Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 452 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Kartka z pamiętnika Meciarza
Autor: Jacek KARCZMITOWICZ
Data : 2006-01-10

Rok rozpocząłem bardzo pracowicie. Nie ma co! A wszystko rozpoczęło się niewinnie. Jedziemy na Bal WKB Meta Lubliniec. Ale za namową Przemka Jagielskiego po drodze postanowiliśmy wystartować w Biegu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Koluszkach. Żona początkowo była niezbyt zachwycona bieganiem przed Balem, ale dała się przerobić. Ja podobnie jak tydzień wcześniej start wkomponowałem w plan treningowy i ok. W piątek zaserwowałem sobie poważny trening SB w śniegu, a następnie żona w ramach rewanżu wyciągnęła mnie na przedbalowe zakupy. Nie było lekko. Wracając pocieszałem się, że w nowych butach polegnie na balu i poszaleje sam. Niestety moje marzenie były nie uzasadnione, z parkietu zeszliśmy razem wraz z końcem balu. Ale miało być o biegu.
Ze Zgierza do Lublińca żadna droga nie prowadzi przez Koluszki, jednak nie jest to daleko 50km? Nam jednak poruszanie po Koluszkach zajęło drugie 50km. Nie wierzcie w mit, że Koluszki można przejść w 10 minut. Koluszki to największa metropolia w Polsce. Pomimo braku jakichkolwiek korków jeździliśmy po tym mieście bitą godzinę zanim dojechaliśmy na miejsce startu. Skutek tego był taki, że dostaliśmy jedne z ostatnich numerów startowych i pozostało nam 30 minut na przygotowanie się do startu.
Pomny ostatnich srogich lań jakich doznałem od lokalnych rywali wykombinowałem sobie chytrą taktykę. Wyprzedzę ich i ... nie dam się wyprzedzić. Okazało się skuteczne. Polecam ;-)
Dystans jaki organizatorzy tego biegu, którego dochód w całości zasilił konto WOŚP, zaoferowali to 7,5km dla panów i 5 km dla pań. Jak łatwo zauważyć były to odpowiednio 2 i 3 pętle. Po starcie starałem się biec możliwie delikatnie i ostrożnie. Jednak szybko się zorientowałem, że nawierzchnia pozwala na stosunkowo wiele. Jedyne punktu zagrożenia to zakręty, których było 6 na pętli. Stopniowo wszedłem na optymalne tętno czyli 165 i truchtałem do przodu rozkoszując sie każdym wdechem mroźnego powietrza do płuc, które radośnie orzeźwiało niczym poranna majowa rosa /chyba mnie trochę poniosło, to 07 stycznia 2006 temperatura -7 stopni!!!/. W połowie pierwszego okrążenia dogoniłem pierwszego z rywali i zostawiłem Go za sobą. Potem jakieś 2,5 km robiłem za zająca dla zawodniczki, która ostatecznie zajęła 3 msc. Kończąc 2 okrążenie zlokalizowałem 2 z rywali, czyli Przemka. Rozpoczynając 3 pętlę chwilę biegł ze mną ale ja rozpocząłem długi finisz, mając w pamięci kilka startów w Arturówku, gdzie systematycznie pierwszy z rywali mnie ogrywał na ostatnim km. Jednak dziś byłem zdeterminowany i zdopingowany dodatkowo czekającym mnie balowym szaleństwem. Kątem oka zerknąłem na tętno na moim leciwym i sypiącym się monitorze. Było ok czyli 168 więc mogłem sobie pozwolić na trochę więcej i rozpocząłęm heroiczny bieg. 800m do mety. Widzę mój koszmar czyli Janka Wróblewskiego krzyczącego do mojego super rywala żeby mnie podgonił. Nogi mi się ugięły, ale biegnę co sił. Po chwili słyszę, że biegną razem i Janek dopinguje, w sumie to mnie również.
400m już wiem, że teraz się nie pozwolę dogonić. Przecież w swoim życiu tyle razy biegłem na dystansie jednego okrążenia na stadionie. Przypomniała mi się meta maratonu w Pucku, gdzie zawsze jest gorąco i właśnie te ostatnie 400 m na bieżni. Tam nigdy nie pozwoliłem się wyprzedzić na stadionie, tu nie może być inaczej. Upał dokucza mi podobny więc gonię, czuję ciężar nóg po piątkowym treningu, jednak w końcu wpadam na metę przez żadnego z „moich rywali” nie dogoniony. Dla mnie bomba dokucza mi koszmarny kaszel spowodowany suchością w tchawicy, krtani ale już po chwili jest ok. Wynik 31:53 w pełni mnie satysfakcjonuje, natomiast pełni szczęścia doświadczam mając świadomość, że pokonałem Przemka, który od maratonu w Krakowie każdorazowo mnie lał. Moje 15 miejsce i jego 17 przedzielił inny z moich systematycznych „laczy”. Na mecie dowiedziałem się, że żona zajęła 6 miejsce, czas jej to inna sprawa bo Ona to czasu uwagi nie przywiązuje. Czyli jest ok.
Po dekoracji okazało się, że jeszcze jest losowanie nagród wśród wszystkich uczestników. Tu podobnie jak w Parzęczewie, Zgierz miał 100% skuteczność. Z Koluszek wyjeżdżaliśmy wszyscy z nagrodami. Potem już kierunek Lubliniec. Ach co to był za Bal. Kto nie był niech żałuje. A ze swojej strony polecam przed wszelkimi balami, weselami etc udział w zawodach.
Satysfakcja i to x2 GWARANTOWANA.
Przetestowałem na sobie, żonie i koledze.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
entony52
18:22
stanlej
18:19
Seba7765
18:09
Admin
17:51
zbig
17:44
miło¶nik biegania
17:44
kos 88
17:37
Citos
17:20
StaryCop
17:03
iron25
16:55
flatlander
16:54
Wojciech
16:47
fit_ania
16:21
malkon99
16:18
szakaluch
16:15
Jaro74
16:01
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |