Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [3]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
ProjektMaratonEuropaplus
Pamiętnik internetowy
Projekt Maraton Europa plus (Korona Maratonów Europy)

Przemysław Janecki
Urodzony: 1980-10-25
Miejsce zamieszkania: Warszawa
33 / 33


2024-10-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Relacja z maratonu w Lizbonie (Portugalia) (czytano: 323 razy)

 

Maraton w Lizbonie był zaplanowany wraz z 2-tygodniowym pobytem w Portugalii już w marcu 2024r., a dokładnie 1 marca. Wtedy to zakupione zostały bilety na samolot – koszt w obie strony 1000 zł. od osoby (linie lotnicze Tap Portugal). Pakiet startowy na maraton zakupiony w tym samym dniu, to koszt 93,60 euro.
Do Lizbony dotarliśmy w środę. Po mieście najlepiej poruszać się metrem, które jest dobrze rozwinięte. Bezpośrednio z lotniska można nim dojechać do centrum miasta. Najlepiej zakupić kartę (0,50 euro) i doładowywać ją zgodnie z zapotrzebowaniem na przejazdy. Nocowaliśmy w pobliskiej Almadzie, z której można było dostać się do Lizbony promem w 10 minut. Miasta te, połączone są też bardzo widokowym mostem 25 de Abril. Maraton, jak to zazwyczaj bywa, startował w niedzielę. W czwartek udaliśmy się po odbiór pakietu startowego do MEO Arena, która znajduje się w okolicy słynnego mostu Vasco da Gama. W związku z tym, że na expo dotarliśmy wczesnym popołudniem i był czwartek, to nie było problemu z szybkim odbiorem pakietu startowego i zwiedzeniem wszystkich stoisk promocyjnych. Żeby zwizualizować jak to wyglądało załączam kilka zdjęć. W pakiecie startowym znajdował się numer z czipem, worek depozytowy, czapeczka z daszkiem oraz koszulka (jedna z fajniejszych jakie mam z zawodów).
Do niedzieli pozostało relaksować się przy zwiedzaniu Lizbony i okolic oraz ładować węgle przed zawodami. Wziąłem sobie to do serca, bo przez kolejne 3 dni na obiad jadłem makaron 😉
W niedzielę maraton startował o godz. 8:00 czasu miejscowego. Prom z Almady do Lizbony o godz. 6:00, a o 6:20 pociąg z portu do Cascais, skąd startowały zawody. To niewielkie, nadmorskie miasteczko położone ok. 30 km od Lizbony. Dojazd pociągiem, ze względu na dużą ilość stacji oraz wsiadających biegaczy zajął ok. 50 minut. Z dworca jeszcze ok. 20 minut spacerem na miejsce startu zawodów. Tak jak duża część biegaczy postanowiłem skorzystać z toalety, do których była dłuuuuga kolejka. Czas leciał, a kolejka tylko powoli się zmniejszała…. W związku z tym rozgrzewka do biegu odbyła się w kolejce…
Kiedy nadeszła moja kolej usłyszałem, że maraton już startuje… Pobiegłem do strefy startowej, wszedłem do niej i zobaczyłem, że znajduję się za zającem na 4 godz. 30 min… „No pięknie”-pomyślałem-„a miał być szybki bieg….”.
Jakby ktoś się zastanawia; to z toalety zdążyłem skorzystać 😜
Linię startu przekroczyłem ponad 6 minut od wystrzału startera. Wystarczyło to, żebym dość mocno utknął w tłumie biegaczy, których tempo, zwłaszcza na początku zawodów, mogło mi zdecydowanie nie odpowiadać…
Na początku krótki, ale stromy podbieg, a potem dość długi i łagodny zbieg. Na 6 kilometrze maraton zawraca przy Farol De Cabo Raso i dalej tą samą trasą w odwrotnym kierunku. Wiązało się to niestety z tym, że od ok. 5 kilometra z naprzeciwka, po drugiej stronie drogi, biegli inni zawodnicy, więc moje wyprzedzanie było dość mocno utrudnione. Przez to do ok. 8 kilometra mój bieg był bardzo „szarpany” ze względu na wyprzedzanie tych, którzy biegli wolniej (nie zawsze od razu udane). Sam byłem sobie temu winien przez opóźniony start…
Po 8 kilometrach moje tempo ustabilizowało się i mogłem już w spokoju biec równym tempem. Niestety przez te ciągłe zmiany tempa straciłem sporo energii, którą mógłbym lepiej spożytkować w dalszej części zawodów…
Od 12 do 14 kilometra trasa zawodów prowadziła przez urokliwe miasteczko Cascais, z którego startował maraton. Po śniadaniu na ulice wyszło sporo ludzi, żeby zagrzewać biegaczy do walki z kolejnymi kilometrami. Klimacik był fajny.
Wspomnieć należy, że pogoda do biegania była bardzo przyzwoita, tj. słońce za chmurami, temperatura od rana ok. 15 stopni (potem podniosła się co najwyżej do 20 stopni), a do tego niewielki wiatr, który przez większość biegu nie przeszkadzał. Z tego co pamiętam był tylko jeden moment, kiedy powiało bardziej i trzeba było przez chwilę „siłować” się z wiatrem wiejącym w twarz. Na szczęście trwało to może z 10-15 minut, więc nie mogło zbytnio zaważyć na ogólnym wyniku zawodów. Na 20 kilometrze postanowiłem skosztować żel energetyczny, którzy serwowali na trasie organizatorzy. Był czekoladowy, a jego gęsta konsystencja sprawiła, że postanowiłem już z nich nie korzystać…. Na szczęście miałem przy sobie swoje 4 sprawdzone żele.
Woda na trasie znajdowała się co ok. 5 kilometrów i nie zauważyłem, żeby jej brakowało, była szybko i sprawnie wydawana biegaczom, w niektórych miejscach w plastikowych, kubeczkach, a w niektórych w półlitrowych, plastikowych butelkach. Co jakiś czas były też izotoniki i owoce.
Prawie cała trasa zawodów prowadziła wzdłuż wybrzeża, więc oprócz widoku na Ocean Atlantycki co jakiś czas pojawiały się widoki cieszące oczy w postaci klifów, których w tym regionie znajduje się tam sporo, a także inne ciekawe punkty widokowe np. Forte de Sao Juliao da Barra na 24 kilometrze, Torre de belem na 35 kilometrze, czy most 25 de Abril, pod którym przebiegaliśmy na 38 kilometrze. Do tego po drodze cała masa plaż i niewielkich portów. O maratonie lizbońskim mówi się, że jest jednym z najbardziej widokowych na świecie i chyba coś w tym jest 😉
Jeśli chodzi o moje odczucia podczas zawodów i to, jak się na nich trzymałem, to muszę przyznać, że było całkiem nieźle i śmiem sądzić, że gdyby nie mój opóźniony start i bieg w tłumie, to chyba mógłbym powalczyć tam o nową życiówkę. Wprawdzie ok. 35 kilometra siły mnie już trochę zaczęły opuszczać, ale nie było to jakoś szczególnie drastyczne i mogłem nadal walczyć o przyzwoity rezultat. Na trasie było ok. 10 niewielkich podbiegów, ale za to zaraz po nich były długie i dość delikatne zbiegi, na których można było odpocząć lub po prostu nadrobić trochę sekund. W odwrotnym niż maratończycy kierunku biegało dużo innych biegaczy, którzy w ten sposób odbywali swój trening, a przy okazji kibicowali. Odbywało się to bezkolizyjnie z maratonem, ponieważ druga strona jezdni była również zablokowana dla ruchu, ale jednocześnie odgrodzona pachołkami od trasy zawodów, więc maratończycy z niej nie korzystali. Meta zawodów znajdowała się przy Praca de Comercio. Tam swoje zawody kończyli również półmaratończycy, których trasa prowadziła inaczej niż maratończyków. Przed metą czekała na mnie Ania, która ze względu na trasę, którą przebiegał maraton nie bardzo jak miała możliwość „złapać” mnie wcześniej na trasie.
Na metę dotarłem w czasie 3:42:43. W jej okolicy tłumy kibiców, których jednak trzeba było trochę zagrzewać do głośnego kibicowania. Za metą już tylko odbiór medalu, fotka i po zawodach. Rozdawali tam jeszcze biegaczom jakiś mus czekoladowy czy coś w tym stylu i lody.
Na 5660 zawodników zająłem 1425 miejsce 🙂
Polaków biegło sporo, ale nie ma możliwości wyfitrowania w wynikach zawodników pod kątem narodowości 🤷
W związku z tym, że zaczęło mocno wiać, a temperatura spadła o kilka stopni, udaliśmy się na naszą kwaterę, żeby odświeżyć się, zregenerować i udać na dalsze zwiedzanie Portugalii.
A trochę czasu w tym kraju jeszcze spędziliśmy zwiedzając m. im. Almadę, Lizbonę, Sintrę, Porto, Bragę i Peniche 😊

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
ab
08:18
jaro42
08:14
Jędrek-Twardziel
07:57
janusz9876543213
07:52
platat
07:46
jaro109
07:45
maciekc72
07:37
m@roni
07:33
Raffaello conti
07:32
CZARNA STRZAŁA
07:22
eldorox
06:43
bobparis
06:38
biegacz54
05:15
conditor
01:50
Andrea
00:23
Jerzy Janow
23:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |