Sobota 19.06
To, co dzisiaj chcesz zrobić, wymagać będzie troski i dyscypliny. Dzieci nie mogą brykać, starsi nie mogą zostawać z tyłu. Więcej spraw będzie na Twojej głowie. Ale cel – np. dotarcie do atrakcyjnej miejscowości – wart jest tego.
Niedziela 20.06
Wróżby są pomyślne. Wiele dziś zobaczysz i usłyszysz, zaspokoisz swoją ciekawość. Poznasz interesujących ludzi. Będzie o czym opowiadać. Być może dzisiejsze wydarzenia zaowocują czymś pożytecznym w Twoim zawodzie...
~cytat z mojego horoskopu~
Wyjazd do Lęborka jest dla mnie szczególną pozycją w kalendarzu. Częściowo czuję się lęborczaninem. Moja matka urodziła się w Lęborku i spędziła kilka lat na korytarzach budynku w którym obecnie mieści się Szkoła Muzyczna, gdzie moja babcia pracowała. Niczym balsam na rany, działa na mnie widok kamieniczek umieszczonych przy deptaku i pokrzykiwania mew snujące się z oddali. Jakoby było mało tych powodów sentymentalnych to nieprzypadkowo właśnie Lębork stał się miejscem mojego maratońskiego debiutu. Te i jeszcze kilka innych powodów składają się na tak ochocze coroczne powroty do zmagań na trasie Maratonu Ekologicznego. Maraton Ekologiczny jest swego rodzaju ewenementem.
W swojej historii liczącej prawie dwie dekady ustrzegł się kompromitujących wpadek, które są plagą innych często wielokroć bardziej renomowanych imprez. Maraton Ekologiczny ma swoją markę, ma selektywną i pełną uroków trasę, ma swój niepowtarzalny klimat i ma swój styl. Kusi swym urokiem biegaczy, którzy nie bacząc na koszty i czas zmierzają na Kaszuby w okresie, gdy wiosna chyli się ku końcowi. Maraton ma już swoją legendę i historię pełną anegdot. Mam odwagę twierdzić, że jeśli nie pobiegłeś choć raz w Lęborku to dupa jesteś a nie maratończyk.
Te okoliczności kazały mi przez 8 godzin korzystać z usług przedsiębiorstwa Przewozy Regionalne aby następnie po godzinnej przejażdżce wysiąść na dworcu w Lęborku. Rytuałem stało się dla mnie, aby w wieczór poprzedzający maraton wybrać się do pizzerii nieopodal deptaku i zamówić sobie pizzę Nipkowa. W tym roku 22 sierpnia mijać będzie 150 rocznica urodzin tego słynnego lęborczanina.
Paul Julius Gottlieb Nipkow (ur. 22 sierpnia 1860 w Lęborku, zm. 24 sierpnia 1940 w Berlinie) – twórca wynalazku nazywanego tarczą Nipkowa, urządzenia do mechanicznego wybierania obrazu telewizyjnego stanowiącego podstawowy element pierwszych telewizorów i kamer telewizyjnych (tzw. telewizja mechaniczna), który umożliwił powstanie współczesnej telewizji. /za wikipedią/.
Pizza Nipkowa rozmieszczeniem dodatków nawiązuje do owej wspomnianej powyżej Tarczy Nipkowa. Dodatkowo powoduje wzrost sił witalnych i bystrości umysłu z tego też powodu szczególnie poleca się jej spożywanie przed egzaminami. Maraton Ekologiczny to dość specyficzny egzamin więc od kilku lat nie odmawiam sobie tej przyjemności dla podniebienia.
Późniejszą część wieczoru zdominowały maratońskie pogaduchy przy transmisji meczu z RPA. /na ile możliwa byłaby ta transmisja bez udziału pomysłu Nipkowa?/.
Poranek powitał nas niewielkimi wysokimi pierzastymi chmurami przypominającymi anielskie włosy. Wygląd cirrusów wskazywał jednoznacznie czeka nas słoneczny dzień. Chwilę później dałem się do lokalu wyborczego oddając głos na kandydata najbliższego moim ideałom. Po tym akcie patriotycznego obowiązku skupiłem się już tylko na sportowych aspektach rozpoczętego dnia czyli czas na krótką drzemkę.
Na linii mety odsłuchaliśmy hymnu i krokiem honorowym udaliśmy się na start. O godzinie 9-tej padł strzał startera i ruszył kolorowy tłum biegaczy do zmagań z swoimi słabościami i do zapoznania się z urokami ziemi kaszubskiej. Maraton jest „ekologiczny” nie tylko z nazwy. Trasa maratonu poprowadzona jest w taki sposób aby ukazać to co najpiękniejsze. Bodaj w 2000 roku Dariusz Prądzyński spojrzał „nieco inaczej” na maraton. Ustanowił osobisty rekord maratonu rozpoznał 30 gatunków ptaków. Mnie w tym roku urzekły zapachy łąki.
W dzieciństwie razem z dziadkiem zbieraliśmy zioła i oddawaliśmy je do punktu skupu. Do dziś pamiętam intensywny zapach który przepełniał całe pomieszczenie skupu, jego mury, natomiast każda każde uchylenie drzwi skupu powodowało wylewanie się woni szałwii, mięty, rumianku, kaczyńca, jałowca czy suszonych konwalii. Punkt skupu już nie istnieje w tym miejscu są tylko murowane ruiny, jednak pomimo upływu ponad 30 lat zapach nadal się unosi.
W czasie biegu trasę otulał zapach łąki, zapach sianokosów i suszącego się siana. Trasa biegu otulona była zapachem suszących się w słońcu i suchym północnym wietrze: pokrzyw, traw, szałwii czy lucerny. Gdy trasa biegu zbliżała się do dolnych rejonów pokonywanych „siodełek” dominowały zapachy mokradeł, tataraku czy szuwar, towarzyszył im odgłos sielankowego kumkania żab. Gdzieniegdzie w oddali dostojnym krokiem maszerował bocian. Trasa biegu przebiegała wśród sielankowych pejzaży śmiało mogących służyć za tło mistrzom impresjonizmu.
Niekiedy zbliżając się do kolejnych zabudowań harmonię zapachów burzył zapach gotującego się obiadu, wesoło tlącego się w ogródku grilla bądź zapachy „obejścia”. Opuszczając skupiska ludzkie powracała harmonia woni i zapachów. W pewnym momencie poczułem zapach truchła. Było to wrażenie tak gwałtowne, że odruchowo skuliłem się. Już po chwili zapach ustąpił, aby po następnej zaatakować ze zdwojona siłą. Te cykle następowały po sobie z większą częstotliwością i intensywnością. Już po chwili udało mi się zlokalizować źródło tej gwałcącej wszelkie normy przyzwoitości ferii smrodu.
Jak się okazało po chwili bijąca krynica trupiego odoru raźnie przebierając nogami mnie wyprzedziła. Tego było za wiele. Nie mogąc znieść zmagania się z dystansem, raźnie święcącym słoneczkiem i biegającym obok zombi. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę i „skoczyłem za potrzebą”. Po powrocie na trasę „zombi” oddalił się na około 100m, jednak trasę naznaczył i nawet pojawiająca się chwilami bryza od morza tego rozwiać nie była w stanie. Truchtając starałem się wrócić do „podziwiania nosem” pejzaży przy czym naszła mnie taka refleksja, że takich zawodników powinno się karać z art. 137 § 1 Kodeksu karnego za znieważenie barw narodowych, bo zapomniałem dodać, że „zombie” dumnie obnosił się z czerwoną koszulką z napisem Polska. Ale nic to „zombi” wyrwał do przodu i wraz z nim arsenał pachnideł. Powolutku zacząłem znów podziwiać piękno trasy i otoczenia.
Zaczął się zbliżać 30km i na horyzoncie pojawiło się widmo śmierdziela. Z niepokojem obserwowałem jak zaczyna rosnąć mi w oczach. Po kilku kilometrach mój nos potwierdził słuszność informacji. To był ON. Około 32 km przypuściłem atak. Nieudany. Wyobraźcie sobie zebrałem się w sobie i niczym sprinter chciałem pokonać 50m dzieląca nas od siebie i za jednym skokiem oddalić się od „Zombie” na bezpieczną odległość. Tak żeby nie mógł mnie razić bezpośrednio. Ale około 15 m od niego popełniłem błąd. Wziąłem oddech. Przed oczyma przeleciało mi pół życia. Zostałem trafiony. W głowie powstał chaos przed oczyma niczym w kalejdoskopie przelatywały obrazy z życia rodzinnego, z tras biegowych.
Przypomniała się pizza Nipkowa. Nagle ocknąłem się i miałem wrażenie, że żołądek chce wyrzucić na zewnątrz wszystko co miałem w ostach w ciągu 72 h. Ocknąłem się. Stałem w miejscu natomiast plujący jadem „Zombie” truchtając oddalił się na ponad 50 m. Z tej perspektywy zaobserwowałem prawidłowość, że nie tylko ja byłem celem ataków. Jego taktyka była taka. Zbliżał się do ofiary a następnie ofiara odskakiwała bądź stawała w miejscu natomiast agresor niezrażony parł do przodu. Niestety Zombie zdawał się odczuwać trudy trasy, bo jego wesoły trucht zamienił się w człapanie. Mnie po głowie zaczęła się tłuc myśl, że przy takim tempie za chwilę będę musiał zacząć maszerować, żeby ponownie nie narażać się na obezwładniające razy. I nagle stał się cud!!! Zombie złapał skurcz.
Zagryzłem się w sobie i galopem ruszyłem do przodu. Na jednym wdechu pokonałem około 50 m i kolejne 100 nie oglądając się za siebie. Punkt z wodą na 35km niestety był po drodze. Do następnego punktu miałem 5km jednak mnie bardziej zaprzątała głowę myśl, że „Zombie” może się zerwać do kontrataku. Zwolniłem dopiero jak Go straciłem z pola widzenia, co nie zmienia faktu, że nadzwyczaj często oglądałem się do tyłu. Lębork powitałem z ulgą. Znajome uliczki prowadzące do mety wprawiły mnie w błogostan. Na mecie cieszyłem się jak dziecko. Dziś Zombie mnie już nie trafi. Pierś moją zdobił ładny medal i … na horyzoncie pojawił się „Zombie” ciężko pokonujący finiszowe metry. Do internatu czmychnąłem w popłochu. Tego już było za wiele.
Maraton Ekologiczny w Lęborku w tym roku był trochę mniej ekologiczny. Nie zmienia to faktu, że był imprezą bardzo udaną na której miło się spędza czas. Swoiście pojęta higiena jednego zawodnika w żaden sposób nie może wpłynąć na odbiór całokształtu dokonań organizacyjny tego wydarzenia. Czy Maraton w Lęborku jest imprezą idealną. Nie, bo ideałów nie ma. No w przypływie złośliwości mogę powiedzieć, że smród koszulki opisanego powyżej zawodnika był nieznośnie bliski odorowi rozkładającej się padliny.
Wśród biegaczy udało mi się usłyszeć jedną uwagę o braku oznaczeń co km. Ja uważam ją za taką z kategorii pierdołek. Ale może z okazji zbliżającego się jubileuszu warto o takiej modyfikacji pomyśleć. Ja osobiście chciałbym jeszcze kiedyś dostać medal podobny do tego z 10 edycji. Moim zdaniem jego projekt plastyczny był „bardziej ekologiczny”. Poza tym niczego nie zmieniajcie. W Lęborku jest ok!!!
|