2016-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Prezent na 50-tkę, czyli mój debiut w triathlonie, dystans olimpijski (czytano: 1067 razy)
Jesienią, po udanym roku 2015 (życiówki na wszystkich dystansach) stwierdziłem, że trzeba jakoś uczcić nieuchronnie zbliżającą się 50-tkę
Prezenty wymyśliłem dwa: triathlon 1/4IM i bieg narciarski (Bieg Piastów), oczywiście na 50km.
W przypadku triathlonu zapożyczyłem elementy „pozytywnego myślenia”: biegać umiem, na rowerze jeździć każdy umie, a pływać się nauczę- jak widać nie byłem w tej kwestii oryginalny.
Pojawiło się natomiast kilka kwestii logistycznych: jeździć na rowerze zacznę dopiero od kwietnia, bo przy treningu 2x narty, 2x bieg i 2x basen w tygodniu pozostanie tylko 1 dzień wolny.
Największym problemem okazała się zima, a właściwie jej brak- o nartach mogłem zapomnieć, więc przerzuciłem się z lekkimi obawami na niestabilne nartorolki. Jeżdżenie na nich po ciemku i często przy deszczu i wietrze było swego rodzaju wyzwaniem, nie było natomiast problemu z basenem i bieganiem, bo biegać przecież można w każdych warunkach, chociaż nie każdy to lubi.
Brak śniegu to był koszmar, w trójmieście spadł przez zimę tylko na 4dni i zgodnie z prawem Murphy’ego miałem dokładnie wtedy jedyną w sezonie infekcję. Oczywiście, jeździłem z infekcją.
Teraz o pływaniu
Moje umiejętności z jesieni mogę łatwo zdefiniować: żabka- przepływałem długie dystanse, ale bardzo wolno; kraul- po 50m w pozycji „na scyzoryka” osiągałem 100% tętna max i musiałem odpoczywać. Czyli nieciekawie. Chodziłem na basen 2x w tygodniu, ale postępy były mierne, a naprawdę przestraszyłem się przed końcem roku, gdy okazało się, że w Gdańsku nie będzie 1/4IM tylko olimpijka, a tam jest 1500 metrów w morzu a nie 950. Wtedy podjąłem decyzję, żeby jednak wziąć lekcje 1x w tygodniu i tam zacząłem pływać od zera. W efekcie na pierwszych lekcjach wyprzedzały mnie przedszkolaki a wszyscy myśleli, że się uczę pływać tak jak oni. Z mojego punktu widzenia miałem największy problem z pracą nóg i męczeniem się, a podczas lekcji nie zajmowaliśmy się tym prawie w ogóle, ćwiczyliśmy natomiast inne elementy zgodnie z zasadami total immersion
Krach w lutym
Luty miał był punktem kulminacyjnym w przygotowaniu do Biegu Piastów. Najpierw tygodniowy obóz szkoleniowy na koniec przygotowań. Byłem zapisany na 2 starty: 15 i 50km. Problemem poważnym był brak śniegu w Jakuszycach i możliwość odwołania biegu na 50km. Ale śnieg spadł- piękny, wymarzony, idealny. Nie dla mnie. Tuż przed wyjazdem na ostatnim treningu na nartorolkach przy wyjątkowo ładnej pogodzie, zjeżdżając z niewielkiego wzniesienia - upadłem. Wiedziałem, że nie będzie fajnie, bo nadziałem się na kijek. Diagnoza wstępna własna i potwierdzona na SOR- złamanie żebra!
W efekcie zamiast jechać na obóz szybko wykupiłem wycieczkę last minute w ciepłe kraje dla szybkiej rehabilitacji. Ta jednak była boleśniejsza niż przypuszczałem, obecnie złamania leczy się bez opasek i środków przeciwbólowych
Pływałem więc w basenie w pozycji „na kadłubka”, czyli bez rąk, (co nie znaczy, że nie bolało) ku uciesze brytyjskich i niemieckich morsów opalających się z drinkiem przy basenie. Po południu biegałem, nie przypuszczając, że żebra się aż tak ruszają przy oddychaniu. Najgorsze były noce, bo wtedy zbierałem owoce z aktywności dziennej
Walczyłem tak naprawdę o coś innego- byłem zapisany za 6tygodni na maraton w Mediolanie, oczywiście wybieganie przed urazem miałem słabe, a tu jeszcze taka sytuacja.
Zahartowałem się jednak i przygotowałem się do maratonu całkiem przyzwocie, mając skrócony program wybiegania tylko o 100km. 2 tygodnie przed maratonem pobiegłem połówkę w Gdyni, która mnie upewniła, że dam radę w Mediolanie. I dałem z całkiem przyzwoitym jak dla mnie wynikiem 3:43.
Rower
Zacząłem zgodnie z planem w kwietniu na rowerze trekkingowym, a planie było kupno szosówki, ale na urodziny, czyli niedługo przed startem. Prędkości, jakie osiągałem były jednak tak dramatycznie niskie, że po miesiącu zdecydowałem się na zakup roweru. I tu rozczarowanie. Okazało się, że rower sam nie jedzie, tzn. spodziewałem się dużo lepszego efektu przejścia. Podobnie, nie było szału przy zmianie pedałów na SPD. Zabierałem się do tego bardzo niechętnie, bo przecież dopiero co zagoiło mi się żebro, a podobno nie ma nikogo, kto na początku by się z tym nie wywrócił. Jakoś dałem radę, co nie znaczy, że już czuję się na tym bezpiecznie. Bałem się też przy szosówce o kręgosłup lędźwiowy, ale okazało się, że obniżona pozycja nie jest taka zła, trochę może gorzej z odcinkiem szyjnym i drętwieniem rąk przy dłuższych dystansach.
Zakup pianki był elementem pozytywnym, najpierw test na basenie i okazało się, że pływa się w tym całkiem nieźle, potem pierwsze open water w zatoce puckiej pod koniec maja. Równie spodobała mi się polecona bojka triatlonowa, naprawdę świetny gadżet, szkoda, że trochę drogi. Nie zmieniło to jednak faktu, ze miesiąc przed zawodami przepływałem kraulem na basenie tylko ok. 100m z koniecznością krótkiego odpoczynku lub zamiany na żabkę. Przepłynięcie więc całego dystansu kraulem na zawodach graniczyło z cudem
Bieganie znacznie ograniczyłem, tzn. do 10-20km tygodniowo. Co ciekawe w czerwcu dla podtrzymania formy pobiegłem 10km w gdańskim Biegu do Źródeł i uzyskałem swój… drugi czas w życiu. Zadziwiające!
Czerwiec to jeszcze walka z czasem, w końcu zaczęło się Euro 2016, a ja, jako kibic zawsze oglądałem wszystkie mecze. Podobnie nie ułatwił mi przygotowań 4-dniowy festiwal Opener i koncert Santany w Dolinie Charlotty- imprezy właśnie wtedy, kiedy powinienem mieć najbardziej intensywne treningi
Powinienem jeszcze dodać, że pracuję do 45 godzin tygodniowo, na szczęście bez weekendów
DZIEŃ ZAWODÓW, Gdańsk 17/7/2016, dystans olimpijski 1500m/40km/10km
Stres przed zawodami porównałbym do pierwszego maratonu, ale tutaj sytuacja było trochę inna, bo triathlon jest dużo trudniejszy do ogarnięcia logistycznie. Jeden mały szczegół o którym się zapomni i już można… nie wystartować. Dzień przed zawodami po oddaniu roweru do strefy zmian przestraszyłem się, co będzie w razie opadów w nocy, na szczęście nie padało. Potem zacząłem nagle się zastanawiać, jak wyjść rano ze strefy zmian do której nie ma powrotu- na boso? w butach? klapkach? W piance? W koszulce? Poza tym jak się rozgrzewać- biegać? Tylko pływać?, kiedy założyć piankę?
W efekcie wyszedłem w klapkach, zostawiłem rzeczy w worku depozytowym i po ubraniu się w piankę rozgrzewkę odbyłem w wodzie- jak większość. Proste
Pogoda- tu wyobraźnia dawała duże możliwości do czarnych scenariuszy. Na szczęście nie było fali, temp ok. 20C, bez słońca- czyli w sam raz. Ktoś narzekał na wiatr przy jeździe na rowerze, mi nie przeszkadzał.
Start był normalny, ustawiłem się z najdalszej bocznej, lewej flanki i popłynąłem. Oczywiście z dala od słynnej „pralki”, ale ku mojemu zdziwieniu tylne szeregi pływaków pchały się tak samo jak przednie. To było największe zaskoczenie- szeroka strefa a ludzie płyną dosłownie po sobie i nie ustąpią ani metr. Po 100metrach zostałem wzięty w kleszcze, z brakiem możliwości ruchu, jakoś się z tego uwolniłem. Po chwili odkryłem, że płynę po prawej stronie i niebezpiecznie zbliżam się samotnie do granicy toru. Po lewej wielka bojka którą w obawie opłynąłem z lewej strony robiąc kolejny zygzak, a była to jedynie bojka kierunkowa. Tą pierwszą prostą ok. 700m przepłynąłem zygzakiem, ze słabą orientacja w terenie, niestety było to efektem nie tylko braku doświadczenia ale i słabego wzroku. Na pierwszym zakręcie minąłem osoby płynące żabką z satysfakcją uświadamiając sobie, że cały czas płynę kraulem i tak było aż do końca, z krótką zmianą na żabkę, gdy mnie chwycił skurcz łydki. Prosta powrotna była łatwiejsza- widziałem molo, płynąłem bardziej prosto i tylko walczyłem z wielkim osobnikiem, który płynął sinusoidą i na stycznej miażdżył mnie co jakiś czas swoim ciałem. I dopłynąłem z czasem ok. 38min, czyli ok. 5min krótszym niż założyłem
Strefa zmian T1- zawroty głowy które miałem po wybiegnięciu z wody nie były takie straszne, jak na treningach, uporałem się też dość szybko ze zdjęciem pianki. Pomogła oliwka, bo wcześniejsze próby domowe trwały nawet do 1minuty. To co zyskałem na piance, straciłem na zakładaniu skarpetek na mokre nogi, a już mistrzostwem była próba włożenia żelu do zaklejonej kieszeni koszulki, straciłem co najmniej 45sek. Czas w strefie 5:45, o minutę za długi niż planowałem
Rower zacząłem z przyjemnym uczuciem, że nie straciłem siły w nogach przy pływaniu. Trasa była dobra, może trochę wiatru. Problemem było picie z bidonu, bo dopiero w trakcie zawodów odkryłem, że nie robiłem tego nigdy wcześniej w czasie jazdy. Generalnie zachowałem siły aż do końca, uzyskując prędkość średnią ok. 29km/h- nie ma się czym chwalić, ale na treningach nie przekraczałem 27km/h. No i nie było wywrotki ani nie złapałem kapcia, bo z tym bym się nie uporał.
Zmiana T2 przebiegła dużo sprawniej chociaż nie mogłem przez chwilę znaleźć swojego stanowiska, a było w bardzo charakterystycznym miejscu.
Początek biegu powitał mnie szczerym słońcem, mogło trochę poczekać. Nogi z tyłu, jakby nie moje i nie wiedziałem, z jakim tempem biegnę. Zegarek pokazywał 4:15, czyli dużo za szybko, ale myślałem, ze jest to suma zapisu z części rowerowej, po 2 kilometrze okazało się, że to prawda. To był najgorszy etap zawodów, a to właśnie bieg miał być moim mocnym punktem. Na zegarek patrzyłem co chwilę myśląc, że to niemożliwe, żeby tak wolno przesuwały się kilometry, przecież to tylko 10km. Słonce skwierczało niemiłosiernie. A ja biegłem, coraz wolniej, ale pod presją, bo pojawiła się szansa, że ukończę zawody przed upływem 3 godzin, a plan minimum wyliczony treningów to było ok. 3h10min
Ukończyłem szczęśliwie z czasem 2:57!
W krótkim podsumowaniu: Cieszę się, że ukończyłem, że przepłynąłem cały dystans kraulem, że czas był dużo lepszy od wyliczonego z treningów. Potwierdziła się teza, że triathlon jest mniej kontuzjogenny niż bieganie- przez cały okres przygotowań nie miałem żadnej kontuzji wynikającej z przeciążenia stawów lub grup mięśniowych. Z drugiej strony trzeba mieć na uwadze, że na rowerze wzrasta ryzyko urazów i drobnych i poważnych.
Na przyszły rok planuję więcej zawodów triathlonowych i start w 1/2IM. Nie jestem natomiast jeszcze przekonany, że jest to aktywność którą się będę parał na długo, treningi są bardzo czasochłonne, a o kosztach nie wspomnę, bo moje zakupy w tym roku, to podobno dopiero wierzchołek góry lodowej. A wszystkie plany zweryfikuje stan zdrowia i brak kontuzji – jak zawsze, w końcu wkroczyłem w wiek 50+
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |