VENI, VIDI, VICI tymi słowami można podsumować start Marcina Świerca w XII Biegu o Nóż Komandosa w Lublińcu. W tym roku dane mi było patrzeć na całej trasie jak Marcin realizuje swoje marzenie.
Chciałbym Wam to wszystkim „meciarzom” przybliżyć. Na pewno Kris podsumowanie imprezy zrobi lepiej, ale tam gdzie go nie było byłem ja.
Zacznijmy jednak od tego, że przed startem w krótkiej rozmowie z Adamem Wałowskim w żartach mu powiedziałem, żeby uważał, bo będą go podgryzać młode wilczki, miałem na myśli Tomka Kucharczyka i Daniela Dulskiego. W trakcie biegu okazało się, że jeden młody wilczek okazał się już klasowym biegaczem młodego pokolenia, czas na innych.
Daniel jak się nie zmarnuje, będzie cieniem Marcina i ten cień sunął za nim całą trasę. Po starcie pierwsze 50 metrów należało do Daniela, później pałeczkę przejął Marcin by po 350 metrach siąść na koło Łukaszowi Oślizło, który prowadził do czwartego kilometra.
Za nimi podążał nasz kapelan by jak tylko długo się dało błogosławić Marcina, dało się do 700 metra, dlaczego. Bo Ci dwaj mieli na pierwszym kilometrze 2:58. Za Rafałem 20 metrów Wojciechowski (zwycięzca z przed roku), 10 metrów dalej Borychowski (drugi w piątek) i Bartkiewicz. Po pierwszym kilometrze Rafał spada na 6 miejsce by po ośmiu kilometrach przebić się na czwarte miejsce, które utrzymał do końca. Na drugim kilometrze prowadzącą dwójkę dochodzi Borychowski, Oślizło jest zawodnikiem bardzo szybkim i ta trasa musiała mu niespecjalnie odpowiadać, bo była miękka, lepka, nie dawała odbicia jak tartan.
Różnicę między nim a Marcinem pokazuje dobitnie wynik na 10km i na milę, na 10 km Marcin jest wolniejszy prawie 2 minuty, na milę 20 sekund. Tym samym prędkość prowadzącego Oślizło mocno spadła. Przed czwartym kilometrem na prowadzenie wychodzi Marcin, bo zaczął się podbieg, zastanawiałem się wtedy, jaką taktykę wybierze Marcin, pierwsza ustalana przed startem, aby od startu ucieć wszystkim spaliła na panewce, bo to Oślizło chciał ucieć.
Następna, która przychodziła mi do głowy to zaatakować na podbiegu, jednak to nie był atak tylko męczenie przeciwników, tempo nie spada, za podbiegiem jest jeszcze mocniejsze, przychodzi chyba najważniejszy moment biegu na 4,5km jest ostry zakręt w lewo, pierwszy skręca Marcin za nim Borychowski i Ośłizłłłłłło leży, szybko się podnosi i rusza mocno za prowadzącą dwójką, ma jednak już 5 metrów straty, a Marcin dokręca manetkę gazu, 20 metrów głębokiego piasku pokonuje lotem błyskawicy, mimo że nie wie, że Oślizło się wywrócił, może instynkt zwycięzcy mu to mówił, że teraz albo nigdy.
I nie wierzę własnym oczom odchodzi konkurentom, 5 metrów, 10, 20, na zakręcie bardzo ostrym w lewo ma już ich około 30 metrów, na piątym kilometrze czas 16:15 i przewagę 11 sekund. Marcin następne 2 km pokonuje w pięknym stylu, biegnie lekko i tylko licznik na rowerze wskazuje cały czas ponad 20km/h. Przychodzi 7km z tyłu są już 14 sekund za Marcinem, wtedy Borychowski urywa Oślizło, ucieka mu na 3 sekundy i zmniejsza różnicę do Marcina na 11 sekund. Marcin cały czas jest informowany o sytuacji z tyłu, nie jest to może w porządku do innych zawodników, ale jest to przywilej gospodarza i gdyby nie ja to na pewno Piotrek Wilk lub Krystian by mu mówili o tym. Na 9km następuje kontratak Oślizły, który mija Borychowskiego jakby jemu prąd wyłączyli (jednak drugie miejsce dzień wcześniej pozostało w mięśniach). Pierwszy podbieg krótki, ale bardzo stromy Marcin pokonuje bardzo spokojnie, krótkimi kroczkami, za to Oślizło wali susy metrowe, zbliża się do Marcina bardzo szybko.
Na 10 km (32:50) przewaga Marcina maleje do 6 sekund, zaczyna się następny podbieg w wąwozie, na szczycie jest już 5 sekund przewagi. Zastanawiam się wtedy czy Oślizło jest taki mocny na podbiegach, czy też Marcin wie jak to rozegrać, czy też nie ma po prostu już siły. Myśli kłębią mi się straszne, po trzecim podbiegu jest już tylko 5 sekund, krzyczę do Marcina, że pozostały już tylko dwa podbiegi. Na 11 km Marcin ma Łukasza Oślizło 5 metrów za sobą, zaczyna się ostry zbieg. Myślę sobie wtedy: teraz chłopie albo nigdy. Gdy wbiegają na 150 metrowy podbieg szutrówką pod wieżę, Marcin ma znowu 20 metrów przewagi. Na podbiegu już nie drobi pod górkę, czuję, że, Marcin postawił wszystko na jedną kartę. Jednak Oślizło trzyma się dalej. Pozostał ostatni podbieg, na którym Marcin zrobił to, co mógł, a Oślizło zapłacił za brawurę na pierwszych podbiegach.
Na szczycie górki koło skarpy z piaskiem (słynnej z innych edycji) Marcin prowadzi już 10 sekund. Dalej już to wydawało się niemożliwe staje się faktem, zajechany Oślizło traci cenne sekundy na płaskim odcinku trasy za to Marcin mknie pokazuje hart ducha i siłę woli najwyższej klasy. Gdy zbliża się do strumyka i skarpy z piachem, ma już około 15 sekund przewagi. Już wie, że zwycięstwa nic mu już nie zabierze. Okrzyki kibiców przy tej skarpie, a szczególnie Karoliny Pilarskiej muszą dodawać ogromnej siły. Jednak krzyk radości dzieci zgromadzonych na 150 metrów przed metą, gdy zobaczyły Marcina, dopiero był dla mnie szokiem, przed taką publicznością się nie przegrywa. Ostatnie metry to lekki spokojny bieg, radość i Marcin klęka za Metą bynajmniej nie ze zmęczenia. Jest przeszczęśliwy, jeden cel osiągnięty.
Nie sposób nie wspomnieć o czwartym Rafale, jak zwykle solidny i w czołówce, jednak znowu po raz drugi czwarty. Za nim trzeci z klubu Daniel, na 150 metrów przed metą jeszcze jedenasty jednak niesiony dopingiem pierwszy raz udaje się wygrać na finiszu i jest dziesiąty.
Jak mówił Kris do Daniela: ciężko mi to przez usta przechodzi, ale Daniel jestem z Ciebie dumny. I ja również.
Nie mogę pozostać też obojętny sukcesowi Karoliny, która mimo jak rok wcześniej Marcin nie cieszyła się z drugiego miejsca, wywalczyła to miejsce po ciężkiej walce. Już sam czas Karoliny na piątym kilometrze 20:15 świadczy o bardzo trudnej trasie, gdyż ten dystans Karolina biega 2 minuty szybciej. Jednak o ile Ewa Brych-Pająk była poza zasięgiem, to Karolina gdyby się tylko na chwilę poddała padłaby łupem rywalek. Jednak Karolina to nie takie byle, co, całą trasę się nie poddawała i wiedziała, że ten dzień należy do niej.
Aby zamknąć dzień, podsumuję wyścig MTB.
Zając całą trasę cross country gonił Wilka. I o ile Wilk wygrał, mimo ciężkiej pracy na trasie biegów w piątek i sobotę jako pilot, to Zając skończył wyścig mimo zatrucia pokarmowego. Obojgu się należą słowa uznania.
Wasz autor wiózł się przez 14 km na kole kolegi, by zrobić to, co umie najlepiej – zafiniszować. Wielkie podziękowania dla kolegi z Woźnik.
Na finiszu jednak wbrew woli innych nie była potrzebna fotokomórka, bo sprawne oko naszego Prezesa wyłapało błysk szprychy z roweru Krisa i on wygrał przed Zbyszkiem Markowskim, właśnie o ten błysk.
Podziękowania składam również Oli, która całe popołudnie prosiła mnie abym wystartował, mimo, że wiedziała, ze mam już dość wszystkiego i dzięki niej mam medal.
Wielkie podziękowania dla Krystiana, który robi nie za dwóch ale za trzech, wszystkie słowa podziękowania nie oddadzą tego co ten chłopak robi dla klubu.
Na koniec cieszę się, że z wami pracuję i że ten bieg był naprawdę super. Mimo uwag, że coś przy starcie dzieci było nie tak. Dementuję: było wszystko ok i to o czasie. Co zaś do quada na trasie to jak kolega z Lublińca, chciałby mieć dobre zdjęcia z trasy a przede wszystkim gdyby się komuś coś stało, to jak mielibyśmy go wywieźć z trasy – chyba śmigłowcem rządowym. Ale my o tym wiemy inni niech pomyślą, może coś wymyślą.
|