Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 391 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


WKB META Lubliniec
Autor: Rosiński Zbigniew
Data : 2000-01-01

5 października 1997 r w biurze Maratonu Warszawskiego pojawia się grupa umundurowanych komandosów. To jeszcze nikogo nie dziwi, bo żołnierze z Lublińca są już znani – chociaż często jeszcze myleni z Krakowem – wśród braci maratońskiej. Te zdziwienie pojawia się, gdy siódemka w mundurach z przypiętymi numerami ustawia się ze startującymi na Placu Zamkowym. Padają pytania, na którym kilometrze schodzimy z trasy lub przynajmniej się przebieramy, a już zupełny szok wywołuje widok na naszych nogach wojskowych butów. To właśnie tylko buty w kompletnym umundurowaniu są “podrasowane” i różnią się od tego, co nosimy na co dzień, ponieważ w czasie przygotowań pojawił się poważny problem. Po dłuższych treningach na naszych stopach ubywało paznokci, a przybywało otarć i pęcherzy. Wtedy z pomocą przyszedł Leszek Kaliciński z Nowego Targu. Jego obuwie HERMAN SURVIVORS zrobione na wzór wojskowych jest tak idealne, że pomimo tylko dwóch treningów decydujemy się w nich biec.

Pogoda dopisuje (ok. 10 st), mocny wiatr w plecy, a tu jeszcze adrenalina dodaje skrzydeł, więc największy problem mamy z utrzymaniem tempa nie przekraczającego 5,30/km. Regulować je ma najbardziej doświadczony w grupie, 15-krotny maratończyk Zbigniew Rosiński. Cholernie trudno to zrobić, bo ciągle nas mijają, a w powodzenie wierzymy tylko my i koledzy na rowerach. Niektórzy robią z nami nawet zakłady, że nie podołamy (szkoda, że się nie pojawią później na mecie).

Po nawrocie w Powsinie zaczynają się schody. Porywisty, teraz przeciwny wiatr i nam daje się we znaki. Ścieśniamy szyki i zmieniamy się na prowadzeniu. Tempo zgodne z planem, ale ponieważ teraz tylko my wyprzedzamy za naszymi plecami zbiera się coraz większa liczba już nie źle wyczerpanych zawodników, korzystających nie tylko z tego żywego parawanu, ale i bogato zaopatrzonego bufetu na dwóch kółkach.

Na 25 km sierż. Adam Musiał i szer. Michał Rychlica z powodu kolan muszą zwolnić. Jest za wcześnie żeby grupa czekała na nich, ale teraz, pozostali już muszą dotrzeć w komplecie.

Temperatura spada do kilku stopni. Nam to nie przeszkadza, ale gdy przychodzi oberwanie chmury, mundury nabierają cech ubiorów, w jakich niegdyś na pole bitwy wyruszała husaria. Jeszcze w niezłym tempie przebiegamy obok mety obfotografowani przez fotoreporterów, ale powoli nasz nasiąknięty wodą wojskowy peleton zwalnia. Nikt już nie może zostać, więc równamy do najsłabszego. Przydają się wojskowe pasy – jest, za co pociągnąć. Jeszcze ostatnia mobilizacja i przed metą chwytamy się za ręce, równamy krok i z okrzykiem finiszujemy w składzie: por. Robert Wasilewski, por. Paweł Wiktorowicz, chor.szt. Zbigniew Rosinski, chor. Roman Krzyszczak, szer. Piotr Dymitr.

Błyskają flesze, padają pytania. Trudno się w tym wszystkim połapać, ale trzeba przyznać, że jest to miłe. Najczęściej powtarza się pytanie, “dlaczego w mundurach”. Odpowiadamy, że nie wypada, aby żołnierz występował w gbs-ach (rozszyfrowuję – gbs=gacie bojowe skoczka), a na poważnie to w Lublińcu komandosi od kilku lat biegali maratony, odnosili sukcesy w zawodach użyteczno - bojowych, więc potrzebowali następnego sprawdzianu (nie bez znaczenia była też reklama jednostki i Wojskowego Klubu Biegacza META). Ponadto ukończenie maratonu w dobrej kondycji pozwalało myśleć o starcie w biegu patrolowym na 100 km w Szwajcarii. I jeszcze jedno, grupa składała się wyłącznie z ochotników, nie robiliśmy tego na rozkaz ani dla nagrody.

Metę osiągnęliśmy w czasie 4:03,05 (plan zakładał złamanie 4 godz.) pokonując ponad 200 maratończyków. Kontuzjowana dwójka też osiąga linię mety (nazwa klubu zobowiązuje) po 4 godz. 32 min. i 42 sek. Warszawski czas udało się poprawić na wiosnę we Wrocławiu, ale już biegnąc przez większość trasy indywidualnie (3:54,06).

PS., Zdziwieni nagłym zasłabnięciem w końcówce Dymitra przeprowadziliśmy śledztwo. Okazało się, że Dymitr żołd “przepuścił” na opłatę startowego i nocleg, więc zabrakło chłopu na śniadanie i nikomu się do tego nie przyznał. Szkoda, że tylko część organizatorów zwalnia żołnierzy służby zasadniczej z opłaty startowej. Tutaj chylimy czoła przed Dyrektorem Danielakiem z Wrocławia.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
Citos
22:34
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
VaderSWDN
20:50
Tyberiusz
20:49
romelos
20:43
czeper
20:35
kirc
20:31
rys-tas
20:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |