Bardzo trudno jest opisać w kilku, może kilkunastu zdaniach 30 lat życiowej pasji, ale ja spróbuję. Zacznę od początku, a dalej ...to zobaczymy. Moja przygoda z bieganiem rozpoczęła się 18 maja 1991 roku. Jednak sport, mimo że przez małe a nawet malutkie”s” towarzyszył mi od najmłodszych lat i to dosłownie tych najmłodszych...
Bardzo dobrze pamiętam, jak moi rodzice często opowiadali znajomym - „jak wracaliśmy od dziadków nawet o północy, a Kryspin miał wtedy 3 może 4 latka, musiał wziąć piłkę i chociaż dwa razy kopnąć nią o ścianę!” I tak było przez całe dziecięce i młodzieńcze lata. Piłka, piłka i jeszcze raz piłka.
Oczywiście uczestniczyłem także w różnych innych szkolnych zawodach sportowych organizowanych na terenie Bytowa i w okolicy, ale w latach 90-tych to nie było nic szczególnego. Większość dzieciaków całe dnie spędzało na podwórkach i placach zabaw. A kopiących piłkę chłopców można było spotkać na każdym podwórku, trawniku czy innym kawałku wolnego placu, gdzie można było pograć w nogę. Moim ulubionym miejscem było „boisko na torach” jak je nazywaliśmy. Spotykaliśmy się tam prawie codziennie. Raz było nas dziesięciu a czasami tylko dwoje. Nie ważne ilu, liczyło się to że można było sobie chociaż postrzelać na bramkę.
Właśnie na „torach” poznałem pana Stanisława Leonika, który mieszkał nieopodal naszego boiska. Miejsce które my wybraliśmy na nasz „Camp Nou”, pan Stasiu wybrał na miejsce startu i mety swoich treningów. Któregoś dnia zaproponował żebym z nim pobiegał. Pomyślałem czemu nie?! Wytrzymałość nabyta w piłce i bardzo spokojne tempo Pana Stasia, sprawiły że mogłem biec i biec. W ogóle nie przeszkadzał mi fakt że nie miałem odpowiednich butów do biegania, a może to dlatego że po prostu nie wiedziałem że takie są potrzebne i w ogóle istnieją!
Po kilku takich biegach po bytowskiej Smolarni, padła kolejna „oferta nie do odrzucenia”, wtedy już kolegi Stasia. Może pobiegniesz 10 kilometrów na Grand Prix Bytowa? - spytał. Oczywiście dwa razy mówić nie trzeba było i zamiast wystartować w biegu szkolnym na 1000 metrów, stanąłem na starcie swojej pierwszej „dyszki”. Niepełne sześć okrążeń wokół stadionu z metą na bieżni pokonałem w około 50 minut.
Debiut bez żadnych rewelacji, ale dla mnie ogromna radość i satysfakcja. A co najważniejsze, bardzo mi się spodobało. Można by pomyśleć, ale co? Przecież nie wygrałem, nie pobiłem rekordu biegu ani nic innego co mogłoby powalić na kolana. Ale dla mnie sam start, pokonywanie dystansu z tyłu za najlepszymi bez spoglądania na zegarek na czas jaki osiągnąłem, były dla mnie ogromnym przeżyciem. Na szczęście pierwszym i nie ostatnim związanym z bieganiem.
Bardzo ważne były też dwa następne starty. Bieg po plaży w Jarosławcu i Bieg Gochów w Bytowie. W pierwszym z nich byłem najmłodszym uczestnikiem i otrzymałem zegarek sportowy, który na pewno był dużym bodźcem do dalszego biegania. Natomiast pokonany dystans 20 kilometrów po kaszubskich górkach w Biegu Gochów, sprawił że sympatia zmieniła się w prawdziwą miłość do biegania. Od samego początku trasę pokonywałem razem z kolegą z klasy Pawłem Grobelnym. Na zmianę wspieraliśmy się i podnosiliśmy na duchu mówiąc - damy radę.
No i daliśmy! Choć do dziś mam małego „kaca moralnego” po tym biegu. Na metę wbiegłem 7 sekund przed kolegą, z którym biegłem prawie 20 kilometrów. Dziś wiem, że zachowałem się nie fair. Po tylu latach biegania i startach w różnych miejscach i z różnymi ludźmi, wiem że na metę powinniśmy wbiec razem. Dziś na pewno bym tak zrobił! „Biegowe Życie” nauczyło mnie dużo, a nawet bardzo dużo.
Czymś co dodatkowo mnie zmotywowało do dalszego biegania, był moment gdy zobaczyłem pierwszy komunikat z biegu, a wśród nich kolegi i moje nazwisko. Gazeta Zbliżenia, która miała patronat nad imprezą, opublikowała listę wszystkich którzy ukończyli tamten bieg. Oczywiście wyniki zachowały się do dziś!
Wiadomo nie od dziś, że młodzi ludzie robią wiele nieprzewidywalnych rzeczy w życiu, no i nie mogło być inaczej w moim przypadku! Trzy i pół miesiąca po Gochach, po namowach oczywiście Stasia wystartowałem w Maratonie Warszawskim. Nie zdając sobie sprawy czym jest dystans 42 kilometrów, bez odpowiedniego przygotowania i sprzętu, pojechałem do stolicy. Niewiele brakowało a nie otrzymałbym upragnionego numeru startowego. Organizatorzy nie chcieli mnie dopuścić do startu, tłumacząc że jestem za młody. W maratonie mogą startować tylko osoby pełnoletnie, a ja miałem dopiero 15 lat!
Na szczęście miałem ze sobą pismo od rodziców którzy wzięli za mnie pełną odpowiedzialność oraz pomoc Stanisława Majkowskiego, który interweniował u dyrektora biegu, sprawiły że mogłem stanąć na starcie. Sam bieg był niesamowitym przeżyciem i kosztował mnie wiele sił, ale udało się. Przed samym startem i w trakcie biegu, zobaczyłem w jak kiepskim obuwiu biegam. Ponadto przed wyjazdem zginęła moja ulubiona koszulka i musiałem pożyczyć od wujka jego ulubioną, kolorową. Ale dzięki niej i urządzeniu video, na które mama nagrała program Sportowa Niedziela, mogłem się zobaczyć podczas krótkiej relacji z biegu!
Mógłbym tak opisywać każdy bieg ale kto to będzie czytał, przecież każdy bieg wygląda podobnie. Start, bieg i meta. Start, bieg i meta – nuda! Na starcie 100, 200 osób. Czasami tylko kilku ruszało nas na trasę a innym razem kilka tysięcy. Jeżeli chodzi te kilka tysięcy, to może warto jeszcze wspomnieć o Maratonie Berlińskim w roku 1998. Przez siedem lat startowałem w wielu miejscowościach, ale dopiero w Berlinie zobaczyłem jak wygląda prawdziwy maraton na wysokim poziomie. Przeogromna ilość stoisk z obuwiem, odzieżą, odżywkami i wszystkim tym co jest związane z joggingiem.
Do tego na starcie ponad 21 tysięcy osób. Byłem bardzo podekscytowany. Tłumy na starcie spowodowały że na trasę ruszyliśmy 2 minuty od strzału startera. Przez cały dystans 42 kilometrów i 195 metrów, dopingowali nas kibice, leciała muzyka z głośników a na żywo grała niezliczona ilość zespołów muzycznych. Do tego co 5 kilometrów punkty odżywcze, kontrolne pomiary czasu a co 2 kilometry toalety. Dziś to norma, ale wtedy zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Na mecie każdemu zawodnikowi wręczano medale. Jako że byłem już szczęśliwym „posiadaczem” dwóch synków, 3-letniego Jakuba i rok starszego Dawida, musiałem zorganizować oczywiście dwa medale. Bo jak tu dać medal z zagranicy tylko jednemu dziecku?!
Każdy rodzic wie, że taki numer by nie przeszedł! Więc zdjąłem swój medal i schowałem pod koszulkę i podszedłem po drugi, ale zaraz usłyszałem „Nein zwei medal!”, czy coś w tym stylu. Musiałem go oddać. Ale oczywiście „Polak potrafi” i kilkanaście metrów dalej zorganizowałem drugi medal dla chłopców. Maraton ukończony i medale zdobyte, więc zadanie wykonane! Do tego mogłem się pochwalić że brałem udział w maratonie, w którym padł rekord świata, który ustanowił wynikiem 2,06,05 h Brazylijczyk Ronaldo Da Costa. Wynik ten dziś nie robi wrażenia, ale wtedy to było coś!
Mógłbym opisać jeszcze kilka biegów, tylko nie bardzo wiem które mam wybrać? Na pewno bardzo miło wspominam udział w dziesięciu Pielgrzymkach Biegowych na Jasną Górę. I to nie tylko ze względu na włożony wysiłek w tą imprezę, który był naprawdę ogromny. Na przykład podczas piątej pielgrzymki na ostatnim etapie pokonałem 73 kilometry. Nogi bolały mnie do tego stopnia, że całą wieczorną mszę musiałem siedzieć na podłodze! Natomiast w 2001 roku całą pielgrzymkę pokonałem z ręką w gipsie! Dużą wartość ma dla mnie znajomość z ludźmi, których poznałem przez te wszystkie lata pielgrzymowania.
Dwóch biegaczy którzy niestety już odeszli z tego świata, Symeon Byczkowski i Andrzej Żukowski. „Szymek” był niezastąpionym „księgowym” pielgrzymki, czyli osobą która liczyła wszystkim pielgrzymom pokonane kilometry i jeden z najlepszych długodystansowców z naszego regionu. Natomiast Andrzej, któregoś roku nie mógł uczestniczyć w pielgrzymce i żeby nas pożegnać wybiegł w nocy ze Sławna i dotarł około 7 rano do Bytowa! Andrzej również był ultramaratończykiem.
Jadwiga Wichrowska, obecnie uprawiająca nordic Walking, uczestniczka ponad 100 biegów na 100 kilometrów oraz biegów 24 godzinnych. Basia Gil, Pani po 60-tce, również specjalizowała się ultramaratonach. Na pielgrzymce, między swoimi „piątkami” siedziała w busie i robiła na drutach sweterek lub jakąś serwetkę. Niesamowita! No i oczywiście dwóch organizatorów. Andrzej Doleciński oraz ksiądz Krzysztof Szary, przepraszam, w tamtych latach to „połowa księdza Krzysia”.
Piotr, Czesiu, Marian, Jola, Zdzisiu, Józek, Sławek, Krzysiek, Jacek i wiele, wiele innych osób, z którymi spędziłem wiele godzin na rozmowach o ...prawie wszystkim.
Nie mogę tu nie wspomnieć też o ludziach dobrego serca, którzy gościli nas, pielgrzymów w swoich domach. Z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś! Dziękuję...
Na pewno warto napisać, że każdy bieg zarówno ten wśród wielu tysięcy zawodników, jak i te w których biegałem z grupką przyjaciół a bywało nawet że sam(takie też były!) stawałem na starcie, mają swoją osobne historie. Dystanse od 400 metrów do 42 kilometrów i 195 metrów, pokonywane w tempie od poniżej 3 minut na kilometr do nawet 16 minut na kilometr, często z grymasem na twarzy, dają ogromną radość! Wydawałoby się że pokonywanie kilometrów na tych samych trasach mogłoby się nam nudzić, ale nic bardziej mylnego.
Bieganie po Smolarnii, ścieżce zdrowia, nasypie kolejowym czy innych trasach, wyglądają zupełnie inaczej o każdej porze roku. Śnieg, ogromny upał czy w jesienna plucha, a nawet inna pora dnia nadają biegowym szlakom inny, piękny widok. Pokonywanie kilku, kilkunastu a nawet kilkudziesięciu kilometrów, sprawia mi ogromną przyjemność i nie ma znaczenie w jakim tempie biegam. Ważne że biegam!!!
Przez 30 lat bawienia się bieganiem, pokonałem około 50 tysięcy kilometrów. Więc od jakiegoś już czasu, zacząłem drugi raz okrążać Ziemię. Ukończyłem ponad 600 biegów. Czy to dużo, czy mało? Sami oceńcie. Mimo że jestem amatorem i nigdy nie startowałem w mistrzostwach świata czy igrzyskach (właściwie to trochę szkoda), to mam kilka „małych” sukcesów, o których chętnie mówię. Reprezentuję nieformalny klub Żarażamy Bieganiem. Nazwa ta nie wzięła się znikąd. Już od samego początku, tak jak Stasiu Leonik, również i ja zachęcałem do biegania swoich kolegów i koleżanki.
Niestety większość z nich „poległa” po kilku wyjściach, ale kilku biegała przez ładne kilka lat. Również moja siostra Magdalena, została „nakierowana” na bieganie i startowała przez długie lata i to z niezłymi wynikami. Koledzy i znajomi którzy na zawodach, po ukończonym biegu cieszyli się że udało im się w końcu ze mną wygrać. To cieszy! Biegająca żona, teściowa Halina, która jest sporo po siedemdziesiątce, spokojnie pokonuje dziesięć kilometrów. Córka Martyna zdobyła między innymi Koronę Półmaratonów!
No i moich trzech muszkieterów, czyli Dawid, Kuba i Kryspin Junior. Kuba jako 9-latek przebiegł Test Coopera i zaliczył 2280 metrów. Później trochę się :popsuł”, ale może jeszcze wszystko naprawi? Dawid, najstarszy syn może się pochwalić jednym z lepszych wyników w Bytowie w maratonie – 2,29,09 h. A ja nie złamałem trzech godzin! I najmłodszy z nich Kryspin, który jak tylko zaczął chodzić, został „zmuszony do biegania”. Dziś 13-latek zaczyna pomalutku trenować pod okiem Jarosława Ścigały.
Oraz znajomi i nie tylko znajomi, którzy zaczęli biegać tylko dlatego bo widzieli że ja biegam. To są właśnie moje największe sukcesy.
W ubiegłym roku minęło 30 lat od pierwszego startu. Z tej okazji postanowiłem przebiec wszystkie biegi które pojawiły się na mojej liście biegów ukończonych w 1991 roku. Dokładnie tego samego dnia, w tym samym miejscu, na tej samej trasie a kilka razy udało się nawet o tej samej godzinie pokonać 8 „startów” sprzed 3 dekad. W Bytowie trzy razy Grand Prix Bytowa i raz Bieg Gochów.
Bieg po Plaży w Jarosławcu, Maraton Warszawski i Bieg Rodła w Płotowie. Do tego dorzuciłem kilka biegów rocznicowych, takich jak na przykład „25 lat po wyjścia z Wojska”, Biegliśmy oczywiście z Wojska koło Płotowa do Bytowa, czy 40-lecie zespołu Metallica i jeszcze kilka innych pokazały że nawet w czasie pandemii można wspólnie pobiegać. Śmiało można powiedzieć „wspomnień czar!” W żadnym z tych biegów nie biegałem sam. Za każdym razem była ze mną żona Joanna, a w miarę możliwości moi przyjaciele i rodzina. Dziękuję! Chociaż wiem, że mają już dość tych „rocznicowych bieganek”!!!
Mógłbym tak pisać i pisać, ale zaraz skończy się mój 31 rok biegania i trochę głupio będzie to wrzucić do neta. Na koniec chciałbym napisać, że po to żeby zwiedzić kilkadziesiąt miast, miasteczek czy wsi i dla poznania tych wszystkich wspaniałych i niesamowitych ludzi, naprawdę warto zacząć biegać. Więc póki bieganie jest w modzie, to najpierw kupcie a później załóżcie buty, spodenki, koszulkę i pobiegnijcie tam gdzie Was nogi poniosą! Życzę wytrwałości, zdrowia i do zobaczenia na biegowych trasach.
Pozdrawiam Kryspin Garski
Bytów
|
| | Autor: St.Majkowski, 2022-01-27, 09:37 napisał/-a: Kryspin wspaniałe podsumowanie 30 lat biegania , które nadal trwa.Gratuluję wytrwałości i życzę kolejnych lat w biegu
Szacun!
| | | Autor: Henryk W., 2022-01-27, 19:57 napisał/-a: Szczęść Boże w następnych latach. | | | Autor: Kamus, 2022-02-02, 07:59 napisał/-a: Kryspin
Fajny kawałek Twojego sportowego życia !
Dużo Zdrowia i spełniania malutkich i Wielkich Marzeń.
Pozdrowienia dla Ciebie i Rodziny.
No i ciepłe słowa dla Bytowskiej Stajni Biegowej :)
Pozdrawiam | |
| |
|
|