The Comrades Maraton – ten bieg Cię zdefiniuje - głosi hasło zawodów. Jego następna edycja już 24 maja 2009. Startowe to 150$ dla zawodników zagranicznych i 19$ (150 Rand, 1 Rand = 12 Euro) dla miejscowych.
Wyjazd na bieg kosztuje pomiędzy 1400 a 1600 Euro (tylko wystartować i powrót) a 2500 Euro (zwiedzanie Parku Kugera, Soweto, Johannesburg)
Do wyjątkowości tego biegu należy miedzy innymi to, ze co roku zmienia kierunek.Tego roku trasa biegu wiodła z milionowego miasta Durban nad Oceanem Indyjskim do poprzez „Krainę tysiąca wzgórz” Piretmaritzburga. Tak wiec sa 2 trasy, jedna up-run i druga z Pitermaritzburga do Durbanu down-run. W dniu 24.05.1921 rozegrano bieg ten po raz pierwszy, dla upamiętnienia poległych w pierwszej wojnie światowej towarzyszy broni. Stad tez nazwa Comrades – towarzysze. Pierwsza edycje biegu wygrał w czasie 8godzin:59 minut Bill Rowan a wraz z nim bieg ukończyło 16 zawodników. Zawody te rozegrano w tym roku już po raz 83. Cykl ten przerwała tylko II Wojna światowa. Na 89 km trasie trzeba pokonać 45 wzniesień i 1800 metrów przewyższenia. Trasa biegu wiedzie asfaltowa droga gdzie rzadko można liczyć na cień drzew. Podczas biegu nie można liczyć na deszcz, temperatura oscyluje w granicach 28 stopni, ocean ma 23 stopnie. Limit czasu powiększono w jubileuszowym roku 2000 z 11 na 12 godzin W tym tez jubileuszowym roku w ostatniej godzinie finiszowało 6000 osob! a w ostatnich 6 minutach 1600 osob! Organizacje biegu można tylko porównać z maratonem berlińskim, to jest po prostu pełen profesjonalizm.
Najlepszą relacją z biegu jest dostępny w Polsce na DVD film "Najdłuższy bieg". Wszystko odbywa się tak jak w tym filmie.
Shosholoza – z odwagą zmierzać do przodu. Ten bieg to legenda. Legenda, która zyje, ale jest również jego muzeum w Pitermaritzburgu. Comrades to bieg pełen emocji, przebiec go to jak przeżyć cale zycie jednego dnia z całymi jego wzlotami i upadkami. Na starcie jesteś jak dziecko a na mecie czujesz się jak dziadek.
Do polski dotarło już wiele opowieści o rozgrywanym w Południowej Afryce Ultramaratonie. Ja nie byłem ani pierwszym Polakiem ani tym bardziej najszybszym z nich, który ten "morderczy" bieg ukończył. Comrades maraton wygrał w 1999 Jarosław Janicki i startująca w barwach Niemiec Maria Bąk
Swoja opowieść rozpocznę od końca. Jest 15.06.2008, jedenasta godzina i 55 minuta biegu, ja sączę piwo w sektorze dla zagranicznych zawodników. Oglądam na telebimie ostatnie metry przed meta. Co chwile pokazuje się polska flaga i napis - 2 miejsce J.Janicki. Rozpoczyna się ostatni akt tego "morderczego dramatu". Cały stadion stoi, kibice krzyczą, na bieżnie ostatkiem sil wbiegają kojeni zawodnicy. Większość jak w amoku przesuwa się do przodu, potyka, starają się za wszelka cenę złamać te 12 godzin. Na ostatnich 400 metrach rozgrywa się dramat, jeden z zadodnikow co chwile upada, sekundy płyną a on wstaje i upada, stadion ryczy, ja odwracam głowę, wyłączam kamerę - czuje się jak w rzymskim cyrku.
Ale kibice po to tu przyszli by oglądać te ostatnie minuty. To nie ludzkie, oglądać jego dramat, nikt nie może mu pomoc, sam musi przeciąć linie mety, to zmiana regulaminowa, którą wprowadzili organizator po ubiegłorocznym wypadku, kiedy to nieświadomi tego koledzy wnieśli na metę umierającego zawodnika.
Ubiegłoroczny bieg 2 zawodników przypłaciło życiem. Zawodnik ten dociera na metę 12 sekund przed zamknięciem mety, stadion świętuje go jak zwycięzcę, kamery zwrócone sa na niego, i koniec meta zostaje zamknięta. Na stadionie, który szalał zalega cisza, słychać tylko lament zawodników. To kolejny dramat, jeśli ktoś spóźni się tylko o sekundę już ma pecha pozostaje z niczym. Wielu pada na murawę widać łzy w ich oczach, następna szansa przyjdzie dopiero za rok, przebiegli 90 kilometrow a pomimo tego przegrali, niektórym zabrakło odrobiny szczesia, sekundy, może minuty! Ten bieg jest brutalny!!! Ale zasady sa sztywne i one tworzą jego legendę.
2 miesiące wcześniej: rozmawiałem z Wiesławem, polskim organizatorem wycieczek z Kapsztadu pytałem, co i jak co myśli o mojej wyprawie, zadzwoniłem też do Macka Cieplaka, który przed paroma laty był tam 33, aby coś doradził jak to mam przeżyć. Pytałem jak mam wykluczyć niespodzianki. Ja swój ostatni maraton przebiegłem w Berlinie w 1996. Potem walczyłem już tylko z reumatyzmem paraliżującym moja prawa nogę. Dla mnie w Afryce celem była trasa do mety, cieszyłem się nią jak dziecko, ja nie biegłem na wynik. Dla mnie to było spełnienie marzenia z roku, 2000. Właśnie po zobaczeniu filmu "Najdłuższy bieg" postanowiłem sobie ze kiedyś tam wystartuje.
3 dni wcześniej. Lecimy z Frankfurtu, w samolocie serwują czerwone afrykańskie wino, polowa samolotu to biegacze z rożnych stron Europy. W tym samym rzędzie, co ja, na końcu przy oknie siedzi wyżyłowany spokojny i jakoś skupiony „Facet”, nic nie gada, ale chyba musiał słyszeć ze my gadamy po polsku. 9 godzin lotu do Durbanu, można się zmęczyć, ale na szczęście nie ma przestawienia czasowego. Na lotnisku w Johanesburgu widze ze ten "Facet" z samolotu niesie torbę z polskim godłem.
Podchodzimy gadamy no i okazuje się, że to Jarosław Janicki, ja go wcześniej nie znałem. Wiedziałem, kto to jest Janicki ale po twarzy go nie rozpoznałem. Pytam Go czy jedzie wygrać, ale on spokojnie ze zobaczy, co da się zrobić. Tam nasze drogi się rozchodzą. Moim zdaniem za to ze wygra ten bieg no i w tym roku znowu były drugi powinni mu na Pomorzu postawić Pomnik, bo w Durbanie każdy wie, kto to Janicki, i że jest z Polski. To dzięki niemu widnieje tam polska flaga. Bo tak pewnie nikt by nie wiedział, co to za kraj – Polska.
Jedziemy na objazd trasy, jak sobie to pooglądałem w 32 stopniowym upale, to nie umie do dziś zrozumieć jak oni tam umieją biegać tak szybko. Odwiedzamy afrykańską szkołę, gdzie dzieci śpiewają afrykańskie pieśni ludowe, zwiedzamy muzeum maratonu i metę biegu. Oni już malują godła maratonu na trawie, wszystko wygląda fenomenalnie. Jest posiłek, a my wieczorem lądujemy i tak w "tropikalnej" (knajpa o takiej nazwie obok naszego hotelu) na promenadzie w Durbanie. Piwo plus kolacja to 120 Rand na dwóch. Pokazują akurat mecz Polski na EM. To ja poleciałem na koniec Afryki, i musze oglądać to żenujące widowisko. Założę się ze polscy piłkarze, pomimo że tak cienko grali zarobili więcej jak zwycięzca tego biegu, który przebiegł przez to piekło. To jest życie.
Rys.4 - Damian Żmudziński - autor artykułu
Numer najlepiej odebrać w piątek, wtedy jest tam jeszcze spokojnie, a w sobotę tylko wpaść by kupić rękawiczki. Rano może być zimno. Przy odbieraniu numeru trzeba mieć swój chip przy sobie!
W sobotę "Runners World" zorganizował kolacje za 10 Euro od osoby, super bufet, ale 2 godziny wykładów po angielsku... Uczestnictwo trzeba sobie zaklepać na internecie.
Dzień X.
Śniadanie od 3 nad ranem, start 5:30.Bufet śniadaniowy jest naprawdę super(byłem w Holiday Inn, Grand Court "South Beach". Mogę tylko polecić, a na kolacje jest super grill i bar sałatkowy... Ale na promenadzie można znaleźć też tańszy hotel. Jest tam tez dużo hoteli za 100 Rand ale ich bym nie polecał!!! Lepiej już trochę dopłacić i spać spokojnie. Ciemno, a tu w środku miasta, dyskoteka! Muzyka światła, wszyscy tańczą takiego czegoś nie spotkacie nigdzie indziej. Kiedy zagrają hymn południowo afrykański zaczyna się kotłować, a kiedy zagrają "Shosholoze" ich nieoficjalny hymn wszyscy śpiewają - wygląda to tak jakby wojownicy tańczyli przed wielka bitwa.
Oblewa mnie zimny pot, biali stoją jak wryci a miejscowi szykują się do szturmu. Potem zapieje kogut, a burmistrz da sygnał do startu. Z głośników zagrają Vangelisa i cały ten tłum rusza pokrytymi w zmroku ulicami, ciemność toruje 10 wozów policji, a 2 helikoptery rozpoczynają 12 godziny przekaz dla telewizji. Jest 5 rano a biegniemy w szpalerze kibiców, jest jak w Berlinie i tak już będzie do końca. Miejscowi biegną jak by to był wycisk na 10 km, widać że od początku idą na całego, no ale ten wyścig rozpoczyna się od 60 kilometra.
To fantastyczny bieg, a kibice stoją całymi rodzinami grillujac przy trasie. Kto ogląda Toure de France, zna to z górskich etapów. Cała trasa kibice, chciałem skorzystać z toalety ale nie było jak zejść z trasy. Na przedzie i z tyłu na numerach startowych miałem napisane swoje imię, a że Afrykańczykom wymawiało się to łatwo, miałem wspaniały doping przez 90 km.
To jest fantastyczny wyścig, 5 gór do pokonania i super organizacja. Jeśli będziecie tam biegali pamiętajcie o tym, aby z punktów odżywczych zabrać zawsze 2 czekoladki czy coca-cole więcej i oddać dopingującym dzieciom na trasie. Na trasie dają tez gotowane kartofle, są mocno osolone, ale warto spróbować! Jednego, czego mi brakowało to masażu na mecie.
Ja zjadłem podczas biegu z 2 kg bananów, wypiłem 9 litrow rożnych płynów i spaliłem prawie 8 tysięcy kcal. W przyszłym roku Comrades jest z górki, co jednak wcale nie znaczy, że jest łatwiej!
Mężczyźni:
1. Leonid Shvetsov 5:24:49
2. Jaroslaw Janicki 5:38:30
3. Stephen Muzhingi 5:39:41
4. Oleg Kharitonov 5:42:05
5. Grigory Murzin 5:43:08
6. Harmans Mokgadi 5:47:11
7. Mncedisi Mkhize 5:48:19
8. Vladimir Kotov 5:48:44
9. Johan Oosthuizen 5:50:54
10. Willie Mtolo 5:53:38
Kobiety:
1. Elena Nurgalieva 6:14:38
2. Olesya Nurgalieva 6:15:53
3. Tatyana Zhirkova 6:17:46
4. Marina Myshlyanova 6:30:50
5. Marina Bychkova 6:38:03
6. Riana Van Niekerk 6:43:32
7. Maria Bąk 6:53:34
8. Farwa Mentoor 6:59:42
9. Lesley Train 7:02:10
10. Carol Mercer 7:09:38
|