2015-07-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Niepokorny uczeń (czytano: 2213 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://biegackazdymoze.pl.tl/2015.htm
Niepokorny uczeń! Te słowa chyba najlepiej opisują to co wyczyniałem w trakcie mojego już siódmego startu w biegu ultra. Osobiście nie znam osoby, która regularnie trenując i biorąc udział w różnych zawodach na pewnym etapie nie zastanawiała się jak to zrobić aby zostać zwycięzcą. Ja właśnie na takim etapie jestem. Niestety choć wiele się nauczyłem i na treningach daję z siebie wszystko życie pokazuje, że wciąż nie jestem gotów być tym najlepszym. Zabawne jest to, że wiem jaki błąd popełniam. Widzę go też u innych i pomagam im go wyeliminować choć sam tego nie potrafię.
Pamiętam jak kilka lat temu zaczynając przygodę z bieganiem wielokrotnie na starcie zawodów zapalałem się i ruszałem jak Struś Pędziwiatr myśląc, że na pewno dam radę przebiec cały dystans właśnie w takim tempie. Za każdym razem zostałem upokorzony patrząc jak inni mnie później mijali ponieważ biegli rozsądnie. Kiedy jednak pokonałem kilka maratonów zarówno na tym jak i na krótszych dystansach nauczyłem się, że dobry wynik nie zależy od tego czy szybko wystartuję, ale od właściwego sposobu rozkładania sił na całej trasie biegu. Mogłoby się wydawać, że skoro mam zadowalające wyniki w maratonie to tym bardziej tak powinno tak być w biegach ultra. Niestety mój ostatni start tego nie dowodzi.
Od początku roku większość startów miałem już zaplanowane w tym również Ultra147 czyli bieg ze Szczecina do Kołobrzegu, który był 19-20.06.2015r. Wszystkie treningi i udziały w zawodach staram się tak układać by nie przytrafiła się jakaś kontuzja i jak dotąd wszystko przebiegało pomyślnie. Moim celem na ten bieg początkowo było tylko poprawienie czasu z zeszłego roku.
Do Szczecina wyjechałem wieczorem dzień wcześniej. Podróż była spokojna, nawet trochę podrzemałem. Na miejscu trochę pochodziłem po mieście, ale większość czasu spędziłem w McDonald"s gdzie mogłem posiedzieć, coś przegryźć i doładować telefon ładowarką. Dwie godziny przed biegiem udałem się do biura zawodów by odebrać pakiet startowy i przygotować się do startu. Kilka osób rozpoznało mnie i zaczęli spekulować, że jestem faworytem na zwycięzcę. Starałem się nie chwytać tej myśli i mówiłem, że jest za wcześnie by o tym mówić, a poza tym to zbyt długi dystans i wszystko może się zdarzyć. Bardziej niepokoiłem się pogodą. Zaczynało się chmurzyć, zaś osoby które przyjechały z Płotów mówiły, że stamtąd nadciąga chmura i deszcz. To nie były dobre wieści dla mnie, bo zimno i wilgoć szybko odbierają mi siły.
W końcu nadeszła godzina 18-ta i ruszyliśmy do biegu. Niestety mój umysł połknął haczyk i od początku starałem się trzymać czołowych zawodników. Na pierwszych kilometrach moje średnie tempo wynosiło 5 minut na kilometr (w każdym razie tak mi się wydawało). Z jednej strony wiedziałem, że to trochę za szybko, z drugiej miałem nadzieje, że prowadzący szybko się wypalą, ja zaś troszeczkę zwolnię nie tracąc pozycji. I ten właśnie tok myślenia mnie zgubił. Kiedy dotarłem do Sowna byłem trzeci. Nie czułem się jeszcze zmęczony, ale wiedziałem, że biegnę za szybko ponieważ zaczynają zbijać się mięśnie. Postanowiłem więc, że trochę zwolnię z nadzieją, że to pomoże mi trochę je rozluźnić.
Po równo czterech godzinach dotarłem do Maszewa - mam więc 50,5km za sobą. Teraz kiedy piszę ten blog patrzę jaka była średnia na kilometr i jestem w szoku - 4 minuty i 45 sekund, to oznacza, że skoro zwolniłem, a nadal jest szybciej niż 5 minut na kilometr to pierwsze 30km musiałem pokonać znaczniej szybciej. W każdym razie już w tym miejscu całkowicie odpuściłem z myśleniem o wygranej. Wiedziałem, że skoro mięśnie nadal robią się coraz twardsze to na którymś punkcie będzie potrzebna dłuższa przerwa i częściowe rozmasowanie nóg. Na szczęście pogoda choć chwilami mżyło nie była taka jak zapowiadano, czyli nie lało.
Postanowiłem więc biec jeszcze trochę wolniej, ale za to na punktach kontrolnych robić jak najkrótsze przerwy, żeby mięśnie nie ostygły. Dotarłem do Nowogardu i byłem 4 lub 5. Moje nogi zaczynają być zmęczone a mięśnie są już bardzo twarde. Są pierwsze myśli by zrezygnować. Miałem spojrzeć na telefon wiedziałem bowiem że jest kilka sms-ów od przyjaciół, którzy mi kibicują. Gdy sobie to przypominam szybko jem bułkę z serem i czymś jeszcze, zapijam ciepłą herbatą. W międzyczasie wolontariusze uzupełniają mój bidon izotonikiem i szybko ruszyłem do biegu zapominając jednak spojrzeć na telefon.
Pamiętam jak trudno było mi biegać o tej porze i z tego miejsca w zeszłym roku. Wtedy co chwilę przechodziłem do marszu żeby trochę odpocząć. Ale wtedy nie biegłem sam tylko z Adamem Jagiełą. Teraz byłem sam. Postanowiłem więc, że będe biec ile się da i tylko w ostateczności przejdę do marszu. Wiedziałem, że teraz będą dwa najtrudniejsze odcinki bo nadchodzi pora gdy organizm domaga się odpoczyku, a o tej porze najlepiej się śpi. Przez cały czas nie myślałem jak daleko mam do punktu tylko wyznaczałem sobie odcinki oszukując umysł np. tym, że do końca danego fragmentu jest tylko dwa lub trzy kilometry, a nie np. pięć lub osiem. Dla mnie ten etap biegu był najtrudniejszy. Zbite mięśnie i ból ze zmęczenia bardzo utrudniały mi pokonywać trasę.
W końcu dotarłem do Płotów. Tutaj był ciepły posiłek. Czułem już spore zmęczenie i pragnienie snu. Byłem piąty, ale jeden z biegaczy zrezygnował więc wskoczyłem na miejsce czwarte. Chciałem się szybko rozmasować napić czegoś ciepłego i ruszyć dalej. Jednak już minutę później na punkt wbiegła dziewczyna. Była uśmiechnięta, może trochę zmęczona, ale jeszcze całkiem świeża. Wyglądała zupełnie inaczej niż ja - obolały, zmarnowany i śpiący. Ten widok był dla mnie druzgocący. Dotarło do mnie, że jak nie rozluźnię mięśni to albo wcale nie ukończę biegu albo jeśli to w okolicach 30-go miejsca co nie byłoby dla mnie satysfakcjonujące. Postanowiłem więc trochę odpocząć i rozmasować nogi, zwłaszcza w okolicach łydek. Na chwilę się też położyłem z nogami do góry aby trochę odpłynęła z nich krew. To chyba jedyny słuszny pomysł na jaki wtedy wpadłem. W sumie na tym punkcie spędziłem około godziny. Kiedy w końcu ruszyłem mało kto na punkcie wierzył, że dotrę do mety ponieważ nie biegłem tylko ledwo człapałem Ja jednak wiedziałem, że taka przerwa spowodowała, że mięśnie ostygły i bieg nawet truchtem mógłby doprowadzić do kontuzji. Musiałem najpierw się rozgrzać, a potem biec na ile zmęczone nogi pozwolą. Wiedziałem, że przede mną jeszcze jedna trzecia drogi, więc jeśli dotrę do kolejnego punktu i nie zrezygnuję to na pewno dotrę do mety.
Życie bywa figlarne i zsyła nam przygody w najmniej oczekiwanym momencie. Ja przygodę miałem na około 100 kilometrze. W pewnym momencie znalazłem się na rozwidleniu dróg. Biegłem szosą i gdybym dalej biegł prosto zamieniłaby się w tzw. "kocie łby". Rozejrzałem się więc czy jest jakiś drogowskaz i zauważyłem jakąś kartkę z prawej strony. Skręciłem więc w prawo tak jak prowadziła szosa i biegłem dalej. Jednak po jakimś kilometrze zacząłem się niepokoić dlaczego nie ma żadnych tabliczek. Na starcie powiedziano nam że jeśli nie ma żadnych informacji to mamy nigdzie nie skręcać. Więc dalej biegłem prosto aż dotarłem do trasy szybkiego ruchu z której wcześniej zbiegałem w innym miejscu. Wiedziałem już, że to nie jest ta droga. Wracając wkurzałem się na organizatora, że niedokładnie oznaczył trasę. Jestem w środku pola i nawet gdybym zadzwonił nie umiałbym wytłumaczyć gdzie jestem. W pewnym momencie zauważyłem, że jest droga, która przecina pola. Pomyślałem, że może jak tędy pobiegnę to złapię właściwą trasę. Niestety to też mi w niczym nie pomogło. Musiałem znowu wracać do punktu gdzie widziałem nieszczęsną kartkę. Jeszcze raz się rozejrzałem i dostrzegłem tabliczkę z biegu ultra147 przy drodze z "kocimi łbami". Teraz jeszcze bardziej byłem wkurzony, ale tym razem na siebie. Wiedziałem, że gdy odpoczywałem w Płotach minęło mnie kilku zawodników, a teraz podczas mojej "wycieczki" było ich jeszcze więcej. Z perspektywy czasu teraz wiem, że było to nawet dla mnie dobre. Spanie całkowicie mi przeszło i nie wiadomo skąd przybyło mi energii ponieważ wcześniej ledwo biegłem w tempie 5:40/km, a odtąd 5:10-5:15/km. Nie myślałem już nawet o zajęciu dobrego miejsca, a jedynie by zmieścić się w czasie 16 godzin.
Kolejnym punktem kontrolnym były Brojce. Nim tam dotarłem wyprzedziłem dwóch biegaczy. Nadal jednak byłem daleko w klasyfikacji. Zjadłem szybko kanapkę i napiłem się ciepłej herbaty. Miałem na sobie kurtkę, w której było mi trochę gorąco. Zapytałem czy mogę ją zostawić i odebrać na mecie. Niestety przepak był wcześniej. Jak się zaraz okazało po moim ruszeniu w dalszą trasę na moje szczęście bo zaczęło padać, a właściwie lać. Zwykle bardzo nie lubię biegać w takich warunkach, ale tym razem było mi to już zupełnie obojętne. Po prostu biegłem. Co jakiś czas mijałem kolejnych biegaczy. W Byszewie byłem 9 lub 10 w klasyfikacji. To była dla mnie dobra wiadomość ponieważ wiedziałem, że będę podobnie sklasyfikowany na mecie jak w ubiegłym roku tyle, że z lepszym czasem.
Teraz zostało tylko 15km. Musiałem walczyć ze zmęczeniem, ale wiedziałem że mam szansę zmieścić się w 16-tu godzinach. Na tym ostatnim odcinku minąłem jeszcze dwóch zawodników. Całą trasę rejestrowałem Garminem. Według jego pomiaru do mety pozostało mi jakieś 500m. W tym jednak momencie widzę jak z naprzeciwka ktoś biegnie w moją stronę robiąc sobie trening. Chcąc mnie pocieszyć i zdopingować powiedział: " Super już bliziutko. Jeszcze tylko 1,5km". Nie napiszę jakich słów wtedy użyłem. Spojrzałem na Garmina i widzę, że do 16 godzin zostało jakieś 5 minut. Choć jeszcze chwilę temu ledwo biegłem 5:10/km teraz sprężyłem się i przyspieszyłem do 4:38 a nawet 4:35/km! Widzę upragnioną metę i krzyczę, że dobiegam. Patrzę znowu na Garmina i nie widzę wyniku - padła bateria :P Potem dowiaduję się, że mój czas to 16 godzin 1 minuta i 41 sekund. 25 minut lepiej niż rok temu. Miejsce 8 czyli też oczko wyżej. Na mecie dwie miłe niespodzianki. Pierwsza w chwili gdy dobiegam widzę mojego kolegę Adam Lebioda. Robi mi kilka fotek i pomaga mi dotrzeć do prysznica. Druga to wiadomość, że jest klasyfikacja wiekowa i w swojej zająłem trzecie miejsce i dostanę upominek.
Dziękuję organizatorom za kolejną świetnie zorganizowaną imprezę. Trasa oznaczona jeszcze lepiej niż w ubiegłym roku. Posiłek na mecie wyśmienity :-) Dziękuję też wszystkim moim kolegom, przyjaciołom i rodzinie za wspieranie mnie w trakcie biegu sms-ami. Wasze wsparcie miało ogromny wpływ na to, że dotarłem do mety!!!
Mimo błędów i przygody na trasie jestem szczęśliwy, że dotarłem na metę. Otrzymałem kolejną lekcję. Mam nadzieję, że w końcu nauczę się trzymać emocje na starcie i swoje siły rozłożę na całej długości biegu. Jeśli mi się to uda to kto wie, może w końcu zostanę zwycięzcą :D W każdym razie każdy ukończony start w zawodach, a nawet ukończony zwykły trening uważam za osobiste zwycięstwo ponieważ to stale przypomina mi, że się nie poddaję ;-)
Mój wniosek jest taki: Kiedy starujesz w zawodach zaczynaj bieg na swoje możliwości. Jeśli będziesz w tym sumienny i wytrwały w końcu twoje możliwości okażą się najlepsze. Szczerze wszystkim tego życzę. Sobie też :P
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu BemolMD (2015-07-06,11:52): Przemek tak w Rudzie jak i w Katowicach tak na trasie Szczecin - Kołobrzeg jesteś wielki fan10 (2015-07-06,16:53): Przemku konsekwentnie dążysz do celu i w końcu osiągniesz szczyt.Życze Ci tego.
|