Rozgrywający się spór czy Ślężański Maraton ma prawo używać terminu „maraton” jest z gruntu rzeczy błędny już w momencie jego rozpoczęcia. Jestem zdania, że zbyteczne są tłumaczenia organizatorów o stosowanym cudzysłowie czy innych takich. Rzeczą nie podlegającą dyskusji jest, że maraton to 42195 metrowy bieg! Taką definicję znajdziemy w „Słowniku Języka Polskiego”. Tym małym i całkiem dużym. Stąd maratończycy tłumnie uczestniczą w „Wrocław Maraton”, „Hansaplast Maraton” czy najnowszym „Cracovia Maraton”. Wyczerpują one w pełni definicję „maratonu”. Jednak puryści językowi, aż trzęsą się na takie zapożyczenia z języka angielskiego. Zgodnie z prawidłami językowymi biegi te powinny się nazywać: „Maraton Wrocławski”, „Maraton Hansaplast” czy „Maraton Cracovi” /a może lepiej „Maraton Krakowski”?/. Jednak nikt jakoś nie prezentuje swojego oburzenia w takich przypadkach. A i co rok rozgrywa się atak na biednych sobótkowych organizatorów za deptanie świętej nazwy czy wręcz oskarża się ich o świętokradztwo. A więc może podpowiem z czystej sympatii organizatorom linię obrony na przyszłość.
Rozróżnia się dwa rodzaje nazw: generalne i indywidualne. Nazwy indywidualne to takie nazwy, które nadano tym a nie innym przedmiotom , nie przypisując przez to samo danemu przedmiotowi takich czy innych właściwości wyróżniających go. Poznałem kiedyś dziewcze „Barbarę Górka” a po jakimś czasie pojawiła się w moim życiu „Barbara Karczmitowicz”. Czy może to inna osoba? Nie. Po prostu ożeniłem się a jej się spodobało takie długie nazwisko /teraz żałuje bo ma długi podpis/. Więc może z biegowego podwórka był „Maraton Sobótka-Wrocław” teraz jest „Wrocław Maraton” a za rok może być np. ”Microsoft Maraton” -rozgrywany we Wrocławiu. Czy coś się zmieni? Przecież będzie to ciągłość tego samego wydarzenia dla Wrocławia. I to są nazwy indywidualne.
Natomiast nazwy, które nadajemy przedmiotom ze względu na jakieś cechy, które tym przedmiotom przypisujemy, nazywamy nazwami generalnymi. /Np. „maraton”, „but do biegania” czy „piwo”/.
I problem w tym, że wbrew woli organizatorów wyrywa się słowo z nazwy biegu w Sobótce i się kombinuje. Aby to zobrazować proponuję wymazać jedno słowo z następującego zdania: „Karczmitowicz jest niezbyt mądry”. Wycinając słowo „Niezbyt” i czytając taką opinię o mnie może mi woda sodowa uderzyć do głowy. A jednak pierwotnie zdanie brzmiało inaczej. I z „Maratonem Ślężańskim” jest podobnie to nie jest bieg maratoński na maratońskim dystansie. Organizatorzy rzetelnie informowali, że dystans wynosi 30km i coś tam! Nigdy nawet nie próbowali wmówić uczestnikom, że zmierzą się z dystansem maratońskim a jedynie czeka na nich trzydzieści parę kilometrów.
„Maraton Ślężański” to nazwa indywidualna określająca ten a nie inny bieg wokoło góry Ślęży na dystansie 32kilometrów i Basta. Ostatecznie nikt się nie boczy na cwaniaków produkujących batoniki i nazywających je „MARS”. Natomiast „mars” to m.in.: Bóg wojny, planeta obok nas. Czy kupując ów batonik oczekujemy, że napadnie na nas Bóg Wojny albo spadnie nam na głowę planeta?
Producent ma prawo swój produkt nazwać jak mu się podoba. Nazwanie biegu na 10km mianem „Maraton” było by naciąganiem. Nazwanie imprezy biegowej na dystansie 30km „Maraton Ślężański” jest z logicznego oraz językowego punktu widzenia poprawne i nie ma o co kopie kruszyć.
18.24 piątkowy wieczór- po prawie ośmioletniej przerwie widzę na horyzoncie spowite czerwoną poświatę zarysy masywu Ślęży. To mój cel wyprawy do Sobótki w ten typowo marcowy weekend. Dojeżdżając do Sobótki autobus , którym jadę tonie w strugach deszczu. Jeszcze w autobusie zasięgam języka jak dotrzeć do stadionu. Po trzystumetrowym marszu obładowany drukarką docieram szczęśliwy do biura Maratonu Ślężańskiego. Atmosfera tu panująca na myśl przywodzi mi wspomnienie sklepów w czasach stanu wojennego- towaru nie ma więc i obsada porusza się z wyraźnym wysiłkiem. Niemniej jednak zaproponowano mi miętową herbatkę mającą mi umilić czas do odjazdu autobusu do Ośrodka Wypoczynku Świątecznego w Sulistrowicach. Oferowano w Pakiecie darmowy nocleg z darmowym transportem w obie strony. Dla mnie bomba. Oby częściej organizatorzy wykazywali tak daleką gościnność. Wobec braku odzewu na moje nawoływania Jurka Ciby zamieszkałem z Jurkiem Torebko. Warunki noclegowe lepiej niż dobre, a na pewno lepsze od tych jakie z Michałem po znajomości dostaliśmy za 25zł w Pile.
Rano o 8.15 zabrał nas darmowy autobus na stadion. W tym czasie pogoda ostatecznie się ustaliła czyli była bardzo zmienna- typowy Vivaldi. Na stadionie w zorganizowanej szatni ZIMA. Taka aura wewnątrz budynku ostatecznie przekonała mnie do starannego posmarowania się śmierdzącymi mazidłami i dołożeniu dodatkowej koszulki pod bluzę na czas biegu. W miarę upływu czasu szatnia zaludniała się. Ostatecznie pobito rekord frekwencji i to dość znacznie /bodaj nawet o 25%/.
Po przetruchtaniu na Rynek wszyscy zostali zmuszeni do rozgrzewki mając do wyboru ew. marznięcie. Nastąpił start, kółko wokoło Rynku i hej okrążać Ślęże. Tak biegnąc co i rusz spoglądałem na tą dziwną Górę. Robi Ona piorunujące wrażenie, kopca usypanego na równinnej okolicy. Masyw doskonale widoczny jest już nawet z odległych północnych dzielnic Wrocławia. Tym bardziej zrozumiałym wydaje się kult starosłowian u podnóża tej Góry. Zmierzając do przełęczy w Tąpadła Góra spowita stalowymi chmurami i przyprószona białym puchem śniegowym sprawiała wrażenie, że to tu właśnie znajduje się główna kwatera czarownic, a jedynie w ramach urozmaicenia latają sobie na Łysą Górę!
Tak mi zleciał czas do 5km czas 25:20. Myślę, że chyba trochę za szybko przede mną przełęcz w Tąpadła. Tak mi jakoś wychodziło, że przełęcz powinna się zacząć na 8km. Tak się zagapiłem, że jak zacząłem się psychicznie nastawiać na ten podbieg to..... podbieg się skończył, a rozpoczął się zbieg. Myślałem, że ten zbieg nigdy się nie skończy. Na dole, chyba ze zmęczenia zakręciłem w jakąś polną drogę. Szczęśliwie dość szybko zrobiła się to polna droga a pamiętałem słowa Michała „100% asfalt”. Na błądzeniu straciłem jakieś 1,5 minuty. Po powrocie na trasę już do samej mety byłem w ataku. Tak się jakoś głupi złożyło, że na zbiegach jakoś nikogo dogonić nie mogłem a na podbiegach nawet przeciwnie. W tym czasie pogoda jeszcze kilka razy się zmieniała. Wbiegając na stadion dopadła mnie taka śnieżyca, że okulary „zabałwaniły mi się”.
Ogólnie impreza bardzo udana, będąca doskonałym preludium do sezonu maratońskiego. Dystans i profil trasy idealnie wkomponowują się w tę konwencję. Organizatorzy w miarę posiadanych możliwości z sercem organizują ten bieg. Były medale, ciepła grochówka, darmowe noclegi, ciepła herbata na trasie, komunikat 5minut po wbiegnięciu ostatniego zawodnika, prysznice z ciepłą wodą no i trasa mająca wszystkie trasy pod sobą /może prawie/.
Może by czas ponarzekać. Ja osobiście mam dwie uwagi do organizatorów, może nie są one fundamentalne ale bez usunąć je można bez ponoszenia kosztów a biegaczom lepiej się zrobi:
1. Może by się organizatorzy zdecydowali jaki dystans mają do pokonania biegacze. Różnice wahają się od 31 km do 33,33km. Więc Panowie się zdecydujcie i konsekwentnie się tego trzymajcie.
2. W materiałach reklamujących bieg można by umieścić profil trasy, co przy tak urozmaiconej trasie było by pewną wskazówką dla debiutujących w tym biegu biegaczy.
Powiem szczerze spodziewałem się znacznie trudniejszego biegu. Jednak wracając z Tadeuszem Rutą na jakieś stacji benzynowej wysiadając z samochodu poczułem ołowiane nogi. Jest to bieg na którym trzeba zostawić trochę zdrowia ale WARTO.