najmniej na cały dzień chodzenia, pływania po jeziorach i zwiedzania wszystkich wspaniałych zabytków. Niestety, z uwagi na konieczność dopełnienia formalności w biurze maratonu zrezygnowaliśmy z całodziennego obcowania z cudami przyrody i pomnikami historii, co również miało nam dać chwilę oddechu przed niedzielnym wyzwaniem.
Jednakże z uwagi na zawiłości regulaminowe, formalności w biurze zawodów ( o tym jest informacja poniżej) przeciągnęły się znacznie i do miejsca zakwaterowania wróciliśmy dopiero o g.22, czyli na regenerację sił pozostało, bardzo niewiele czasu. Na dodatek wysoki poziom adrenaliny nie dawał zasnąć a otwarcie okien w pokojach spowodowało odwiedziny bardzo natrętnych komarów, które dostarczyły nam dodatkowych atrakcji.
Natrętne bzyczenie koło ucha, całkowicie wybiło ze snu. Można zapytać, skąd te komary. Odpowiedź, jest prosta – z pięknego parku, który był po drugiej stronie ulicy, przy której była Ambasada RP (Ritan Lu), w której mieszkaliśmy. Ten park to temat na kolejną opowieść. Mnóstwo zieleni i jezioro (stąd komary) i pełno Chińczyków ćwiczących grupami Tai-czi, od wczesnych godzin porannych, czyli jak tylko wstanie słońce.
Ćwiczą na przyrządach i z przyrządami, biegają, tańczą walca, parami i grupowo, grają w różne gry zręcznościowe, spacerują, śpiewają solo i w grupach, no i jak wspomniałem ćwiczą Tai-czi. Są tam dosłownie wszyscy, młodzi i starsi, starzy i bardzo starzy.
Ale wracając do tematu maratonu, to niewyspani i pokąsani przez komary o 6:15 rano wyruszyliśmy pieszo, a dalej metrem, na Plac Tien An Men, gdzie był start do wszystkich biegów, gdyż maraton był biegiem głównym, a dodatkowo był półmaraton, bieg na 10 km i bieg dla dzieci na 4 km. Łącznie na starcie stanęło około 30 tysięcy biegaczy, w tym około 8 tysięcy na dystansie maratońskim.
Wystartowaliśmy w maratonie, pokładając nadzieję we wcześniej nabytym doświadczeniu, które nakazywało zachować zdrowy rozsądek i respekt przed dystansem.
O maratonie mogę bez przesady powiedzieć, że był jednym z najtrudniejszych z dotychczasowych, w których uczestniczyłem (pięć ukończonych, to może niewielki doświadczenie, ale jednak coś), z uwagi na panujące warunki atmosferyczne. Było upalnie, w granicach 25 stopni, była bardzo duża wilgotność i smog, który utrudniał normalne oddychanie, co przy tak dużym wysiłku ma ogromne znaczenie.
Na szczęście organizatorzy byli przygotowani na ciężkie warunki i począwszy od 2,5 km, na całej trasie, co 2,5 km była woda i punkty odświeżania z gąbkami, a od 15 km, dodatkowo napoje izotoniczne. Nie było żadnego wspomagania, w postaci czekolady, bananów, czy kostek cukru. Były za to punkty medyczne i bardzo dużo wolontariuszy gotowych nieść pomoc uczestnikom maratonu.
Długie proste, płaskie i szerokie ulice, podbiegi tylko na mosty. Pozwalało to utrzymać spokojny rytm biegu. Na trasie sporo kibiców zagrzewających do biegu głośnym dopingiem, chociaż bardzo monotonnym, który brzmiał jak „Ti-ja-jo" i jeśli cokolwiek krzyczeli, to tylko Ti-ja-jo. Za to wśród biegaczy, zwłaszcza chińskich, co chwilę rozlegały się okrzyki i śpiewy. Były też flagi i transparenty. Słowem, atmosfera jak na wielkim chińskim pikniku.
Cały ruch uliczny został zablokowany, tworzyły się gigantyczne korki, ale w przeciwieństwie do Polski, kierowcy i pasażerowie przyjmowali to spokojnie i przyłączali się do wszechobecnego Ti-ja-jo. A w zasadzie, to przynajmniej tak to wyglądało, że nikt nie okazywał swojego zadowolenia, z faktu kilkugodzinnej blokady przejazdów.
Możliwość częstego nawadniania, miała niewątpliwie wpływ na to, że przetrwałem ten maraton w dobrej kondycji. Dla mnie, ten maraton miał wiele walorów poznawczych, gdyż ostatnie 7 kilometrów prowadziło przez tzw. Park Olimpijski. A ja wychodząc z założenia, że „primum non nocere”, to nie forsowałem zbyt mocnego tempa, co pozwoliło mi na obejrzenie znanych z przekazów telewizyjnych, pięknych obiektów olimpijskich, czyli Stadionu Narodowego „Ptasie Gniazdo”
oraz kompleksu pływalni olimpijskich, czyli „Wodnego Sześcianu”. Do mety usytuowanej na jednym ze stadionów kompleksu olimpijskiego dotarłem w dobrej kondycji z biało-czerwoną flagą w ręku, w czasie 4 godziny 19 minut 11 sekund.
Ten wynik sporo odbiega od moich najlepszych osiągnięć, ale biorąc pod uwagę okoliczności, jestem z niego zadowolony. Dodam jedynie, że to był mój szósty maraton, a czwarty w roku bieżącym.
Kompletne wyniki naszej grupy, w kolejności dotarcia do mety (numer startowy, imię, nazwisko, klub, czas netto) są następujące :
6610 Dariusz Król ( Huragan Wołomin) 3:00:38
6564 Jarosław Chrabałowski (KB Gymnasion) 3:09:02
6637 Łukasz Gabrych (BRE Runners) 3:45:23
6322 Mariusz Grzelak (BRE Runners) 3:50:22
6515 Mariusz Gołębiowski (BRE Runners) 4:08:18
6686 Michał Biernat (BRE Runners) 4:19:11
Darek Król, jako jedyny z nas, miał również możliwość zaprezentowanie się w chińskiej telewizji, gdyż biegł razem z trzema chińskimi zawodniczkami, co zostało pokazane w relacji z maratonu w kanale informacyjnym.
A teraz wyjaśnienia dotyczące formalności, które są również odpowiedzią, dlaczego powyżej podałem numery startowe, a nie miejsca na mecie. Niestety, te formalności, o których napisałem powyżej, polegały na tym, że mieliśmy kłopot z uzyskaniem numerów startowych, gdyż nie byliśmy zarejestrowani przez aplikację internetową, pomimo kilkumiesięcznego wyprzedzenia, z jakim zajęliśmy się organizacją wyjazdu.
Jak okazało się na miejscu, to był spory kłopot, pomimo wcześniejszej oficjalnej korespondencji prowadzonej przez naszego organizatora z Biurem Maratonu. Dzięki naszej determinacji oraz dużemu zaangażowaniu, w znalezieniu najlepszego rozwiązania, ze strony organizatorów, każdy z nas, po zapłaceniu opłaty startowej, otrzymał numer startowy, jednakże bez chipów, gdyż już nie można było przeprogramować tych, które pozostały nieodebrane.
Dlatego też nie ma nas w komunikacie z wynikami końcowymi, ale wszyscy ukończyliśmy maraton i uzyskaliśmy prawo, do pakietu należnego, każdemu zawodnikowi, który zameldował się na linii mety. Z jednej strony szkoda, że tak wyszło, bo nie ma nas w komunikacie końcowym, ale z drugiej strony, najważniejszy jest start w maratonie oraz to, że pełnoprawnie w nim uczestniczyliśmy i doświadczyliśmy tych wszystkich emocji, które były udziałem kilku tysięcy biegaczy.
Tak, na marginesie, to nie byliśmy jedyną grupą polskich biegaczy, uczestniczących w tym maratonie. Myślę, że uzbierałoby się łącznie około 25 osób, ale nie chcąc przekazywać niepełnych informacji, pozostawiam możliwość przekazania informacji na ten temat, również pozostałym, choćby na forum.
Osobny temat, to odbiór należnych pamiątek i gadżetów na mecie, w tym medalu. Kolejne niepowtarzalne przeżycie, a w zasadzie bitwa, którą wygraliśmy w dużej mierze, dzięki naszym europejskim rysom i przychylności organizatorów oraz dzięki temu, że wzrostem dominowaliśmy nad większością uczestników
Łącznie maraton w Pekinie ukończyło 5007 uczestników, chociaż jest to zapewne liczba zaniżona, gdyż prawdopodobnie organizatorzy nie sklasyfikowali uczestników, którzy dotarli do mety, po upływie limitu czasu, który wynosił 5,5 godziny. Takich osób mogło być całkiem sporo, gdyż, gdy my już opuszczaliśmy obiekty olimpijskie, to jeszcze wielu biegaczy było na trasie, i „przebijało” się przez tłumy ludzi, gdyż ruch uliczny został już otwarty. Ot, co kraj to obyczaj.
Z kronikarskiego obowiązku, podaję, że czołówka 2008 HYK Beijing International Marathon
Była następująca:
Mężczyźni
1 Benjamin KIPTOO KENIA 2:10:14
2 Luka CHELIMO KENIA 2:10:30
3 Simon WANGAI KENIA 2:10:52
Kobiety
1 BAI Xue CHINY 2:26:27
2 CHEN Rong CHINY 2:28:25
3 ZHANG Yingying CHINY 2:28:52
Generalnie, w Pekinie, w którym żyje 14 milionów mieszkańców, spędziliśmy 6 dni, zwiedzając, w kolejności zdarzeń: Świątynię Lamy (największa świątynia tybetańska poza Tybetem), Wielki Mur Chiński – odcinek Mutianyu, 70 km od Pekinu
wspomniany wcześniej Letni Pałac Cesarski, Zakazane Miasto i Plac Tien An Men, odwiedziliśmy ogród zoologiczny, żeby nacieszyć oczy widokiem Pandy (wspaniałe miśki),odwiedziliśmy szkołę podstawową, która obchodzi 100-lecie istnienia, a podczas olimpiady i paraolimpiady jej uczniowie opiekowali się polskimi sportowcami,następnie rikszą zwiedziliśmy Hutong, czyli jedną z wielu biednych dzielnic Pekinu, wraz z obiadem u miejscowej rodziny, zwiedziliśmy Beihai Park, czyli dawny ogród cesarski.
W Pekinie mieszkaliśmy w Ambasadzie RP, gdzie zapewnione mieliśmy bardzo dobre warunki. Ambasada mieści się w centrum Pekinu, i posiada teren o pow. 3 ha a w nim piękny ogród, basen i wiele urządzeń rekreacyjnych. Z Pekinu koleją, w wagonach sypialnych (podróż trwała całą noc) udaliśmy się do Suzhou, niewielkiego miasta (6 milionów mieszkańców!!!) położonego ok. 100 km od Szanghaju, zwanego miastem ogrodów i kanałów (porównywane jest do Wenecji), po których odbyliśmy wycieczkę statkiem i z największą fabryką jedwabiu (którą zwiedziliśmy), na południe od rzeki Jangcy. Spędziliśmy tam niespełna dwa dni, po czym autokarem dostaliśmy się do Szanghaju.
W Szanghaju, w którym żyje 20 milionów mieszkańców, byliśmy 4 dni. Miasto robi ogromne wrażenie, przede wszystkim architekturą. Jest tam ponad 200 wieżowców, zlokalizowanych głównie na półwyspie Pudong. Szanghaj, który sprawia wrażenie miasta bardziej otwartego i łatwiej można porozumieć się w języku angielskim, jest również pełno kontrastów, gdzie wynędzniałe zabudowania, w których zamieszkują Chińczycy często sąsiadują z biurowcami, lub centrami handlowymi.
Zwiedziliśmy Muzeum Szanghajskie, przedstawiające 5 tysięcy lat historii Chin. Obejrzeliśmy panoramę Szanghaju z tarasu widokowego na wysokości 263 m, znajdującego się na trzeciej, co do wielkości (468 metrów) wierzy telewizyjnej na świecie (po Toronto i Moskwie).
Zwiedziliśmy Stare Miasto, z typową chińską zabudową. Tzw., chińskie „China Town”. Zwiedziliśmy wioskę wodną Zhujiajiao, nieopodal Szanghaju, z niezliczoną liczbą kanałów. Na koniec odbyliśmy podróż pociągiem, chociaż krótką, bo tylko 8 minutową, który łączy Szanghaj z oddalonym o 30 km lotniskiem, z prędkością 430 km/godzinę.
Nie można również pominąć niezliczonych wrażeń związanych z takim zwyczajnym, codziennym obcowaniem z Państwem Środka (wieczny tłok, trąbienie samochodów, dzwonki rowerów i wszędzie niezliczone rzesze Chińczyków), oraz emocji związanych z negocjowaniem warunków cenowych, czyli po prostu targowaniem się, przy zakupie pamiątek u upominków.
Długo by opowiadać o tym wyjeździe. Dostarczył nam niezapomnianych wrażeń i z pewnością na długo pozostanie w naszej pamięci, gdyż zetknęliśmy się ze wspaniałą kulturą i historią i co najważniejsze, pokonaliśmy dystans maratoński w miejscu, w którym czuć było jeszcze atmosferę niedawno zakończonej olimpiady.
Jeżeli, ktokolwiek rozważa w swoich planach podróż w ten zakątek świata, to gorąco polecam Chiny, bo naprawdę warto poznać ten odległy, piękny i zaskakujący kraj.
A na zakończenie 謝謝! Xiè xie! czyli dziękuję za poświęcenie czasu na zapoznanie się z tą relacją
|