Odwołam się do waszej wyobraźni. Wyobraźcie sobie bieg w którym uczestniczy 3500 biegaczy. W Polsce raczej trudno aż o taki optymizm. Zagranicą standard. Dzień dobry we Włoszech!
Wyobraźcie sobie, że bieg rozgrywany jest na dystansie... 100km. Niemożliwe? To prawda. Witam w “100km del Passatore” rozgrywany na trasie Florencja- Faenza.
ALLEGRO
Po moim uczestnictwie w tzw. “Morsach Króla Eryka” gdzie zostałem poniżony i zszargany, zapragnąłem pobiec w prawdziwym biegu na 100km. Tu przyszedł mi z pomocą Mirek i Irena Lasota. Przysłali mi kalendarz imprez ULTRA na bieżący rok. Początkowo chciałem wybrać się do Moskwy na rozgrywane tam Mistrzostwa Europy w biegu na 100km. Niestety gdy żona usłyszała o takim planie wskazując młotek, kazała mi tymże instrumentem wybić sobie z głowy zamiar podróży na wschód. Jej szef z takiej podróży wrócił “we worku” pocztą dyplomatyczną. Trudno się jej dziwić. Ja natomiast usłyszawszy “wszędzie byle nie na wschód” szukałem dalej. Znalazłem. Muszę tu jeszcze zaznaczyć, że ograniczony byłem terminem. Granicę nieprzekraczalną stanowiła data 01 czerwca z uwagi na czekające na mnie zmiany życiowe.
Szukałem i znalazłem. Od razu wiedziałem, że to jest to!!! Jeszcze sprawdziłem w internecie i tylko potwierdziły się moje przypuszczenia. Avanti! Historia biegu, trasa, okolica, profil trasy, termin i atest /FIDAL, IAAF/IAU/. Czy coś dodać? Jeszcze jeśli się doda owe ponad 3000 uczestników, to wyłania się powód dla którego tarabaniłem się 1800km przez Berlin, Monachium do Faenza, aby się pomęczyć.
Trasa. Ta to temat na osobny artykuł. Na trasie biegu są dwa podbiegi i dwa zbiegi, i już;-)))
Każdy kto biegł w Sobótce pamięta podbieg na przełęcz w Tąpadłach. Około 5km podbiegu a potem szaleńczy zbieg. Na trasie 100km del Passatore jest podobnie tylko z zachowaniem skali. Zaraz po opuszczeniu Florencji czyli na 5km rozpoczyna się pierwszy podbieg. Szczególnie początkowe 5-7km to szaleństwo miejscami o wznosie ponad 10%. Trasa /zresztą na szczycie umieszcza się premię górską bodaj 3kat w czasie giro d'Italia/ jako żywo, to wspinaczka jaką widzimy gdy kolarze pokonują alpejskie trasy. Potem do około 20km wznos jest bardzo łagodny i nawet swobodnie można biec, bez zbytniego angażowania sił. Niestety około 21-22km na dystansie około 1000-1500m wznos wraca do standardowego 10% pochylenia. I jesteśmy na górze- 518 mnpm! Przyrównując do biegu w Sobótce to tak jakbyśmy wbiegali na ... Ślężę. Taka jest różnica wzniesień. Potem następuje 20km zbieg do Borgo San Lorenzo. I gdy mamy już w nogach prawie maraton rozpoczyna się podbieg na premię górską 1 kat /na pierwszego na tejże czekała oczywiście premia pieniężna, niezależna od nagród na mecie/. Ten podbieg to już poważna sprawa. Ponad 700m w górę a na przestrzeni 8km miejscami wznos wynosi znacznie ponad 10%. Miejscami uda chcą eksplodować. Trzeba mieć fantazję, żeby wyznaczyć taką trasę biegu. Szczyt premii Colla di Casaglia to półmetek. Potem to już nuda niemalże 50km z górki czyli 900m w dół. Nikt przy tym we Włoszech nie ośmiela się nazwać tego biegu “górskim”. Oni uznają go za trudny, ale płaski;-)) “Przecież tu są tylko dwa podbiegi” odpowiedział mi na zadane pytanie Pipo. Racja.
Tu krótko przedstawiłem trasę i jeśli ktoś zamierza wystartować to radzę, nie traktować zbyt dosłownie profilu trasy, jaki wykonali organizatorzy. Generalnie odpowiada on prawdzie, jednak w szczegółach sprawa jest jednak bardziej zagmatwana. Żeby jeszcze zobrazować teren w jakim mi przyszło biec to powiem, że pociąg na tej samej trasie przejeżdża przez ponad 27 tuneli. Niektóre z nich mają po kilka kilometrów.
Pogoda. Tu tylko powiem, że woda w Adriatyku miała ponad 20ºC. Bieg rozpoczyna się o 15.00. W tym czasie we Florencji w cieniu było 32ºC. Niebo było dziewiczo błękitne. Trasa jest lekko zacieniona;-)
ADAGIO e PIANO
Jak już wcześniej wspomniałem na bieg ów trafiłem za przyczyną Mirka Lasoty. Potem to już bezpośrednio kontaktowałem się z organizatorami a dokładniej Tatianą /jakby kto się pytał to całkiem ok blondynka- naturalna!!!/. Po tej korespondencji jeśli mogę komuś coś polecić i doradzić to tylko jedno. Zapisać się i na tym zakończyć kontakty z organizatorami. Nawet względnie poprawne posługiwanie się językiem włoskim nie gwarantuje uzyskania pożądanych informacji. Powiem szczerze po wymianie informacji w języku angielskim stanąłem w obliczu stanu przedzawałowego. Przeszedłem na włoski i o mały włos bym nie zrezygnował z wyjazdu. Tatiana, jak się później okazało całkiem zgrabna panienka, która zarządza całym tym przedsięwzięciem, w dziedzinie udzielania informacji, użyję tu parlamentarnego zwrotu, ma podejście bardzo swobodne. Opowiadałem przed wyjazdem jedną anegdotę nt. udzielonej mi informacji. Dość powiedzieć, że teraz mogę przytoczyć kilka takich anegdot. Wiec proponuję zapisać się i już. Na miejscu wszystko jest tak jak powinno być, a jak się od samej Tatiany dowiedziałem, regulamin opisuje jedynie rzeczy podstawowe i niezbędne. I tak:
w regulaminie mówi się o 19pkt żywnościowych- było 27;
na pkt miała być woda i napoje- były ponadto stoły jak na weselu a wśród napoi jakby ktoś chciał to było nawet wino bianco i rosso;
miały być 3 karetki- było bodaj 8, ponadto trasę przez cały czas patrolowali członkowie MOTO-CLUB Faenza, którzy mieli ciągły kontakt z służbami medycznymi drogą radiową;
na mecie miał być skromny poczęstunek- były 2 namioty zaopatrzone we wszystko co by chciał i życzył sobie biegacz po biegu, oprócz piwa;-((( ale tego nikt nie obiecywał. Było zamiast wino bianco i rosso;-))
Obsługa medyczna na mecie, a dokładnie w hali sportowej do której dowoził co 15min 2 mikrobusy to wzorzec. Do masarzy bez kolejki, masażyści pracowali w systemie 3 zmianowym!!! Natomiast lekarze wykonywali nawet drobne zabiegi chirurgiczne /szycia czy zdejmowania paznokci- ze znieczuleniem/. Zresztą sami lekarze czy ktoś chciał czy nie, to dokonywali dość gruntownych oględzin zawodników. Szczególnie uwagę zwracali na stopy i czy delikwent ma kontakt z otoczeniem czyli wie gdzie i po co jest;-)
A więc można w ciemno jechać, a nawet opłatę wnieść na 1h przed startem. W ramach opłaty startowej otrzymuje się dość skromną torebkę z jakimiś opatrunkami, koszulką i chipem. Organizatorzy zapewniają nocleg darmowy z kocem i pościelą na łóżkach polowych, w hali sportowej, w noc przed biegiem i odpoczynek w takich samych warunkach po biegu. Na mecie na każdego biegacza czeka piękny medal. Jak to określił mój kumpel od razu widać, ze za “coś wielkiego”. Zaprojektowany z włoskim polotem nie jest duży, niewiele mniejszy od medali berlińskich, złoty, ze wstążką w barwach Włoch. I tu ciekawe rozwiązanie, które można by przeszczepić na nasz grunt. Zwycięzcy w poszczególnych kategoriach, w mistrzostwach Włoch otrzymali pamiątkowe koszulki z napisem “Campion d'Italia del 100km” i cos tam jeszcze. Koszulka wykończona była lamówką w barwach Włoch na zakończeniach rękawów i pod szyją. Jak się dowiedziałem taki
mistrz ma potem prawo nosić tę lamówkę na wykończeniu dresu czy koszulki biegowej. Jeśli więc kiedyś w czasie biegu zobaczycie obok siebie biegacza z wykończeniem koszulki w barwach Włoch to pamiętajcie, że kiedyś był on mistrzem swego kraju. Jak mnie pamięć nie myli, podobny patent stosują u siebie kolarze.
Ponadto każdy z kończących bieg otrzymywał gustowny trzypak lokalnych win /całkiem smaczne/.
PRESTO
Sam bieg to lekcja racjonalnego wykorzystania własnych sił. Darząc organizatorów ograniczonym zaufaniem zabrałem ze sobą bidon na pasku oraz trochę zapasów energetycznego jedzenia. Wyprawę tą traktowałem jako zapoznanie z trasą, więc zabrałem również na bieg aparat fotograficzny oraz zapasową rolkę filmu. Mój ekwipunek uzupełniła czapka i okulary przeciwsłoneczne z mocnym filtrem. Sam czułem się mocnym, w miesiącu poprzedzającym przebiegłem na treningach niemalże 500km głównie objętościowych. Przeplatanych dość dużymi obciążeniami na treningach siłowych w terenie. Tydzień przed startem wyluzowałem i zmniejszyłem kilometraż. Po przybyciu na miejsce, wychodząc ze stacji w Bolonii poczułem się jakbym wchodził do piekarnika. To zdecydowało, że zabrałem ze sobą aparat fotograficzny, bo w taką pogodę, na nieznanej trasie nie miałem odwagi na ułańskie szarże. W Faenza pogoda była jeszcze bardziej upalna. Podobnie we Florencji.
Jak się okazało pogoda okazała się czynnikiem selektywnym w stopniu nie mniejszym niż sama trasa. Bieg ukończyło trochę ponad 800 zawodników i zawodniczek. Myślałęm, że jestem pionierem z Polski na tej trasie. Sama Tatiana poinformowała mnie, że od 6-8 lat nie było tu CHYBA zadnego Polaka. Natomiast w roku 1990 nijaki JAMONT Przemysław uzyskując czas 6:38:53 wygrał ten bieg. W tym roku z takim czasem również by wygrał. Na inne Polskie akcenty się nie natknąłem. Jeśli ktoś ma na zbyciu akurat 7000kcal i około 3-4kg ciała gorąco polecam. Po biegu pozostaje piękna hebanowa opalenizna, pod warunkiem, że przed biegiem posmarowaliście ciało prawie połową butelki oliwki dla dzieci. Na trasie widoki jakich próżno szukać w Polsce tudzież magiczny zapach oliwnych gajów i wiosennych winnic. Za każdym razem, po powrocie z tego biegu spoglądając rano w lustro mówię sobie “Tak byłeś tam i przebiegłeś ten bieg”.
Supermaratończyk
Jacek KARCZMITOWICZ
ps. przykro mi ale nie jestem w tej chwili w stanie podać wyników. Otrzymana od orgów kartka z czołówką zwyczajnie mi zginęła w czasie podróży. Podzielę się tą wiedzą jak tylko zdobędę te wyniki.