Na Maraton Solidarności do Gdańska wybierałem się z dużymi obawami. Wszak wciąż miałem w pamięci lekturę słynnego "Antymaratonu Gdańsk '96". Beznadziejna organizacja, ignorowanie przez organizatorów biegaczy-amatorów, brzydkie medale - to nie mogło zachęcać do wzięcia udziału w zawodach. Ale mam wolny czas, poza tym chciałbym jeszcze "pokazać się" w klasyfikacji na najrówniejszego biegacza Maratonów Polskich. Jadę.
Biuro startowe usytuowane jest bardzo blisko dworca PKP w Gdańsku. Trafiam więc bez problemu. I tutaj niespodzianka! Po przejściu badań lekarskich i dokonaniu opłat (startowe: 20zł; nocleg: 32zł) otrzymuję całkiem pokaźny pakiet startowy, w którym od razu rzuca się w oczy ładny pamiątkowy talerz do powieszenia na ścianę. Oprócz tego standard - numer, koszulka, agrafki, worek na odzież, ładna gazetka biegowa i na dodatek próbki plastrów na odciski. W biurze reklamuje się również Hansaplast Poznań Marathon. Biorę więc materiały (m.in. firmowy długopis) i udaję się do akademika na nocleg.
Start zawodów pierwotnie zaplanowano na godz. 15.00, jednak za względu na koncert Tiny Turner tego dnia w Sopocie - godzinę rozpoczęcia przesunięto na 10.00. Udaję się więc odpowiednio wcześniej do biura startowego, gdzie przebieram się, pakuję wszystkie zbędne rzeczy i udaję się pod bramę stoczni. Tutaj stoją już dwa autobusy-szatnie, gdzie przyjmowane są worki oznaczone numerem startowym zawodnika. Po zakończeniu zawodów będą czekać na nas na mecie - w Gdyni.
Po złożeniu hołdu poległym stoczniowcom, truchtem udajemy się na linię startu. Godz. 10.15. Potworny upał. Ostry błękit nieba rozwiewa marzenia o zmianie pogody. Ruszamy. Jak zwykle chwilę wcześniej zawodnicy na wózkach, a potem około 250 biegaczy. Biegnie mi się ciężko. Trasa jest wspaniale oznakowana (każdy kilometr!), sprawdzam więc co kilka minut tempo biegu, łapiąc zegarkiem międzyczasy. Jeszcze mogę utrzymać założone tempo: 5min/km, ale wiem, że daleko tak nie dobiegnę. Po kilku kilometrach zagaduję zawodnika biegnącego obok. To Rosjanin. Dobiegamy razem do 20km. Dziwi mnie jednak, że facet w ogóle nie korzysta z wody i napojów na punktach odżywczych. Przy tak upalnej pogodzie warto chyba wziąć choćby pół łyka.
Punkty odżywcze są dobrze zaopatrzone - jest woda i izostar, a w dalszej części banany. Niestety w tych samych miejscach usytuowano punkty odświeżania z gąbkami. Szkoda, bo w tak ekstremalnych warunkach pogodowych przydałoby się, aby były przesunięte przynajmniej o 1 kilometr.
Zbliża się 20km. Chciałem dobiec do trzydziestki, ale jest mi już za gorąco (ostatnio trenowałem wieczorami). Dziękuję więc współbiegaczowi, informując go, że muszę odpocząć. "Atdychaj, atdychaj" (odpoczywaj) - odpowiada - tylko się nie zatrzymuj, żeby mięśnie się nie zastały. Ja jednak muszę stanąć, tym bardziej, że znajduje się tutaj największa z możliwych atrakcji - strażacy polewają zawodników wodą z węża. Potężny strumień orzeźwia mnie. Aż trudno ustać w miejscu pod naporem wody. Cóż - buty mam w 100% przemoczone, ale za to świetne samopoczucie. Pomp strażackich będzie jeszcze na trasie kilka, dużo jest też "dzikich stanowisk", gdzie można się odświeżyć.
32km. Nad drogą tablica elektroniczna z informacją o temperaturze. Jest taka, jaki dystans: 32 stopnie!
38km. Temperatura... Na szczęście nie ma tutaj tablicy. Doganiam znajomego Rosjanina. Okazało się, że i jego dopadł kryzys. Truchta bardzo wolno. Nie wiem, czy robił słusznie, unikając napojów. Pozdrawiam go: "Zdrawstwuj drug!" i biegnę dalej. Okazuje się, że pomimo kryzysu, różnica osób, które wyprzedziłem od tych, które mnie wyprzedziły od 15km wynosi około 35 osób na moją korzyść. Widać, nie ja jeden się męczę. W końcu zbliża się meta. Jak zwykle przekraczam ją w wielkiej radości! Ale tutaj niestety wyszedł brak kompetencji organizatorów. Medale - owszem całkiem ładne - ale wręcza je... chłopak. Biegam wprawdzie od niedawna, ale o czymś takim pierwszy raz słyszę! Za metą czeka na zawodników piwo, woda mineralna (w butelkach, na drogę), jabłka, ciasteczka (bez ograniczeń, także piwo). Obok dwa namioty wojskowe, a w nich prysznice. Woda jest wprawdzie aż nieprzyjemnie ciepła, jak na takie warunki pogodowe, ale przecież jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził.
Generalnie uważam Maraton Solidarności za bardzo dobrze zorganizowany. Na potwierdzenie tej tezy przytoczę słowa Tadeusza Spychalskiego, dla którego był to już maraton z drugiej setki: "Nie wiem, czego ludzie chcą od tego maratonu. Jest dobrze zorganizowany, są nagrody, tylko ludzi nie ma za dużo". Jedynym mankamentem, uniemożliwiającym uzyskanie dobrego wyniku, jest pora roku, a co za tym idzie pogoda. Ja jednak, pomimo tego, że przebiegłem w Gdańsku w 3:56:31, czyli przeszło 11 minut wolniej, niż zamierzałem, jestem z tego biegu bardzo zadowolony i polecam każdemu, kto jeszcze nie był w Gdańsku! Warto wspomnieć jeszcze o wspaniałym zlokalizowaniu trasy, która przebiegała m.in. pięknymi, historycznymi ulicami miasta. Tu naprawdę trzeba pobiec!
Grzegorz Tarczyński
tarczyns@manager.ae.wroc.pl
|