2014-06-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chojnik Maraton (czytano: 2324 razy)
Druga edycja biegu górskiego po Karkonoszach. Rok temu zaledwie 90 uczestników. W tym już 191. Wzrost znaczny, chociaż limit miejsc i tak nie został wyczerpany. Myślę, że ten bieg potrzebuje nieco więcej reklamy i mniejszego wpisowego(było od 140 pln do 170 pln). Na to drugie raczej nie ma co liczyć. W końcu organizator - Run PROFIT(<) jak sama nazwa wskazuje liczy na zysk. Nie ma co się z tego powodu unosić. Każdy chce zarobić. Nawet my amatorzy, startujący w zawodach gdzieś tam w głębi ducha myślimy a nuż nam się uda coś wygrać. Czy to samochód podczas losowania, czy jakiś mniejszy upominek. Ewentualnie , ci bardziej ambitni, marzą o podium i nagrodach finansowych. Jest teraz boom na bieganie i obrotni ludzie wykorzystują to żeby zarobić. Nie widzę w tym nic złego, o ile tylko racjonalna chęć zysku nie zmienia się w chciwość.
Piszę o finansach nie dlatego, że chce komuś zarzuć jeden z grzechów głównych. Ale ponieważ byłem(jestem) bardzo rozczarowany medalem otrzymanym na mecie. Szczegół dla niektórych, ale nie dla mnie. Po 6h 05sek finiszuje na Chojniku a tu mi zakładają na szyję jakieś małe "coś" z czerwona biała wstążeczką. Prawię, że identyczna pamiątkę dostałem podczas wyścigu rowerowego w Oleszycach. Średnica, grubość, forma i wstążeczka identyczna. Tylko obrazek nieco inny. No ale tam wpisowe było ponad 100 zł niższe. Poszperałem nieco w internecie i znalazłem tego typu "odznaczenia" za około 7 zł sztuka. No kurde. Jeśli robi się wyjątkowy bieg to i medale powinny być wyjątkowe. Ten element za rok koniecznie do poprawki.
Żeby już więcej nie narzekać(wbrew pozorom nie lubię tego robić) to wspomnę jeszcze tylko o dwóch malutkich zgrzytach. Jeśli ktoś chciał odebrać pakiet dzień wcześniej to mógł dopiero około 20.00. Na szczęście, w dniu startu nie było z tym problemu. Drugi szczegół to bardzo mała ilość koszulek wielkości S i M. Ale do tego już się przyzwyczaiłem, że to towar deficytowy na zawodach. Generalnie nie ma co się tego czepiać no wspomnieć trzeba.
Teraz pozytywy.
Trasa bardzo dobrze oznaczona. Zgubić się mógł tylko ktoś kto nie patrzył na oznaczenia lub ze zmęczenia pomieszało mu się w głowie. Tam gdzie mieliśmy biec były biało czerwone wstążki. A tam gdzie nie, czarno-żółta taśma. Dodatkowo w problematycznych miejscach byli wolontariusze wskazujący kierunek.
Sami wolontariusze bardzo mili i pomocni. Kibice też. Po drodze dopingowali nas zarówno polscy jak i niemieccy i czescy turyści. Dało się też zauważyć kilka wycieczek szkolnych.
Atrakcyjność trasy ciężko ocenić bo jak się biegnie, to podziwiać widoki trudno(mimo to na pewno było ładnie ;) ). Trzeba uważać na to co pod nogami. A niekiedy fragmenty trasy jak np. zbieg czarnym szlakiem po śliskich różno-kształtnych kamieniach wymagały 100% skupienia. O trudności tego zbiegu świadczyła też opieka medyczna na jego końcu. Myślę, że niejeden biegacz skorzystał z pomocy. Pogoda w dniu zawodów była słoneczna, ale w nocy jak i w tygodniu poprzedzającym nieźle popadało.
Punkty odżywcze świetnie wyposażone. Woda, izo, banany,pomarańcze, arbuzy(!)... Jestem pewny, że dla wszystkich starczyło. Na mecie również można było solidnie pojeść. Dodatkowo w schronisku na mecie, czekał makaron z warzywami lub z mięsem. Smaczny!.
Toi toi jeden na starcie( ale od czego są krzaki). na mecie toaleta w budynku(dla nas za free dla reszty płatna 2 zł). Prysznice chyba też były. Ja nie korzystałem. Wystarczyła mi umywalka w toalecie.
Ciekawą sprawą było to, że każdy kto finiszował mógł przeciąć wstęgę "zwycięzcy". Taki drobiazg, ale fajnie, że był.
Pakiet startowy, oprócz koszulki, numeru startowego i czipa zakładanego na kostkę zawierał bony na zakupy w sklepie biegowym - 50 pln i na buty marki alphawolf - 100 pln. Każdy też otrzymywał piwo Carlsberg w puszce.
Moje odczucia.
Postawiłem sobie przed biegiem jasny cel - Chciałem pobiec dobrze i być zadowolonym z siebie na mecie. Czas i miejsce ma znaczenie drugo(trzecio)rzędne.
Ktoś może zapytać - Co to znaczy "pobiec dobrze"?. Ano tam gdzie biec można - to biec. Rozłożyć równomiernie siły i nie umierać na mecie.
Konsekwentnie od początku realizowałem ten plan. Patrzyłem tylko na siebie. To co inni robili nie miało znaczenia. Jeśli czułem na podejściu że mogę to przebiec biegłem mimo, że wokół wszyscy szli i oszczędzali siły. Na zbiegach nie cisnąłem tylko zachowawczo powoli człapałem pomimo, że ludzie mnie wyprzedzali.
I udało się. po 6h 5sek(82/191) dotarłem na metę. Zadowolony? Tak!. Niepotrzebnie jedynie próbowałem na ostatnich 4 km złamać 6h. Taki drobny wyłom w planie. Przecież czas się nie liczył. Widać podświadomość chciała przysłowiowej "wisieńki na torcie". Na szczęście(?) nagrody dla niej nie było i to ja jestem Szef!
Do poprawy - mniej garbienia się na podejściach. Bo dolne mięśnie pleców nieco bolały po zakończeniu. Reszta prawie, że w idealnym stanie. No i podczas wspinaczki przed 30km nieco kondycji zabrakło. Szedłem jak zombi w tempie 15-17m/km. właściwie to nie tylko ja, ale i większość uczestników zamieniała się tam w żywe trupy.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu running fish (2014-06-06,09:32): Brawo Tomek! W biegach ultra (przynajmniej wg mnie) najważniejsze jest pokonywanie własnych słabości i walka do końca. ROCKMEN (2014-06-06,15:00): Też byłem i odczucia mam podobne ale cóż , mimo że bieg był wyjątkowy to medalik też wyjątkowa żenada- ale najważniejsze że wrażenia po Chojniku zostaną na długo-pozdrawiam :)
|