2024-10-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak zostałam Królową Dinarów (czytano: 945 razy)
„Zawsze wybieraj najtrudniejszą drogę tam nie ma konkurencji”
Charles de Gaulle
Kiedy otrzymałam propozycję startu w Ultra Trail Dinarides od Run&Travel
nie zastanawiałam się ani chwili
Wybrałam bez wahania najdłuższą trasę King Race – czyli 165km po chorwackich Dinarach
W Chorwacji nie byłam nigdy o tamtejszych górach nie wiedziałam nic
Profil trasy wiódł przez pograniczne pasmo Chorwacji z Bośnią
skręcając to na jedną to na drugą stronę
Wydawało się że szczyty o wysokości 1831m Dinara i Troglav 1911m
nie są zbyt ambitne dla tak doświadczonej biegaczki jak ja
więc temat biegu w ogóle mnie nie martwił
Sen z powiek spędzały mi kwestie logistyczne podróży
Które rysowały się w same znaki zapytania
Na biegu zagranicznym byłam ostatnio 5 lat temu
I to tuż za polską granicą
Samolotem leciałam ostatnio jako dziecko
Szybki rzut oka na mapę uświadamia mi jednak że nie
nie dam rady przejechać tego samochodem i pobiec
Pozostaje więc opcja z przelotem do Splitu
Tylko co dalej bez samochodu?
Trzeba by wynająć wynajęcie wymaga karty kredytowej itd. Itd.
Same problemy ale jakoś ostatnimi czasy los mi sprzyja w podejmowaniu odważnych decyzji
Los w osobie Grande Maćka
który spada mi z nieba dosłownie tuż przed startem i pomaga wszystko dopiąć
Już się tak nie boję…
Sam stumilowy bieg po nieznanych górach wydaje się bułką z masłem
Ale czy na pewno?
W dniu startu budzę się z katarem i łamaniem w kościach
O nie! Tylko nie to!
Jeszcze potrzebne mi było przeziębienie
Na dodatek zapada decyzja że mam biec bez suportu
Tzn. z bardzo silnym wsparciem mentalnym
Jednak na punktach będę zdana na siebie
Mając jednak samochód z wypożyczalni i dziki nieznany teren uznajemy to za lepszą opcję
Na start o godzinie 17:00 wyruszam więc z bazy imprezy miejscowości Sinj
busikiem wraz z innymi uczestnikami biegu
już podczas podróży do Kninu masyw Dinary wydaje mi się ogromny i majestatyczny
Jedziemy ponad godzinę i końca nie widać
Ostatecznie docieramy przed godziną 19 na jakieś ruiny zamku
Piękny zachód słońca podkreśla zapierający dech w piersiach widok
Na góry w które lada chwila biegnę
Nie wiem czy to z przeziębienia czy z podekscytowania ale mam ciary
Na starcie próżno szukać drugiej dziewczyny
i ktoś od organizatora nawet zagaduje mnie jak się czuję jako jedyna kobieta w tym towarzystwie
yyyyy no w sumie nie licząc kataru to czuję się świetnie i ten fakt mi nawet pasuje
Mogę pobiec swoim tempem nie musze się ścigać przecież z wyżyłowanymi facetami.
Tuż przed godziną startu robimy sobie wszyscy razem zdjęcie
Po czym już słyszę odliczanie
W tle sztucznie ognie i gra magiczny dla mnie kawałek Tiesto „Forever Today”
– jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z bieganiem sprzed 20lat
I tak wiem ten dzień i następny i jeszcze kolejny zapamiętam na zawsze 😊
Jest pięknie i niech tak będzie.
Pierwsze 20km wydaje się zaskakująco łatwe
Nie licząc bezpańskich psów które w świetle latarki chwilami nie wiadomo czym są
Jeden z nich postanawia mi towarzyszyć
Z niedowierzaniem odnotowuję jego kolejne kilometry całkiem dobrym tempem po szutrowej drodze
Aż pojawia się na horyzoncie inny pies tym razem pasterski pilnujący zagrody z owcami
I tak znów zostaję sama
Szeroka szutrowa ścieżka zmienia się w kamienisty kręty szlak wiodący wyraźnie pod górę
Odczuwam pierwsze objawy zmęczenia i połykam pierwszy żel
Noc jest pogodna jednak trochę wietrzna
Do pierwszego punktu czeka mnie jeszcze droga przez pola i łąki
Aż w końcu znów u progu jakiegoś lasu jest – mały stoliczek w lesie
A w nim skulone na wietrze 3 osoby
Na stoliczku widzę banany pomarańcze rodzynki ciastka żelki
Są też napoje z elektrolitami izo w proszku i cola
Dolewam co trzeba i biegnę dalej
Czuję się o dziwo dobrze zatkany nos szybko odblokował się w trakcie biegu
Trochę tylko mi z niego cieknie
Przede mną wspinaczka na pierwszy szczyt
najwyższy szczyt Chorwacji – Dinara 1831m n.p.m.
Podejście jest długie i żmudne
Kije bardzo mi się przydają choć momentami trzeba postawić nogę tak wysoko
Że chyba łatwiej byłoby po prostu wejść na czworakach
Księżyc pięknie oświetla mi drogę
po tym jak zaczyna mocno wiać orientuję się że zbliżam się do szczytu
Właściwie nic tu nie ma
Jest czerwona drewniana budka z chorwacką flagą i słupek z napisem Dinara
Wysokość szczytu ktoś namalował na kamieniu obok
No to teraz tylko zbiec do Cetiny (drugi punkt na 42km)
I pierwsza duża góra zaliczona
Tylko i aż jak się okazuje!
Zbieg to strome pole kamieni gdzie próżno szukać wydeptanej ścieżki zwłaszcza w nocy
Na szczęście są znaczniki trasy – różowe odblaskowe tasiemki na drucikach tuż nad ziemią wbite
Track właściwie cały czas uparcie mówi że prosto
Tylko nie wiedzieć czemu co chwila sygnalizuje zejście z kursu mimo że zbiegam intuicyjnie w dół
Ze dwa razy trafiam w jakiś ślepy zaułek
Aż w końcu zupełnie tracę orientację gdzie leci szlak
Z góry zbiegają jednak inne światełka
Dołączam do jednego z innym biegaczy
Okazuje się nim oryginalny zawodnik startujący w czerwonej koszuli w kratę – Rigart
Pochodzący z RPA mieszkający w Czechach ale biegający też w Polsce
Do punktu do Cetiny zbiegamy razem gubiąc się przy okazji jeszcze ze trzy razy
Raz wracamy stromą skarpą na szlak przez jakieś krzaki
Innym razem tasiemki lecą w prawo a track pokazuje w lewo
Rigart leci za tasiemkami ja za trackiem okazuje się że ja źle
Trafiam w jakiś stary szlak zarośnięty kolczastymi roślinami których tu wszędzie pełno
Kolana – jedyna odkryta część nóg mi teraz krwawią
ale wracam się przez krzaczory i lecę dalej po tasiemkach
W punkcie jest już Rigart i jeszcze inny zawodnik
Tu nawet stoi jakiś domek ale wciąż nie ma nic ciepłego do jedzenia ani picia
Od błądzenia na wietrze trochę zmarzłam zwłaszcza dłonie
Choć bardzo przydają się rękawki z pakietu organizatora
Podciągam je do góry jak mi zimno i opuszczam jak mi za gorąco
świetny patent na tutejsze otwarte przestrzenie
Lecimy teraz do przygranicznej z Bośnią wsi Rupe a dalej na Troglav
Odcinek z 42km na 52km choć krótki wydaje się nie mieć końca
Co chwila szukam tasiemek na kamienistym podejściu
w końcu wychodzę na wielką otwartą przestrzeń gdzie strasznie wieje
podejście na szczyt wzgórza na którym stoi mały drewniany domek
a właściwie wiata pośrodku niczego jest długie i męczące
dobrze że chociaż widzę kierunek
W końcu docieram do chaty w której są dwie osoby
I przenośny piec z paleniskiem
Jest cola woda izo słodkie i słone przekąski
Kanapki ale wciąż nie ma nic ciepłego
Dobrze że można choć ręce ogrzać przy ogniu
Z zimna zupełnie zdrętwiałam i nie kwapię się do wyjścia
Za godzinę będzie już się robić widno słońce wyjdzie i będzie Wam cieplej
przekonuje pan w punkcie widząc zmarzniętych mnie i Rigarta
Kolega wychodzi szybciej ja jakoś się nie kwapię
Ale też nie chcę zostać sama na tym pustkowiu
Ruszam więc po chwili ale ubieranie kurtki i rękawiczek trochę mi zajmuje
I szybko Rigart znika mi z oczu
Oczom moim ukazuje się natomiast przepiękny wschód słońca nad górami
Wyjmuję telefon i robię kilka zdjęć
Przy okazji orientuję się że trzeba go podładować
Wprawdzie praktycznie wszędzie nie ma tu zasięgu
I rozmowy z Maćkiem ucinają nam się po kilku chwilach
Jednak telefon naładowany rzecz święta
Teren wznosi się coraz bardziej falując
A słońce wspina na horyzont
Tymczasem ja dostrzegam coraz więcej innych biegaczy
Z początku myślę że to z mojej trasy ktoś zabłądził
Ale gdy mija mnie dziewczyna mówiąca po polsku
I pytająca czy na pewno dobrze biegniemy
Orientuję że to musi być trasa 86km
I znów mam szczęście że ktoś szybciej ode mnie orientuje się w sytuacji
Bo ja z zimna i zmęczenia zapatrzona w szczyty gór uparcie biegłam wydeptanym szlakiem
Tymczasem tasiemki już dawno swoje
Pognały gdzieś poza szlakiem w trawę i tyleśmy je widziały
Szybko jednak Marta odnajduje drogę a ja kroczę przez mokrą trawę za nią
W pewnym momencie tasiemki skręcają ostro w dół przez łąki do lasu
Aż trudno uwierzyć że to jakiś szlak długodystansowy
Chwilami człowiek zastanawia się czy to jakiś żart
czy naprawdę trzeba te dziury i kamienie pokonywać
No ale jak trzeba to trzeba
W końcu po błądzeniu po lesie wybiegam wreszcie na w miarę normalną drogę
Która prowadzi do punktu Poljanice (68,8)
Mój zegarek albo ja już dawno się pogubił w obliczeniach
i przekraczam już w tym miejscu dystans docelowy do punktu o 4km
czy to aż tyle więcej sama nie wiem
Poljanice to wieś w Serbii pod górą Troglav na którą zaraz mam się wspinać
W punkcie są zupki chińskie ale pan mówi że nie ma wrzątku
Zadowalam się więc ciastkami i colą
Jakoś czuję że to podejście na Troglav będzie wyczerpujące
Od wolontariuszy w punkcie dowiaduję się że do szczytu 7km z czego 3 takie łatwiejsze
I faktycznie początkowo szlak idzie nawet jakby w dół
by nagle gwałtownie zmienić się w pionową ścianę płaczu
Podejście jakich nie powstydziłyby się najbardziej wymagające szczyty w Tatrach
Tylko czemu tu nie ma łańcuchów ?
Od widoków kręci mi się w głowie
I ze zmęczenia co chwila przystaję by złapać oddech
W jednej z tych chwil próbuję wyjąć kabel od zegarka i orientuję się że go nie ma
O rany! Tylko tego brakowało żebym go zgubiła
Jak na złość biegnę teraz sama i nie wiem czy spotkam kogoś kto choćby w punkcie pożyczy mi swój
Póki co mój garmin mówi że ma jeszcze 50% baterii
Tyle że ja nie jestem jeszcze w 50% trasy
Na dodatek góra Troglav 1911m wyciska ze mnie resztki sił
Po kilku kamienistych przed wierzchołkach w końcu docieram na ten właściwy
I oczom moim ukazuje się nic innego jak łąka kamieni w dół
Moje nogi czują już pierwsze trudy zbiegania na dodatek nie lubię biegania w takim terenie
Ostatnio biegałam po Tatrach ładnych kilka lat temu i orientuję się tutaj że chyba zapomniałam
Po zbiegu jest łagodny podbieg i gdzieś na szczycie wzniesienia punkt Pume 76km mój 81km
Mają tu czym zalać zupkę więc zjadam pomidorową z torebki i czuję jak wracają mi siły
Nikt tu jednak nie ma pożyczyć kabla
No nic pozostaje biec dalej i pytać
Droga do następnego punktu to głównie kamieniste łąki i na końcu długi szutrowy zbieg
Wszystko w pełnym słońcu a mamy właśnie sobotę południe
Więc nie jest to zbyt przyjemny odcinek
W końcu docieram do punktu Jakov 86km a mój 93km
Jest tu zgodnie z tym co wcześniej słyszałam full wypas
Wygląda to miejsce na schronisko
Jest tu sanitariat z prysznicem
Jest ciepłe jedzenie
I jest Rigart skłonny pożyczyć mi swój kabel do garmina
Pożywiam się makaronem z mięsem i zjadam rosół z torebki
Wpadam na pomysł by zmienić buty i skarpetki mokre po wbiegnięciu w kałuże
Ale okazuje się że rzeczy w moim depozycie są mokre
Wrzuciłam tam red bulla na wypadek jakby chciało mi się spać
Niestety worek musiał być tak rzucony że puszka pękła
A tak na marginesie red bulle mają tu na prawie każdym punkcie
No nic lecę dalej w tym co mam
Przede mną łatwy odcinek
Vrdovo gdzie zegarek pokazuje mi już 105km
Punkt jest w budynku mieszkalnym w którym na suto zastawionym stole jest praktycznie wszystko
Tyle że dopiero co jadłam ale skuszę się na mały gulasz
Potrawa jest pyszna i świetnie doprawiona
Korzystając z okazji że nie jest to noc i nie jest mi zimno lecz ciepło zamykam oczy na chwilę
Słuchając w tle radia
Przede mną kolejna noc ale chciałabym przez zmierzchem przebiec jak najwięcej
Podrywam się więc i cisnę najszybciej jak mogę
Przede mną nocny odcinek po Bośni
Początkowo błądzę ścieżkami pomiędzy drzewami i kamieniami
Aż w końcu wdrapuję się na jakiś duży masyw górski gdzie znów są wielkie otwarte przestrzenie
I ścieżek brak
Tasiemki nikną gdzieś w trawie znów gubię się w ciemnościach szukając kolejnej
Chwilami staję i rozglądam się kilka minut zanim znajdę kolejne oznaczenie trasy
W końcu dobiega do mnie inny uczestnik trasy
Wygląda na miejscowego bo porusza się sprawnie po tym bezdrożu
I wie że punkt będzie przy drodze asfaltowej
Mówi mi że jeśli ukończę bieg to będę 3 kobietą która to zrobiła
Ponoć jest to 3 edycja w pierwszej tylko dwie kobiety dobiegły do mety
A drugą przerwano z powodu pogody
Domyślam się że ten biegacz jest tu już co najmniej drugi raz
Staram się dotrzymać mu kroku choć to nie jest łatwe
Nonszalancko odpowiada że tamte co ukończyły ten bieg biegły trochę szybciej
Tłumaczę mu się że skoro jestem jedna to się nie spieszę
Po długich godzinach jak na tak łatwy z profilu odcinek docieram do punktu Vaganj
Jest to 111km trasy a u mnie już jakiś 120
Na miejscu jest namiot ale płonie ognisko i jest ciepło
Dostaję kolejny pyszny gulasz
Na moją prośbę wolontariusze na kuchence zagrzewają herbatę
Korzystam ja i jeszcze inni w punkcie
Jest tu drugi Polak Krzysztof
W czasie gdy on pije swoją herbatę ja wybiegam z punktu
Jestem kompletnie nieświadoma co ma mnie za chwilę czekać
Jest już środek drugiej nocy
Nie jestem jeszcze bardzo senna ale czytelnie rozpoznaję na ścieżce stado koni
Skąd one się tu wzięły ? Chyba biegają dziko po łąkach
Póki co wchodzę jednak do lasu
Długie i strome podejście umilają mi kije
Aż końcu las się kończy
I widzę przed sobą szereg z 5 czy 6 skalistych szczytów
Na które jeden po drugim wiedzie szlak z tasiemek
Początkowo od wdrapywania się na grań kręci mi się w głowie
Składam nawet kije i wchodzę na czworakach
Za każdym razem gdy myślę że to już ostatni wierzchołek
Wyrasta przede mną kolejny jeszcze bardziej ostry od poprzedniego
Napisy na kamieniach określają co to za szczyty
Mijam je w milczeniu nawet nie mam siły na zdjęcie
Gornja Kamesnica 1628m, Burnjaca 1770, Garjata 1773m, Bliznicki brig 1690m
Choć wydają się być to niezbyt wysokie góry podejścia są bardzo trudne
I nie widzę nigdzie tu ścieżek jedynie tasiemki wśród wysokich skał
W pewnym momencie zbiegam w dół bo wydaje mi się że tam widzę trasę
Jednak to pomyłka i muszę wspinać się ponownie na grań
Odbiera mi to resztki sił i motywacji
Po długim i żmudnym pokonywaniu grani bośniackich Dinarów
Zaczyna się równie trudny co wspinaczka kamienisty zbieg
Co chwila mam jakieś de ja vu wydaje mi się że już tu byłam
Albo te skały wszystkie są do siebie podobne
Zbieg to usypisko kamieni rzecz niemalże niemożliwa tu biec zwłaszcza w nocy
Tasiemki znikają w trawie i między kamieniami
W dole widzę światełko jestem pewna że to punkt
Droga do niego wlecze się w nieskończoność
Błądzenie między kamieniami kosztuje mnie dużo uwagi
Gdy w końcu oczom moim ukazuje się żywy człowiek jest wyczerpana fizycznie i psychicznie
Ale jestem w Koritcie na liczniku mam już 140km choć miał tu być punkt 127km
Kilka osób śpi na leżankach i kusi mnie ten widok
Chociaż 15min wbijam sobie do głowy
Kładę się ale namiot na otwartej przestrzeni jest chłodny a noc zimna
Po chwili zaczynam się trząść i nie mogę zasnąć z drgawek
Oddaję śpiącemu obok Rigartowi kabelek który bez wahania mi pożyczył
Mówiąc kiedyś mi oddasz 😊
Obok leży Krzysztof lecz widząc mnie wstającą również wstaje
Marco – wolontariusz w punkcie daje mi przekaz motywacyjny
Ty jesteś dziewczyno ze Sparty że tu dotarłaś jaką Ty masz moc
- mówi po angielsku
Uśmiecham się i myślę że chciałabym w to wierzyć gdy ledwo biegnę na oparach
A najgorsze że z powodu przeziębienia i zimna w nocy zaczął mi się kaszel
Dwóch innych biegaczy pyta czy chcę ruszyć z nimi
Razem raźniej i nie chce się tak spać
Lecz tempo jakie panowie narzucają jest dla mnie za mocne
I znów zostaję sama u szczytu kolejnej bośniackiej wielkiej góry Kruge 1606m
Gdzieś na górze ma być jakiś punkt czepiam się tej myśli i wspinam się
podziwiając drugi już wschód słońca w tych górach
Trawa jest mokra o poranku
A trasa wiedzie prosto w tą wilgotną gęstwinę
Buty mam już mokre i chyba znów się zgubiłam
Maciek dzwoni gdzie Ty jesteś
Jestem no jestem załamana tym jak mozolnie mi to idzie
Chwilę po naszej kolejnej urwanej rozmowie
Gubię łezkę bo znów zgubiłam tasiemki i który to już raz nie wiem
Z góry z przeciwnego kierunku zbiega Krzysztof
- Widziałeś tasiemki?
Nie wiedzieć czemu zaczyna do mnie mówić po angielsku to chyba zmęczenie
Po chwili orientujemy się że oboje jesteśmy Polakami i co tu robimy
Lecz tasiemek jak nie było tak nie ma
Track wskazuje mi tę stronę pokazuję na rozległą łąkę
Mam! widzę pierwszą mówi Krzysztof
I tak po nitce do kłębka mijamy szczyt góry
Aż razi nas ostre wstające słońce tak że nic tu nie widać
Biegamy w kółko po mokrej trawie
Co chwila ktoś z nas krzyczy tu i tam biegniemy
W końcu Krzysztof rozpędza się i znika mi z oczu
Chwilę błądzę aż w końcu odnajduję ślad trasy schodzącej w dół
Wydaje mi się jednak że Krzysztof pobiegł gdzie indziej
Tylko że co teraz robić jak dawno zniknął
Zawróci jak nie będzie tasiemek myślę sobie i biegnę dalej
Po długim krętym zbiegu docieram do punktu w Żlabinie
Ich 137km mój jakiś 148km
Od razu panowie w punkcie pytają mnie gdzie jest ten drugi biegacz z Polski z którym biegłam
Wyjaśniam im całą sytuację i po kilku telefonach i rozmowach po Chorwacku do siebie
Proszą mnie bym z ich tel. Zadzwoniła do niego
zapytała gdzie jest i powiedziała że wyślą mu pinezkę gdzie ma biec
Robię to wszystko o co mnie proszą
Jednak Krzysztof mówi że nadrobił kilka kilometrów po bośniackiej stronie
Na szczęście już wie gdzie biec
Panowie w punkcie informują mnie też że dekoracja została przesunięta
Że poczekają z nią na „Królową Dinarów”
W pierwszej chwili ze zmęczenia nie łapię o czym mówią
Lecz orientuję się że to jest przecież królewski bieg a ja jestem jedyną kobietą
Rany oni mówią o mnie 😊
To dodaje sił
Przede mną teoretycznie łatwy odcinek drogą szutrową do punktu gdzie byłam Kority
Tylko tym razem trasa wiedzie wokół gór
Od mokrej trawy porobiły mi się pęcherze i każdy krok sprawia ból
Pocieszające że szlak wydaje się być łatwy
Staram się biec szybko żeby za długo nie czekano na tą królową
gdy nagle na mojej drodze staje wielki byk
ja się zatrzymuję on muczy i rusza w moją stronę
Przerażona uciekam do okolicznego zagajnika a byk za mną
W ciemności gęstych drzew i popłochu nie widzę go
Lecz słyszę po jego dzwoneczku że mnie w tym lesie szuka
Scena jak z horroru
Dokąd uciekać?
Decyduję się wejść na skały
Krowy w końcu to nie kozice chyba tu nie wejdzie
I jakoś przez te skały przedzieram się
wybiegam z powrotem na ścieżkę i uciekam
I tak na chwilę zapominam całkiem o pęcherzach
Wygodny szuterek w końcu się jednak kończy
Zaczyna się zbieg kamienistą łąką
I znów przypominam sobie o pęcherzach
Mijając co i rusz kolczaste krzaki
Postanawiam raz jeden zrobić z nich użytek
Urywam kolec zdejmuję buta i przecinam nim największy pęcherz
Płyn z niego tryska na trawę i mocno mnie szczypie teraz każdy krok
Ale wiem że jak to wytrzymam to zaraz będzie lepiej
I tak jest
przecięcie pęcherza przynosi ulgę
Tylko znów na końcu zbiegu krowy
Tym razem całe stado krów!
Lecz wyraźnie mną niezainteresowane
Mijam je i biegnę prosto do punktu
Siadam na chwilę by złapać oddech i za plecami widzę Krzysztofa
- Ty tutaj? ale musiałeś szybko biec
- no tętno 160 na tym odcinku chyba
Marco znów się zachwyca spartańską dziewczyną
Nazywając mnie teraz legendą a jakaś dziewczyna z punktu prosi o wspólne zdjęcie
Choć ledwo biegnę czuję doping i podziw Chorwatów
Zupełne jakbym jednak robiła coś wyjątkowego
Przede mną ostatni punkt
Maciek dzwoni że może tam dobiec
Ta myśl mnie ożywia
Lecę co sił w nogach choć Krzysztof pognał do przodu
Kilometry mijają szybko
Sama końcówka znów kamienista
Punkt na szczęście w miasteczku
Maciek wybiega mi naprzeciw wskazując drogę
Robimy szybki pit stop upijam nieco red bulla i cisnę na metę
Szybko w głowie obliczam że tempo nawet te 10min/km da mi czas na mecie przed 46h
Tak bym to chciała skończyć
I tak biegnę
Choć mój bieg to marsz Maćka
Skupiam się na każdym kroku choć nie jest łatwo
Maciek biegnie do przodu witać mnie na mecie
Wybiegam na przedmieścia Sinj gdzie jest meta
Ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem
Czasem z podziwem
Niektórzy klaszczą
Samochody trąbią
Ale nie poddaję się biegnę nawet pod górę
Od Maćka wiem że za masztem będzie już zbieg
Tam się rozpędzę obiecuję sobie
I biegnę jakby tych pęcherzy tego zmęczenia nie było
W końcu jest w dół najpierw szuter
Potem asfalt
I znów jakby pod górę
Maciek dzwoni nie odbieram jestem skupiona na zadaniu
Dobiegam do wielkiego skrzyżowania
Maciek próbuje zatrzymywać samochody jakoś przebiegam pomiędzy nimi
I już widzę stare miasto
Już kostka brukowa do mety
Patrzę na zegarek tempo 5:00 na ostatnich dwóch kilometrach
Dało mi czas 45h 56min na mecie
Na 179km! Nie wiem zupełnie jak to się stało
Ale wbiegam na metę z Maćkiem jak prawdziwy zwycięzca
Nieważne że jestem ostatnia
Tylko połowa uczestników ukończyła ten trudny bieg
Ja jestem pierwszą kobietą
Królową Dinarów i tak też mnie witają
Piękna chwila której w tym wymiarze się nie spodziewałam
Przyjechałam tu dobiec do mety
A wracam jako wielka wygrana
Warto było wybrać najtrudniejszą trasę
Warto mieć odwagę sięgać po swoje marzenia
wierzyć w ludzi warto i kochać
I z pewnością warto odwiedzić Chorwację tu być
Przyjechałam zdobyłam i się zakochałam
Z pewnością jeszcze tu wrócę nie tylko we wspomnieniach
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2024-10-03,15:02): Królowa Dinarów! Dumnie to brzmi i pasuje do Ciebie Patrycja jak najbardziej! dziadekm (2024-10-06,20:00): Gratuluje. Walka godna Królowej. Brak rywalek na trasie chyba jednak miekorzystnie wpłynął na Twoje morale i wynik, bo z poprzednich wpisów wynika,że lubisz bezpośrednią rywalizacje. Pozdro
|