2018-07-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Urwany film. (czytano: 1770 razy)
Urwał mi się film, a właściwie serial ... biegowy. A to za sprawą chodzenia.
Nadchodził czas Pucharu Polski Nordic Walking w Polanicy Zdr. a ja ciągle biegałem, w tempie szybkiego chodzenia ale jednak było to bieganie - inne mięśnie, inaczej stopy i ręce .. o kijkach nie wspomnę. Rozpocząłem przygotowania do zawodów, ale jak tu chodzić z kijkami, gdy ma się psa na linie przypiętego do mojego pasa. Wprawdzie w zeszłym roku podejmowałem tego typu próby ale doszedłem do wniosku, że poćwiczę bez kijków. Najpierw przez kilka dni - podczas każdego treningu - trochę biegliśmy a trochę maszerowaliśmy. Ja oczywiście z zachowaniem zasad machania rękami. Raz nasmarowaliśmy Norka płynem przeciw kleszczom, a że zaczął padać deszcz, to mi się udało wyjść na trening z kijkami, bez psa - chodziło o to, by płyn się nie zmył z psiej skóry. Potem było kilka treningów tylko chodzonych (bez kijków).
Nadszedł dzień Pucharu a ja nie mogłem się zdecydować na buty. Trasa w większości asfaltowa i brukowa ale górzysta. Wybrałem Nike z terenowym bieżnikiem. Wystartowaliśmy (wypuszczano nas wedle grup wiekowych z kilkunastosekundowymi przerwami) a ja goniłem na drugim miejscu. Niedługo później szedłem już trzeci, i taki układ się utrzymywał. Jedynka poszła w siną dal a dwójkę cały czas miałem na oku do momentu, aż wyskoczył przede mnie sędzia. Pomyślałem, że będzie żółta kartka ale było coś gorszego, bo on mnie pouczał, że tak nie mogę drobić, że krok dłuższy, pięta, stopa, palce. Ja z natury biję obcasem jak młody żołnierz na defiladzie, i dwa lata temu - właśnie w Polanicy tak sobie stłukłem pięty, że chodzić nie mogłem, więc teraz chciałem tego uniknąć. Przyznałem się do winy, zapewniłem, że się poprawię i ruszyłem dalej ale straciłem cenne sekundy i kontrolę nad tym kto gdzie jest. Ten wydłużony krok nawet mi pasował ale już wcześniej zaczęły się problemy z zapiętkami poniżej "Achillesa". Buty tak mnie ocierały, że nawet przeszło mi przez myśl, by zejść z trasy. Jednak uświadomiłem sobie, że nie chcę być takim Polakiem jak maratończycy na olimpiadzie w Brazylii albo piłkarze na mundialu w Rosji, i - tak jak niegdyś J. Łuszczek - walczyłem z bólem i rywalami. Krew, pot i łzy.
Wydawało mi się, że nadal jestem na trzeciej pozycji, ale oddechy za moimi plecami dawały mi znać, że ktoś się czai, tylko nie wiedziałem czy z mojej grupy wiekowej. Darłem do przodu a buty darły pięty. Przyśpieszyłem półtora kilometra przed metą. Pięćset metrów przed końcem wyprzedzał mnie facet z sygnałem, bym mu zrobił miejsce, co uczyniłem. Kilkadziesiąt metrów przed metą ja go wyprzedziłem a on zaczął zachodzić mi drogę. Po moim uprzejmym: "nie zachodź mi drogi", odpuścił. Kilka metrów przed metą sędzia wyskoczył przede mnie i zaczął do mnie machać rękami z góry na dół. Zszedłem na bok a on krzyknął: idź, prostuj sylwetkę. Zrobiłem te kilka kroków i wszedłem na metę. Nie wiem czy o pół kroku nie wyprzedził mnie ten zachodzący. Okazało się, że był z innej grupy wiekowej, więc szczególnie mi nie zagroził.
Zająłem trzecie miejsce a w generalce byłem 27 na około 250 osób.
To podium nie jest wielkim wyczynem, bo czas miałem gorszy niż w zeszłym roku, i tylko mniejsza konkurencja pozwoliła mi zdobyć puchar polanicki. Jednak to cieszy a generalka jest może nawet ciekawsza niż trzecie miejsce. Zabawa była przednia, choć Polanica Zdr. zawsze jest dla mnie pechowa: raz były to zakwasy na skalę kosmiczną, raz rozbite pięty, raz upadek z Norkiem a teraz zdarte zapiętki. W tych najkach chodziłem już wiele kilometrów, ale zawsze było to tempo spacerowe. Teraz, przy sprincie, pokazały się z najgorszej strony. Do domu powróciłem bez skarpet, z rozwiązanymi butami. Przez siedem dni nie mogłem biegać, bo nawet chodzenie było utrudnione. A niedługo Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich oraz bieg z przeszkodami. Do tego przydarzyła mi się infekcja górnych dróg oddechowych spowodowana przegrzaniem i gwałtownym schłodzeniem podczas którejś z robót. Katar przeszedł a chrapanie w płucach zostało. Zaliczyłem za to kilka razy siłownię, która przyda mi się na survivalu.
Dzisiaj postanowiłem wybiec na kilka kilometrów w celu sprawdzenia, czy ból będzie duży, czy mały i czy otarcie się powiększy. Lecz wcześniej wybraliśmy się z żoną na zakupy. Pozostawionemu w domu psu daliśmy świńską nogę w ramach rekompensaty za rozstanie. Po powrocie okazało się, że ten głupek cały czas siedział na parapecie (wypatrywał nas) a noga (ślepa) stała w przedpokoju.
Po powrocie szybko się przebrałem i chciałem zapiąć psa, a ten ani myślał iść, tylko noga w zęby i na wyro, ze wzrokiem mordercy. Żadne namowy nie pomogły, więc pobiegłem sam. Lekko nie było, a to ze względu na płuca, które były jakieś zaślimaczone. Nogi, o dziwo, wytrzymały. Stopa z większą dziurą miała plaster i dwie skarpety, druga wytrzymała z jedną skarpetą. Okazuje się, że biegać jest łatwiej niż chodzić. Teraz wiem dlaczego Forrest Gump mawiał: "zawsze, gdy gdzieś szedłem, to biegłem".
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-07-16,22:48): Widzę, że ciężko pracujesz kończynami :) I w nagrodę nawet pudło "dostałeś" :) Gratuluję Hung (2018-07-16,23:25): Moje "ciężko", Pawle, dla innych jest łatwizną, ale tak to jest, że każdy ma swój pułap, do którego podskakuje. Dzięki.
|