2023-06-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu w Sztokholmie (Szwecja) (czytano: 470 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Do Stockholm Marathon robiłem już podejście w 2018r. Pojechałem tam nawet z całkiem sporą ekipą kibiców. Niestety przytrafiło mi się wtedy zapalenie ścięgna, które najbardziej bolesne było w przeddzień i w dzień maratonu. W związku z tym zapadła decyzja o rezygnacji ze startu. Pobiegła wtedy za mnie spontanicznie Edyta, która pojechała tam kibicować, a okazało się, że wystartowała w swoim pierwszym i jak dotąd jedynym w życiu maratonie ulicznym… 😉
Po 5 latach powróciłem, żeby wybiegać w Sztokholmie to, co miało być przeze mnie wybiegane w 2018r. Start w zawodach opłaciłem w lutym 2023r. i kosztował mnie wtedy 114 euro. Koszt przelotu to 288 zł. za osobę w obie strony (kupione na początku marca). Wylot w czwartek, powrót w niedzielę. Lot do i z lotniska Sztokholm-Skavsta. Koszt dojazdu z lotniska i na lotnisko ze Sztokholmu to 438 koron od osoby. Kurs korony szwedzkiej w tym czasie to 0,39 zł. Postanowiliśmy zakupić karty na nieograniczone przejazdy komunikacją miejską na cały pobyt, co kosztowało nas 450 koron od osoby. Przez te 4 dni mieszkaliśmy u kolegi, który mieszka pod Sztokholmem, a na co dzień pracuje w Sztokholmie.
W dniu przylotu odebraliśmy od razu pakiet startowy, w skład którego wchodził numer startowy, torba na depozyt, ulotki, gazetka maratońska i bilet na piątkowe pasta party. Koszulka i pozostałe dodatki były wydawane po maratonie. Expo raczej standardowe, jak wszędzie. Jednak po raz pierwszy na expo za granicą widziałem reklamowanie się polskiego maratonu. Był to maraton w Krakowie. Jednakże jego stoisko nie było imponujące. Właściwie ciężko nazwać to stoiskiem. Na stoliku leżały ulotki i katalogi. Nie było nawet żadnego plakatu, ani kogoś, kto by mógł coś o tych zawodach opowiedzieć. Może ktoś taki był w tym czasie w toalecie…. 😉 Albo po prostu jedynie położono tam ulotki i katalogi. Może tak miało być 😉
Po odebraniu pakietu kilka fotek, mały spacer i do domu, bo robiło się późno. Następny dzień to zwiedzanie Sztokholmu; trochę na pieszo, trochę komunikacją miejską. Udaliśmy się też na pasta party. Myśleliśmy, że na otrzymany w pakiecie startowym bilet będę mógł wejść tylko ja, ale osoby towarzyszące były również wpuszczane, bo Ania weszła tam bez problemu i mogła korzystać z poczęstunku. Jedzenie było smaczne. Makaron z pesto, suszonymi pomidorkami i jeszcze jakimiś dodatkami oraz chrupki chleb z masłem. Do tego woda i po paczce makaronu na wyjściu dla każdego 🙂
Starałem się ograniczać chodzenie ze względu na maraton, który biegłem nazajutrz, czyli w sobotę. Z tą sobotą to trochę nietypowe, bo takie imprezy odbywają się zazwyczaj w niedzielę, ale nie tutaj. Jak to powtarza Kuba (u którego mieszkaliśmy): „To Sztokholm, tu wszystko jest inaczej” 😉
Start maratonu odbywał się z ulicy Lidingovagen, z bliskiego sąsiedztwa stadionu olimpijskiego, który został otwarty w 1912r. jako główna arena organizowanych wtedy w Sztokholmie Letnich Igrzysk Olimpijskich. Meta znajdowała się na bieżni na stadionie. Start następował w 2 turach: 1 tura o 12:00, 2 tura o 12:10, więc można było się wyspać. Na stronie było napisane, że depozyt należy złożyć do godz. 11:00, więc bojąc się, że po tej godzinie nie będą go chcieli przyjąć, na miejsce dotarliśmy ok. 10:40, ale jak się okazało wiele osób swoje rzeczy zostawiało jeszcze przed samym startem. Pozostawiliśmy depozyt i usiedliśmy obok stadionu na murawie boiska treningowego, bo tam mieściła się cała baza zawodów, poczęstunek i wszystko inne. Następnie mała rozgrzewka i udałem się do swojej strefy startowej, a Ania za linię mety do strefy kibiców.
Przed startem odśpiewany został hymn Szwecji i o 12:00 nastąpił wystrzał startera. Pomimo dużej ilości biegaczy start przebiegał dość płynnie i nie tworzyły się zatory. Nie było też spowalniania przez wolniejszych biegaczy co oznaczało, że wszyscy, a przynajmniej większość zawodników, wykazała się samodyscypliną i ustawiła we właściwych strefach startowych, odpowiadających swoim założeniom tempowym; przynajmniej w początkowej fazie zawodów.
Zaraz po starcie nad zawodnikami zaczęły unosić się balony pacemakerów, których sznurki mocujące zrywały się, przez co część balonów z planowanymi czasami wznosiły się, a następnie lądowały w rękach kibiców.
Pierwsze 5 kilometrów to głównie skupianie uwagi na kibicach, których było bardzo dużo, oraz ogólnie na innych zawodnikach i otoczeniu. Tempo było właściwe, ale zróżnicowane przez górki, ok. 4:55 - 5:05 min./km, biegło się płynnie, bo inni biegacze nie spowalniali. Po tych 5 kilometrach powoli zacząłem odczuwać piekące słońce, ale mimo to tempo było nadal dobre, a nawet trochę wzrosło w porównaniu z pierwszymi kilometrami. Po 10 kilometrach zacząłem już dość mocno odczuwać górki, których na całej trasie było dużo. Wprawdzie tempo mojego biegu nadal nie spadało, ale zacząłem odczuwać „kryzys słoneczny”; mój organizm zaczął się przegrzewać. Na górkach zwalniałem, ale szybko udawało mi się powracać do swojego rytmu i tempa biegowego. Niestety z czasem i z ilością pokonanych górek było mi coraz ciężej powracać do pierwotnego tempa biegu. Od 15 do 21 kilometra trasa prowadziła przez parki m.in. Djurgarden i inne tereny zielone, więc był to moment wytchnienia od przygrzewającego słońca. Po przekroczeniu półmetka zawodów pomyślałem, że „pewnie zabawa w maraton zaraz się zacznie”…. Nie pomyliłem się. Na 25 kilometrze czekał długi i stromy podbieg, po którym nie byłem już w stanie powrócić do swojego tempa. Zacząłem opadać z sił, a trasa ponownie wróciła na „słoneczne tory”. Po kolejnych 4 kilometrach, znów mocno odczuwalny podbieg na most Vasterbron. To most łukowy, o łącznej długości przekraczającej 600 m, z czego 340 m rozciąga się nad wodą. Oferuje on jeden z najbardziej panoramicznych widoków na centralną część miasta, skupiającą się na Gamla stan, starówce. Niestety chyba już mało kto z biegnących miał siły, żeby skupiać się na widoku. Kolejne 10 kilometrów to już walka o to, żeby tempo jakoś dramatycznie nie spadało. Próbowałem wtedy skupiać się na kibicach, którzy w bardzo dużej ilości na trasie ciągle wzniecali ukryte pokłady energii oraz na widokach, bo trasa maratonu ogólnie była dość miła i widokowa. Oprócz wcześniej wspomnianego parku, gdzie kibiców było mniej, zawody w większości prowadziły po centrum miasta. Dzięki temu Ania na trasie złapała mnie chyba 7 razy przemieszczając się metrem i pieszo. Mogła też śledzić moje postępy na stronie internetowej maratonu, dzięki czemu wiedziała, gdzie dokładnie w danym momencie biegłem. Uważam, że to bardzo dobry pomysł i powinno być to dostępne w każdym maratonie 😉
Warto również wspomnieć o fontannach wodnych, których na trasie było chyba 5 lub 6. To bardzo przyjemne chłodzenie w tych warunkach.
Na 40 kilometrze dopadło mnie duże osłabienie, a pojawiające się przed oczami mroczki sprawiły, że na ok. 2 minuty przeszedłem w marsz, żeby uspokoić organizm i odpocząć. Po chwili jednak zacząłem biec, bo mroczki jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Na takie momenty należy mocno uważać, żeby nie skończyło się to chwilową utratą przytomności, a co za tym idzie, dużym prawdopodobieństwem nieukończenia zawodów. Niestety na tych zawodach maratończykom się to zdarzało, czego byłem świadkiem niejednokrotnie. Na szczęście dość szybko w takich sytuacjach interweniowali kibice i odpowiednie służby.
Ostatni odcinek maratonu na szczęście prowadził zacienioną ulicą Karlavagen w okolicy stadionu, dzięki czemu można było odpocząć od upału i wbiec ze zdwojoną mocą na stadion olimpijski wykonując na bieżni rundę honorową z flagą narodową w rękach przy aplausie kibiców. Takie finisze i emocje pozostają w pamięci chyba do końca życia 🙂
Wśród kibiców na trybunach wypatrzyłem Anię, do której jeszcze podbiegłem, a następnie już niespiesznym truchtem dotarłem na metę.
Z linią mety otrzymywało się medal, a następnie trzeba było rzwawo udać się na boisko treningowe obok stadionu, ponieważ tam odbywał się poczęstunek i regeneracja po zawodach (to samo miejsce, gdzie oczekiwaliśmy na start).
Tam odebrałem pakiet wraz z koszulką i torbą finiszera, położyłem się na trawie i odpoczywając czekałem na Anię, która dotarła do mnie po ok. 15 minutach. Obok nas znajdował się dzwonek, którym zawodnicy oznajmiali pobicie swoich życiówek. Zaskoczyło mnie to, że co chwilę ktoś dzwonił. Zastanawiałem się wtedy, jak w takich warunkach można było bić życiówki? I doszedłem do wniosku, że to zapewne dzwonili maratończycy, którzy po raz pierwszy pokonali ten dystans 😜
Po chwili odpoczynku zrobiliśmy rundkę po całym terenie popijając wodę, piwo, kawę, red bulla oraz jedząc hot dogi (które nie były zbyt dobre). Wszystkie napoje i jedzenie dostępne były bez ograniczeń zarówno dla zawodników, jak i dla osób towarzyszących. Potem jeszcze kilka fotek i poszedłem się przebrać w szatniach, które były udostępnione dla biegaczy. Okazało się, że można było skorzystać również z pryszniców, o czym niestety nie było wcześniej żadnych informacji. Warto wspominac o tym w informatorach przesyłanych do zawodników przed zawodami. Można się wtedy przygotować i zabrać ze sobą ręcznik i żel pod prysznic. Dokonałem prowizorycznego umycia się i ruszyliśmy na lekki, spacerowy rozruch pomaratoński… 😉
Niestety w dostępnych wynikach na stronie internetowej brak jest możliwości filtrowania wyników wszystkich zawodników, np. nie ma opcji sprawdzenia, ilu Polaków startowało w zawodach i jakie wyniki osiągnęło. Co dziwne, wcześniej było to możliwe z listy startowej. A może ja po prostu nie umiem tego teraz zrobić 😉
Wydaje mi się, że wcześniej na liście startowej było ok. 40 Polaków. Na trasie byliśmy niestety raczej mało widoczni. Wcześniej gdzieś mignęła mi informacja, że wszystkich zawodników było ponad 13 tysięcy. Teraz nie mogę nigdzie znaleźć tej informacji 😕
Obecnie strona z wynikami zawodów jest jakaś dziwna i oprócz swojego wyniku nie można sprawdzić wyników ogólnych. Wynika to chyba z tego, że różne media podają różne czasy zawodników, którzy zajmowali czołowe miejsca. Ja zająłem 3177 miejsce 🙂
Podsumowując zawody w Sztokholmie i mój start w nich, to na duży plus kibice i organizacja zawodów (pomijając kwestie, o których pisałem na końcu). Trasa zawodów i dobrze rozbudowane metro w mieście pozwala kibicom dynamicznie i szybko zmieniać miejsce kibicowania. Minus to pogoda (która jednak może corocznie być inna) i pagórkowatość trasy, ale to już taki urok tego maratonu 😉
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |