Tego tytułu nie wymyśliłem, tak afiszują się Szwajcarzy. Byłem, sprawdziłem, wszystko się zgadza...
Dziś tak prosto można pojechać do Szwajcarii, że warto przypomnieć drogę, jaką przed wielu laty trzeba było pokonać, aby tam wyjechać. Po pierwsze trzeba było mieć tam kogoś znajomego, z rodziny itp. Po drugie ta osoba musiała pobrać z polskiej ambasady w Bernie druk - zaproszenie Polaka do Szwajcarii. Po trzecie ten druk po wypełnieniu trzeba było podstemplować np. w gminie i wysłać do Polski. Z takim drukiem zwracało się do Ambasady Szwajcarskiej w Warszawie o wydanie promesy wizy. Na tej podstawie można było wystąpić do MO o wydanie paszportu wypełniając 4 stronicowy wielki formularz.
Po kilku tygodniach, jak się dostało paszport, należało pojechać do Ambasady Szwajcarii i uzyskać wizę do paszportu. To już dawali w tym samym dniu.
Potem wybór transportu; ja kiedyś jechałem pociągiem, za bilet kupowany w Orbisie płaciłem złotówkami (do granicy czechosłowacko-austriackiej) i dalej twardą walutą. Uff, chyba nic nie uprościłem. Cała w/w mordęga niedawno znikła.
A teraz?
Wymyśliłem sobie górski maraton w Szwajcarii, siadłem do kompa, zapisałem się na bieg, zapłaciłem kartą a na dowód osobisty, gdzie mam jeszcze wąsy, machnąłem ręką, przecież to ja na tym zdjęciu! Jedziemy!
Swiss Alpine zachęca do startu 25 lipca 2009 oferując kilka możliwości biegania: od ultra trudnego K78, przez K42, C42, K31, K21, K11 do marszu Walk.
Decydujemy się z Krysią na ciekawą wersję C42 tj. pełny maraton z sumą podbiegów +450 m, zbiegów - 1070 m; miało być niby łatwiej... Dołącza do nas jeszcze Stasiu ze Skotnik. Mamy tydzień urlopu, rezerwuję miejsce na kempingu ok. 10 km od Davos. Namiot jest przecież najtańszy. Przed wyjazdem nawiązuję kontakt ze znajomymi Szwajcarami i dostaję wiadomość, że ich krewna też będzie startować w Davos.
Jedziemy z Krakowa autem, non stop, zmieniamy się z Mateuszem za kierownicą. Wychodzi 16 godzin jazdy i jesteśmy w przeddzień biegu w słynnym kurorcie Davos. Po kilku zapytaniach udaje się znaleźć biuro zawodów, formalności jak zawsze i przejazd na kemping. Rozbijamy się szybko, bo wzrasta zachmurzenie.
Większości szpilek i śledzi nie udaje się wbić do kamienistego podłoża, więc znosimy kamienie i płyty, do których mocujemy linki. Rano o 6:50 na start udajemy się koleją, ponieważ organizatorzy w ramach wpisowego dostarczyli bilet na bezpłatne przejażdżki Rhätische Bahn, który potem będziemy wykorzystywać do woli. Pewnym zaskoczeniem jest brak worków na rzeczy, ale przecież każdy ma jakiś plecaczek i do niego przypina swoją wizytówkę.
Start wspólny o godz. 8:00 dla K78, C42 i K31 odbywa się ze stadionu, tzn. boiska pokrytego sztuczną trawą, której nie trzeba kosić. Najpierw 3 km defilujemy po Davos głównymi ulicami, potem na boczny asfalcik i dawaj dół, góra, dół, ścieżki leśne, szutrowe, znów asfalcik, mini wioseczki, trawka, zakręty w lewo i prawo, potok do przeskoczenia, dyżurne szwajcarskie krowy z dzwoneczkami, ciemne tunele w skałach, wiadukt kolejowy nad przepaścią (ufff!), szum górskich, rwących potoków, pole golfowe a ostatnie 2 km to ścieżka z korzeniami i mosteczkami, wbieg na nasyp drogowy i prosto do mety na zieloną łąkę przy szkole w Tiefencastel (foto). Dopiero na mecie każdy otrzymuje szykowną, "oddychającą" koszulkę w tych samych czerwono czarnych barwach co medal.
Kibice na trasie - gdzie byli, to mocno kibicowali, z wyjątkiem "golfiarzy". Na pewno była to najpiękniejsza ze wszystkich tras biegowych jakie pokonywałem do tej pory. Przepiękna jest też trasa regionalnej kolei, którą wykorzystujemy do poznania innego, uroczego kurortu St. Moritz. Można powiedzieć, że był to urlop maratonowo-kolejowy, ale uwaga, kolej nie jeździła z dokładnością szwajcarskiego zegarka, były kilkuminutowe opóźnienia! Za to jeździła bardzo cicho, mimo że mieszkaliśmy tak blisko torów (15 m!) nie było nic z Tuwimowskiej lokomotywy. Czasami przez naszą stację Glaris przejeżdżał bez zatrzymywania Glacier Express: Davos/St. Moritz – Zermatt reklamowany jako …najwolniejszy expres na świecie.
Koleją z naszej mety wracamy przez Glaris do Davos, gdzie finiszują pozostałe dystanse. Szukamy kolegów z Krakowa, ale bezskutecznie. Nie znajduję też Julii - nieznajomej Szwajcarki. Jest atmosfera sportowego pikniku, radość, pięknie świeci słońce.
Po raz drugi korzystamy z napojów, rozdają też banany. Ale uwaga, wszystkie napoje są do kubeczków, żadnych butelek; tak na trasie jak i na metach. Ileż razy widziałem u nas wyrzucane butelki, wypite do połowy!
Pora przedstawić krakowskich uczestników, od lewej: Krysia, Staszek G., Staszek W., Darek, Andrzej:
Dla wyjaśnienia: Darek i Andrzej zrobili wersję wysokogórską K42. Im więc należą się najwyższe gratulacje. Wszystkich uczestników Swissalpine zgromadził na starcie aż 4351. Trudności trasy powodują, że część biegaczy nie kończy swojego biegu; z tym trzeba się wcześniej liczyć a najlepiej wybrać odpowiedni bieg, stosownie do swojego poziomu wytrenowania. Nam pogoda dopisała, ale w górach bywają z nią niespodzianki.
Przy opłacie za kemping (50 CHF za dobę za 4 osoby + namiot z autem) dostajemy bezpłatny (!) bilet na 5 kolejek alpejskich w Davos i Klosters, jeździmy nimi do woli. To jest największa niespodzianka, bo kolejki te nie są tanie i nie były w planie.
Planowo natomiast, po tygodniu wracamy do domu, zakupując przed wyjazdem szwajcarską benzynę. Jej cena jest taka sama jak w Polsce; więc pytanie czy oni mają tanią, czy też my drogą… Cóż, biegaczowi paliwo też jest czasami potrzebne, nie tylko węglowodany.
Stanisław Grabowski
|